Tomik Ireny Słomińskiej

Oto recenzja tomu poezji Ireny Słomińskiej „Wiersze ostatnie”, napisana przez Kingę Młynarską. Obie są piękne – i poezja, i recenzja 🙂

Czytajcie i podziwiajcie – i wiersze, i ich opisanie 🙂

„Wiersze ostatnie” – Irena Słomińska

„Wiersze ostatnie” Irena Słomińska poświęciła swoim Rodzicom. To niezwykle przejmująca kronika ich życia, ale przede wszystkim – pamiętnik miłości córki do matki i ojca, zapis ich relacji oraz poruszającej więzi.

Pierwsza część to „Pożegnanie z Matką”. Autorka szkicuje tu portret Wiery z Kuźmiuków Pachwicewicz. I już od pierwszych słów zapadamy się w tę poezję, w te niesamowite obrazy i znaczenia.

Te wiersze dotykają tak mocno, bo wyczuwamy w nich szczere emocje. Rodzice nie są pomnikami z brązu, lecz ludźmi z krwi i kości. Żeński podmiot opisuje czasem dość trudne sytuacje, ciche (acz obecne) napięcie w ich stosunkach, czasem nawet ból. Kobieta czuje się winna („raniłam wiele razy”), choć nie tłumaczy swoich zaniechań. Żal jest tym większy, gdy uświadamia sobie, jak wiele można było zrobić. I że nawet drobne gesty mogły okazać się wielkimi czynami („tak bałam się ciebie dotknąć”).

Wspomina Wierę przede wszystkim jako matkę, co oczywiste. Ale kreśli też portret pani Pachwicewicz – nauczycielki. Przy czym i tu Słomińska nie jest jednoznaczna. Bo pisze tak, że tę liryczną postać możemy traktować także jako byt symboliczny, pewną figurę w systemie świata. W „Nauczycielce” ujawnia się też kolejna ważna cecha tej poezji – łączenie perspektywy mikro z – makro. Mamy zatem niby utwór o kimś konkretnym, a jednak uniwersalny. Ale dostajemy również opowieść o pewnym wycinku czasu, o trendach i tradycjach opisanego momentu (dziejowego):

przekraczasz próg szkoły

(…)

 z węzełkiem przaśnej chłopskiej

tradycji

z bagażem oficjalnej prawdy

wykorzystującej marzenie

i z człowieczeństwem czułym jak

kamerton

tak dojrzewały

nasze matki

(„. Nauczycielka” – fragm.).

Dzieci nie tylko podziwiają rodziców, ale przede wszystkim czerpią z ich nauki, zbierają pamiątki. Podmiot Słomińskiej także został hojnie obdarowany, nie tylko tą wyjątkową wrażliwością w  patrzeniu i odbieraniu świata. Matka zostawiła także m.in. „słowo / przebaczam / na życie”.

Podmiot nieustannie szuka rodziców w swoich wspomnieniach, w zapamiętanych sylwetkach. Analizuje więc i usiłuje zrozumieć swoją „złożoną matkę”, jest wdzięczna na pewne stałe w ich relacji, ale ciągle powraca też jakaś niezaspokojona potrzeba, na wierzch wychodzą deficyty z dzieciństwa.

Matka to „Królowa Śniegu” i – jak może się wydawać – przeciwieństwo ojca, o którym podmiot pisze tak czule:

nie miałeś nazwy

zagubiony w szeregu

przypadkowych znaczeń

splatałeś z nich celowość

(„***za mało było ciebie zbyt łagodnie” – fragm.).

To przejmujące wiwisekcje. Można pomyśleć, że podmiot chce pogodzić się ze stratą bliskich, ale przede wszystkim wyciszyć rozmaite emocje, jakie z nimi wiąże. Jakby poszukiwała w tym wewnętrznej harmonii. Ale żeby wytłumić wszelkie ambiwalencję, trzeba zrozumieć, wrócić do źródeł. Zatem podmiot „studiując” matkę i ojca, bada własną tożsamość, zmaga się ze swoimi uczuciami. A w jej wnętrzu kłębi się naprawdę wiele („przecież mnie nie oddzielisz od czującej tkanki”).

„Wiersze ostatnie”, co naturalne, posiadają również elementy swoistego dziennika żałoby. Podmiot nie szczędzi bolesnych szczegółów, w naturalistycznych opisach oddaje zmaganie się ze śmiercią bliskich, z martwym ciałem i biologicznym aspektem umierania:

opuszczałam powieki na oczy umarłych

i ręka mi nie drżała

ciało było lepkie cuchnęło jak psujący się ząb

(„***tak umierałam przez kilka kolejnych nocy” – fragm.).

Ale to też rozmyślania o śmierci w ogóle, także o własnej. Bo przecież to nieuniknione. I kobieta, która z umieraniem stykała się już w bardzo bliskiej przestrzeni, ma tego pełną świadomość. I nie tylko o odchodzeniu ludzi mówi, ale o kwestiach przemijania różnych elementów przyrody oraz rzeczy, jak np. domu rodzinnego czy „przedmiotów / już na krawędzi ich czasu”.

„Wiersze ostatnie” to liryczne wizerunki poszczególnych osób i konkretnych relacji. A jednak Irena Słomińska nadaje im tez pewien uniwersalny sznyt. W obrazie swojej matki odmalowuje portret kobiety i kobiecości w ujęciu szerokim, jak np.:

jest taka dotykalna miękkość

kobiety

i jak struna w nią wpisana

siła

(„1” – fragm.).

Poetka tworzy też rozczulające definicje, jak choćby:

pytasz czy istnieje

dotykalne dobro

tak

matka

(„***wietrznico” – fragm.).

I wreszcie spomiędzy słów o rodzicach, bliskich (którym autorka poświęca wiersze), o Polsce i dzisiejszych tendencjach („nie umiemy być sobą. chwytamy się form”), wyłania się też autoportret podmiotu. W swoich niemal pamiętnikarskich wyznaniach kobieta notuje m.in. „wciąż jestem / tamtą małą dziewczynką”. Wspomina ówczesną rzeczywistość i bazując na własnych doświadczeniach uczy się „czytać” świat. Podmiot chętnie nurza się w pamięci („najbardziej pewne ciebie oparcie”), jak sama podejrzewa jest „uwikłana jak pająk / w tamtą zamierzchłą sieć”.

Najbardziej doskwiera jej to uparte przemijanie. To przecież czas jest sekundantem w jej życiowym pojedynku,

zestarzało się

ciało

zblakły perspektywy

tylko duchowość

śpiewa

(„***mgiełka otacza” – fragm.)

i jeszcze cudowne:

Srebrzy się światło księżyca we włosach

i nie wiesz, kiedy pochwyciły srebro.

Kruszec wieku osiadł na skroni, mieni się

barwą minionych chwil

(„odliczanie” – fragm.).

„Tak chciałabym znów zakląć codzienność” – wyznaje podmiot. Tę codzienność, która jest coraz trudniejsza. Bo zdarzają się już częściej dni, kiedy „ogarnia słabość”, „przesila się siła i ból, i bezsiła”. Niekiedy pojawiają się takie drobne zwierzenia szeptem (tak je odbieram), opowiadające o zmaganiach kobiety z własnym cyklem przeobrażeń, rozumianym bardzo szeroko, także metaforycznie, jak np. w „Literach”:  

Już nie mogę odczytać tego, co przedtem sobie

zapisałam. Rozsypały się litery. Każda, osobna

istnieje i nie istnieje.

(…)

Kiedy straciłam osobność, straciłam więź.

Kiedy straciłam nienawiść, straciłam też miłość.

I siebie.

Literę.

Pośród czułych rozmyślań o świecie podmiot przywołuje wartości, które są jej najbliższe. Wiemy już, że to rodzina, pamięć („odbicie, które cyzeluje obraz”), obcowanie z naturą, rozwój duchowy, kontakt ze sztuką i kulturą. Jednak najczęściej bodaj kobieta wspomina o miłości, najczęściej w bardzo delikatnych słowach i obrazach, czasem zaś w odwoływaniu się do kulturowych symboli lub też życia codziennego. Bardzo często miłość łączy się w tych lirykach z tkliwością.

Część „Morze Spokojne” to podróż w głąb oceanu… słów! Podmiot ukazuje tu swoje poetyckie oblicze. Kobieta nie tylko tworzy, ale i jest zanurzona w świat literatury, sztuki itp. W tych wierszach najpełniej widać jej fascynacje. Subtelnie wspomina też o własnej duchowości, o Bogu, którego obecność czujemy w mieniącym się blasku istnienia. Choć sprawa wiary jest tu naprawdę ciekawych zagadnieniem – z pewnością podmiot jest istotą otwartą i wiele rozumiejącą, prawdopodobnie dlatego też niekiedy mierzy się z wątpliwościami i stale poszukuje (m.in. podnosząc temat Świętej Inkwizycji).

Przepiękna jest poezja Ireny Słomińskiej. Tu ta zwyczajna prozaiczność bycia wyziera z codziennych gestów czy sytuacji i obrasta w wielkie życiowe doświadczenie dzięki emocjom oraz rozmyślaniom podmiotu. Być może kobieta potrzebowała tych lat, by pełna nowej wiedzy oraz – przede wszystkim – dystansu móc spojrzeć na swoje dziecięce, dorastające i dojrzałe ja, na postawę rodziców, bliskich. Wydaje się, że dopiero teraz czerpie naukę o sobie, o człowieku i świecie z tych minionych zdarzeń. A może zawsze ją w sobie nosiła, ale my znamy jej tylko obecne, liryczne wcielenie?

Nie sposób nie wspomnieć też o jeszcze jednej, cichej bohaterce tomu – o przyrodzie. Ona jest tu wszechobecna. Bywa świadkiem życia oraz odchodzenia, traum, rozterek, ale i radości, powrotów. Chciałoby się powiedzieć nawet, że natura stoi zawsze na straży, m.in. pamięci. To w niej też przegląda się kobiecy podmiot Słomińskiej. Szuka wskazówek, ale i gotowych odpowiedzi. Żyje w zgodzie z rytmem przyrody, cyklem narodzin i zamierania, nieustannie wypatrując wiosny. A przecież zawsze dostajemy jakąś lekcję, choćby i zimą – ona wszak „mówi o wieczności”. Świat flory jest także swoistym pośrednikiem między tym, co wyrażalne (szukające wyrazu) a odwieczną tajemnicą.

W przyrodnicze metafory podmiot ubiera własne uczucia, obawy, wizje czy niepewności, szuka paralel, to znów posiłkuje się porównaniami:

„Chorągiewka”

Zamieć. Zimowa burza mojej przeszłości.

Taniec dni, kalendarzy śniegu w wichrze.

I ukryty pod stopami lód. Ślizgawica –

czasy, niestabilne jak ja. A jednak stawałam się,

lot śnieżycy, dezorientujący i odkrywczy.

Zima. Pogubiła już zamiecie jak przecinki

w zdaniu. I wypowiedź stała się monotonna.

Zabrakło oddechu. Mnie, w której stała się

żywiołem zima.

I teraz wywołuję znowu w pamięci jej ducha.

Zamieć. Mego ducha, który spokorniał.

Chorągiewka na wietrze.

Natura przeplata się tu z jeszcze jedną niezwykła kategorią – z magią! Och, wyczuwamy jej liryczne drżenie m.in. w „Przeczuciu” (klik), jednym z najpiękniejszych wierszy tomu, opisującym „doznanie lasu”. Te drobinki magicznego pyłu odnajdujemy tak naprawdę w niemal wszystkich tekstach zbioru. Bo Irena Słomińska ujmuje swoim wnikliwym spojrzeniem i niebywałą umiejętnością poetyckiego opisu. Uczy nas uważności na język, na „nieskończoność / możliwości słowa”.

Ach, słowa, słowa, słowa! W „Wierszach ostatnich” to bardzo ważny lejtmotyw. Cudownie autorka czuje słowo!

Jestem bardzo poruszona tą liryką – jest ze wszech miar czuła, choć pozbawiona naiwności i tej irytującej ckliwości. Gdzie trzeba – bywa dosadna, nawet z naturalistycznymi akcentami. To ważne, że Irena Słomińska uposażyła swój podmiot w tę naturalność, w cały wachlarz emocji i różnorodnych doświadczeń. Pozwoliła kobiecie z wierszy mówić o wszystkim, nie selekcjonując doznań, nie dzieląc na te poetyckie i te, które liryce notować „nie przystoi”. Dzięki temu „Wiersze ostatnie” są przejmująco bliskie czytelnikowi, intymne. Do czytania i przeżywania!

Poezja, który „zmusza, by myśleć i czuć. Uczy jak być / Jak odnaleźć się w sobie i świecie”. I w słowach…

Aforyzmy i poezja

W swojej książce z aforyzmami „Błazny myślą dzwoneczkami”, wydanej przez Nauczycielski Klub Literacki w Białymstoku w ubiegłym roku, Kazimierz Słomiński poruszył wiele tematów, ale ja zwrócę dziś uwagę na te, które opowiadają o czymś najważniejszym w życiu – według tytułu poprzedniego wpisu – czyli o poezji. Poniżej kilka fragmentów mojej recenzji tego zbioru świetnych maksym, która ukazała się w tygodniku internetowym „Nowy Napis Co Tydzień” nr 215. A w tych fragmentach kilka poetyckich aforyzmów, które teraz celowo pogrubiłam.

Jako że poezja to moja miłość, ze szczególną uwagą przyglądam się tematowi poety i poezji, z lubością wyłuskuję złote myśli, poświęcone tej dziedzinie literackiej. Według Kazimierza Słomińskiego „poezja bynajmniej nie musi się z nami rymować”, choć „poezja pobudza do wzruszeń. Choćby ramionami.” Tutaj autor sięga po jeden z dość często stosowanych w tworzeniu aforyzmów zabiegów, polegający na tym, że aforyzm zbudowany jest z dwóch części, czyli jakiegoś stwierdzenia oraz specyficznego dopowiedzenia, takiego uzupełnienia, które przewraca do góry nogami sens pierwszej części sentencji. Wracając do obrazu poety w aforystyce Słomińskiego, to autor ten ma też własną aforystyczną teorię. Parafrazuje słowa Cypriana K. Norwida „…a ja piłem herbatę, mówiąc: <<Jestże się poetą, czyli raczej tylko bywa się?>>”.[2] Tak więc aforystyczna parafraza znanego potocznie powiedzenia „poetą się nie jest, poetą się bywa”, u Słomińskiego otrzymuje brzmienie: „Poetą nie zawsze się bywa tam, gdzie się bywa”.

Wracając do sztuki układania wierszy. Wiadomym jest, że poeta nie może się obejść bez mitycznego Pegaza. Toteż i ten symbol poetyckiej weny przywołuje w swoich językowych miniaturach Słomiński. Opisuje on sytuację, kiedy wena opuszcza poetę, ponieważ „Pegaz poczuł wolność i nie chce wracać do stajni”! Kiedy jednak Pegaz jest przy poecie i tworzy on swoje poetyckie dzieła, to – za radą aforysty – powinien on pamiętać, że „karmiąc Pegaza, samym sianem się nie wykręcisz”. Poza tym napomina Słomiński swoich kolegów po piórze, grozi aforystycznym palcem, że nie tylko muza i wena, i galopujący koń, lecz także zwykła ciężka praca: „Nie oglądaj się na Pegaza, sam bierz się do galopu.”!

Skoro o poezji mowa, to pozwalam sobie niniejszym ustanowić odrębną kategorię aforyzmów, ponieważ K. Słomiński posługuje się też poetycką metaforą. Przenośnie stworzone przez niego zawierają w sobie wiele poetyckiej delikatności i piękna, dlatego te jego metaforyczne sentencje nazywam aforyzmami lirycznymi. Oto ich przykłady: „Wskazówki zegara – skrzydełka czasu”, „Przy morzu wódki i morzu łez Bałtyk jest kałużą”, „Pomiędzy bielą a czernią jest miejsce na tęczę”, „Na Wigilię nawet niebo się rozaniela”. Piękne, prawda?

Świetne, prawda?

Pocztówka z jesieni

„Pocztówka z bajki” to mój pierwszy tom wierszy. Stary, stary, jakiż on stary… 🙂 Ukazał się na świecie z latach 80. ubiegłego stulecia…. czyli jakieś 100 lat temu… Nikt go nie pamięta, nikt go nie czyta, nikt nie ogląda. Oglądać tomik można choćby ze względu na ładną okładkę, której autorem jest Andrzej Sznejweis, znany opolski plastyk, grafik, artysta.

Rzec można – książka odeszła w zapomnienie…

Ale kiedy taka książka dostaje się w ręce takiej osoby, która poezję nie tyle czyta, co odczytuje, a odczytuje oznacza: czuje, rozumie, przenika, odczuwa – to nagle okazuje się, że wiersze ze starego tomu odżywają, pulsują, odradzają się, niemal zmartwychwstają…. I taki zbiór wierszy staje się obiektem godnym zrecenzowania, opowiedzenia o nim sobie i innym!….

A potem, a wtedy autorka tego tomiku dostaje informację, że opowieść o jej książce, o której niemalże sama zapomniała, znalazła się na pewnym blogu o książkach i że… czyta się tę opowieść z zapartym tchem!

Na portalu PrzeczytaneNapisane, prowadzonym przez Kingę Młynarską, właściwie wszystkie recenzje, eseje, szkice literackie czyta się z zapartym tchem! A jest ich ponad 1000! Każdy z tych tekstów czyta się jak odrębne opowiadanie, jak nowelkę z własnym światem, bohaterem bądź bohaterami, z własną akcją, a właściwie z całą „trójką” – czas i miejsce akcje + czas fabuły! Zresztą, sprawdźcie sami, czy mam rację czy nie 🙂

A tutaj mała dokumentacja fotograficzna tego, o czym powyżej opowiadam, no i oczywiście sama recenzja 🙂

https://dajprzeczytac.blogspot.com/2023/10/pocztowka-z-bajki-renata-blicharz.html

„Pocztówka z bajki” to właściwie cztery liryczne widokówki. Bo właśnie na tyle części swoją książkę podzieliła Renata Blicharz.

„Kleptomania” otwiera ten zbiór. Kto i co będzie kradł? Renata Blicharz, co podkreślałam już wielokrotnie, to autorka przewrotna, a więc takie typowe pytania to nie pod tym adresem. Tu należałoby nieco odwrócić schemat i zapytać: kto i z czego jest okradany?

I szybko odnajdziemy odpowiedź. Co prawda kobiecy podmiot przyznaje: „jestem kleptomanką chwil / zdziwień i zachwyceni”, ale to wcale nie ona tu kradnie. Wszystkiemu winien jest czas! To on pozbawia urody, możliwości, pamięci, radości życia. Odkryjemy to w puencie wiersza. To jest bodaj ulubione miejsce Renaty Blicharz, gdzie lubi zaskoczyć czytelnika.

W tej części podmiot zaufa czytelnikowi na tyle, że zwierzy się z najbardziej dojmujących spraw. I znów to wprowadzająca elementy zadziwienia puenta będzie momentem zwrotnym wiersza. Zobaczmy to w „Jestem”:

Boli mnie cały świat

ze szczęścia

Boli mnie cały świat

z rozpaczy

łzy mają gorzki smak

Nie płaczę.

Ostatni wers wprowadza już zupełnie nieoczekiwane rozwiązania. Sprawia, że tracimy pewność, czy osobą mówiącą jest nadal ta sama kobieta, a może przemawia do nas już ktoś inny? Ktoś, kto ma obszerną wiedzę o świecie, ale pozbawiony jest jednocześnie pewnych zdolności?

Nie jest łatwo funkcjonować, gdy jedynie trzeba udawać, że się „żyje”. Kobieta w tej części pragnie… czuć. Modli się do „światka przydrożnego” m.in. o dar tęsknoty. Jest zrezygnowana, przytłoczona. Właściwie to nieustannie toczy walkę. I w zasadzie to znów ten czas jest źródłem wszystkiego. Podstępnie zabiera to, co ważne i bliskie, pozostawiając siebie samego w nadmiarze. Jednak to, co wydaje się najbardziej dramatycznym położeniem podmiotu jest wyznanie:

„co roku wszystko się zmienia

co roku nic się nie zmienia”.

Domyślamy się, po wymownej nazwie drugiej części, że w „Wyroku” tego lirycznego napięcia będzie jeszcze więcej. To jeszcze bardziej kobiecy podmiot się uzewnętrznia. Dostrzegamy też pewną zmianę – pojawia się nuta nadziei. Ale nie na długo, bo rzeczywistość wdziera się brutalnie w intymny świat jej pragnień.

O czym śni samotna kobieta? O miłości. I boleśnie się zawodzi. Jak mocno. Tak, że konstatuje:

„z miłości nie można umrzeć,

z miłości można –

umierać”.

W „Niepogłaskaniu”  kobieta ogląda świat przez pryzmat swoich pragnień i wszystko kojarzy jej się z tematami ślubnymi. Dostrzega wszechobecne panny młode – to „pawiki”, to „zima” w swojej śnieżnobiałej sukni.

I można pomyśleć, że gdy podmiot spełni największe marzenie to wreszcie przyjdzie upragnione szczęście. Małżeństwo jednak nie zaspokoiło wszystkich potrzeb – nadal serce ma „niepogłaskane”. Blicharz z czułością pisze o rozterkach sercowych swojej bohaterki. Zwraca uwagę na dojmujący ból wielu osób w związkach – na samotność, pomimo bycia razem.

Mimo pewnego ciężaru treści, ta poezja nie przygniata. A to za sprawą dystansu i subtelnego humoru. Podmiot jest w stanie autoironią zaklinać rzeczywistość.

Całość zamykają „Zamki z piasku”. Ostatnia poetycka pocztówka. I tu znów tematem przewodnim jest przeciąganie liny między pragnieniami a codziennością. Na strunach wrażliwości kobiecego podmiotu nieodmiennie gra upływający bezlitośnie czas.

„Pocztówka z bajki”, jak już zauważamy, to dość przewrotny tytuł. To, rzecz jasna, sroga baśń, w której to co złe przybiera ludzką postać. Jednak bohaterka wierszy, niczym Czerwony Kapturek, wydostaje się z brzucha wilka.

Renata Blicharz tym zbiorem wyciąga dłoń do kobiet, które ciągle szukają spełnienia, ale życie przynosi im różne niespodzianki. Te wiersze mówią, że nikt nie jest sam ze swoimi bolączkami, że jest ktoś, po drugiej stronie wiersza, kto rozumie. I że nigdy nie wiadomo, kiedy zakorzeniony w nas Kopciuszek przeobrazi się w Księżniczkę Królową (życia). Warunek wydaje się jeden – trzeba okiełznać… ten uparty czas.

Recenzja książki Wiersze czytam po swojemu

„Póki jesteśmy, dobrze jest być”

Autor: @ale.babka ·

6 minut 4 dni temu 1 komentarz 20 Polubień



Renata Blicharz „Wiersze czytam po swojemu”


Renata Blicharz – przede wszystkim poetka, ale uprawia też prozę, malarka, miłośniczka sztuk wszelakich, prowadzi blog „Poezja jest magiczną stroną życia”. Publikowała swoje teksty w prasie lokalnej i ogólnopolskiej. Wydała autorskie książki poetyckie „Pocztówka z bajki”, „Kolekcjonerka”, „Czarna aureola”, „Kołderka z białego marmuru”, „Czarownica w sypialni”, „189 dwójek”.

„Wiersze czytam po swojemu” Renaty Blicharz, zostały wydane w 2021 roku przez wydawnictwo Ridero. Ja natrafiłam na autorkę, dzięki blogowi „Przeczytane. Napisane”. Przyciągnęło mnie ciepło z jakim została książka opisana przez Kingę Młynarską, a poza tym spodobał mi się tytuł. Zapragnęłam przeczytać książkę teraz, natychmiast, aby dowiedzieć się co to znaczy: „po swojemu”.

Poetka proponuje „podróż w świat doznań i emocji, których dostarcza poezja” i ma nadzieję, że „w podróży tej spotkasz metafizyczne piękno poezji, jej niecodzienny język i niezwykły sposób opowiadania o świecie i człowieku”. Czytelnik traktowany jest jak przyjaciel, któremu autorka proponuje gościnę i zaprasza do delektowania się wybranymi przez nią wierszami, a może nawet do zabrania tego co mu bliskie.

Okładka to obraz samej autorki pod tytułem „Trzeci horyzont” (akryl.2020 r.). Dla mnie tak poetycko przedstawiony, że dodatkowy obraz czy rysunek lub grafika, byłyby w tomiku zbędnymi. Te kolory…działają na wyobraźnię. Mamy ich tu wiele, ale dla mnie na pierwszy plan wysuwa się drzewo…Przecież ja znam to drzewo…widziałam je w zimowej oprawie, ale jest tak samo niezwykłe. Drzewo stojące samo jedno na hektarowej przestrzeni a w oddali las okalający je z czterech stron. Zastanawia dla kogo jest schronieniem a dla kogo drogowskazem. Przyciąga jak magnes. Gdy raz się je zobaczy, chce się do niego wracać.



Puszcza Kampinowska, okolice Leszna



Tak samo jest z książką Renaty Blicharz. Widziałam ją wszędzie, nawet gdy nie miałam jej w ręku. Towarzyszka podróży. Przemierzyła ze mną wiele miast, od Zakopanego i Krakowa po Tarnów i Oświęcim. Była też na Mazurach. Zabiorę ją też nad morze, bo bardzo lubię wracać do zaprezentowanych przez Renatę Blicharz wierszy. Zżyłam się z nimi, potrzebuję zaglądać do nich od czasu do czasu. Tu jest jak w domu, ciepło i przytulnie. Te kolory jesieni z okładki…widziałam ją w drzewach za oknem jadącego pociągu, a każdy kolejny przystanek, na którym się pociąg zatrzymywał, to był kolejny wiersz.

Autorka sięga po wiersze znane i mniej znane, dobrze nam znanych poetów jak i tych do odkrycia.

Mamy tu wybrane wiersze Czesława Miłosza, Mirona Białoszewskiego, Adama Zagajewskiego, Stanisława Grochowiaka, Jarosława Iwaszkiewicza, Wisławy Szymborskiej, Jerzego Harasimowicza, Pabla Nerudy, Kazimierza Wierzyńskiego, Williama Wordswortha, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Julii Hartwig, Jerzego Kozarzewskiego.

Są też wiersze takich poetów jak Józef Baran, Zbigniew Tłałka, Dorota Kiersztejn – Pakulska, Jarosław Marek Rymkiewicz, Krystyna Wrońska, Marcin Świetlicki, Walter Pyka, Aneta Kielan, Maciej Woźniak, Piotr Muldner – Nieckowski, Lena Pelowska, Tymoteusz Karpowicz, Michalina Kwil.

Poezja przemawia do nas obrazami, daje konkret w postaci pewnych słów, które uwypuklają się na pierwszym planie, wchodzą nam w oczy, nie dają o sobie zapomnieć. Takie słowo „kapusta” w wierszu Mirona Białoszewskiego „Autoportret radosny”. Te „wiece kapusty” w wierszu działają na wyobraźnię…te kapuściane głowy ułożone na jakimś straganie, są według autorki demonstracją wielu kapust. Powiem szczerze, że nie zwróciłabym wcześniej uwagi na te słowa. Przeszłyby bez echa w wierszu o skrajnych emocjach – od radości po smutek. Tyle w nim różności a widząc teraz te „wiece kapusty”, doszły jeszcze kolory.

Często odbierałam i czułam zaprezentowane wiersze, podobnie jak Renata Blicharz. Czasami miałam inne skojarzenia i wspomnienia z nimi związane. Czytając wiersz Grochowiaka „Modlitwa” przyszła mi na myśl litania majowa do Matki Boskiej, gdzie mieszkańcy (głównie kobiety z dziećmi), „Chwaliły łąki umajone” śpiewając zawodzącymi głosami. Teraz wspominam to z czułością.

Jeden wiersz wskazany przez Renatę Blicharz siedzi we mnie bardzo głęboko i dopomina się o uwagę. Jest to wiersz Adama Zagajewskiego „Stary Sącz wieczorem”. Myślę, że przeczytam go podczas wieczorku poetyckiego w Lesznie.Tyle w nim poezji, tyle pięknych metafor, porównań. Nie będę go tu cytować, bo myślę, że znany jest miłośnikom poezji bardzo dobrze. Ten wiersz to jak obraz, namalowany wprawną ręką. Zgadzam się z każdym słowem, zachwytem i odbiorem Renaty Blicharz. A na spotkanie z poetami w moim mieście, między innymi z Grażyną Tatarską i Ołeksandrem Kłymenką, ustawię w oknach słoje z ogórkami. Bo takie jest moje miasteczko…i takich miast w Polsce o jakim pisze Adam Zagajewski jest myślę wiele.

Niezwykłe są skojarzenia autorki do wybranych wierszy. Odkrywcze to i ciekawe spojrzeć na wiersz jej oczami. Czasami autorka prezentuje swoje wiersze splecione w niezwykły sposób z wybranym wierszem poety. Tu zaprezentowany jej wiersz Renaty Blicharz „Jestem” na wiersz bez tytułu Doroty Kiersztejn – Pakulskiej z tomiku „Gramatyka życia”.

***

ziemio

planeto

świecie

oto ja

urodziłam się

jestem

płaczę

jaki szykujesz dla mnie los

jaki grób

jaki dom

czym ci odpłacę

Jestem

Boli mnie cały świat

ze szczęścia

Boli mnie cały świat

z rozpaczy

Łzy mają gorzki smak

Nie płaczę

Dla mnie „Jestem” bardzo przejmujący, przywołujący skojarzenia na to co się dzieje wokół, na te skrajne emocje. Bo nie wiadomo czy można zajmować się poezją, sztuką, kulturą, gdy widzi się świat taki okrutny za płotem. Od razu te myśli zastępują inne – właśnie trzeba, trzeba nieść słowa w świat, bo one dają nadzieję i pamięć…

„Wieczór w tatrach” Stanisławy Młyńczak – Pałczyńskiej przeczytałam w górach (zupełny przypadek) i mogłam naocznie zastanowić się nad jego słowami. Autorka zachwyciła się nim słowami „Zachód słońca w górach”. Mi nie wiedzieć czemu przychodził na myśl zawsze rano, o wschodzie słońca. Może dlatego, że widziałam Giewont codziennie zaraz po przebudzeniu. Tym razem wspomniane w wierszu mgły, udaremniły mi wejście na niego. Czytałam ten wiersz na okrągło i wraz z pianiem koguta, przyszły do mnie słowa wiersza, który zatytułowałam „muszelka z gór”. Bardzo to ciekawe i za każdym razem niezwykłe, gdy czyjś wiersz, czyjeś słowa, inspirują do napisania własnych.

Piękne wiersze wybrała Renata Blicharz do swojej książki poetycko-prozatorskiej. To poezja przez duże „P”. To taka swego rodzaju „playlista” najpiękniejszych lub najważniejszych wierszy. Możemy sami przeżywać czytane wiersze, odkrywać nieznane ścieżki, ale jak pięknie móc się zachwycić czyimś widzeniem świata, zobaczyć to, na co może nie zwrócilibyśmy uwagi, dzielić „zachwyt i literackie piękno” z drugą osobą. Mamy tu wszystkie ziemskie i nieziemskie widzenia świata, życia, czasami ocierające się o metafizykę, o łaknienie, o sens. Pobudzona wyobraźnia działa na najwyższych obrotach – raz unosi się zachwytem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, by za chwilę opaść wyciszeniem i pamięcią o bliskich. Jest śmierć i jest życie, jest miłość i jest przyjaźń, jest pogoda i jest nostalgia, jest prośba i jest złość. Jest cały wachlarz kolorów, całe spektrum uczuć. I jest to co najważniejsze. Jest zrozumienie.

Odnosiłam czasami wrażenie, jakby Renata Blicharz, bez mała jak nauczycielka z powołania, pokazywała nam poezję w przystępny sposób, prostym i zrozumiałym dla każdego językiem. Wyobrażałam sobie, że czyta nam tę poezję, pokazując jak można ją odczytywać, rozumieć. Pomyślałam…a może dzieciom od małego trzeba poezję czytać, aby ją rozumiały i nie miały do niej uprzedzeń? Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, że poezja nie jest dla wszystkich. Ja jednak wierzę, że jest dla tych, którzy się na nią otworzą, a tak przedstawiona przez autorkę, może stać się pięknym zaproszeniem do odkrywania znaczeń, odkrywania pięknych słów.


„Wiersze czytam po swojemu” Renaty Blicharz w…Murzasichlu



AleBabka AleBabka

PS To moje pierwsze spotkanie z twórczością Renaty Blicharz i już wiem, że na pewno nie ostatnie. Już szykuję się na kolejny tomik wierszy, ale chciałabym też przeczytać prozę napisaną przez autorkę, bo ma bardzo ciekawe pióro. Jestem przekonana, że i eseje, i reportaże z jej ręki to byłoby ciekawe doświadczenie. Kto tak odbiera świat, ma bardzo dużo do pokazania.

Recenzja

No to trochę się chwalę. Nowa recenzja mojej „Wiersze czytam po swojemu” w newsletterze opolskiej Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, która oddaje chyba w pełni przesłanie moich szkiców literackich w niej zawartych, idei tej książki.

smart
, eseje, , smart

Gazeta Kulturalna listopad 2015

 

Nie mogę się nie pochwalić. W listopadowym numerze „Gazety Kulturalnej” znalazła się recenzja „Czarownicy w sypialni” autorstwa Ilony Słojewskiej. Jest to przedruk z portalu literackiego Przystań Literacka, gdzie ta recenzja ukazała się pierwotnie. Niemniej i tak bardzo się cieszę, że znalazło się dla niej miejsce w poczytnym, ciekawym  literackim miesięczniku.  Szkoda może trochę, że nie ma obok tekstu okładki, bo ładna jest niezaprzeczalnie i byłaby uzupełnieniem recenzji. Jednak okładkę z pracą Rafała Olbińskiego można zobaczyć na stronie internetowej „Gazety Kulturalnej”, no i gdyby ktoś się uparł (i chyba wcale nie aż tak mocno 🙂 ) to może ją znaleźć w wielu miejscach w internecie.

Jeśli ktoś nie czytał recenzji p. Słojewskiej, a chciałby ją przeczytać, podaję adres „Gazety…”. Jeśli ktoś czytał recenzję p. Słojewskiej, a chciałby ją sobie przypomnieć, też podaję adres „Gazety…”.

http://www.gazetakulturalna.zelow.pl/index.php/biezacy-numer-3

Zresztą myślę, że warto zerknąć do „Gazety Kulturalnej” bez względu na to, czy jest tam recenzja mojej książki, czy jej nie ma. Ten listopadowy numer, jak i poprzednie – wart grzechu! Grzechu czytania, oczywiście. Poezja, recenzje, obszerne artykuły, felietony, proza, wspomnienia, informacje literackie i kulturalne różnego rodzaju; do tego w większości znane nazwiska autorów tekstów. Czego trzeba więcej do szczęścia? do grzechu? Grzechu czytania, oczywiście…

Nie będę wymieniać żadnych nazwisk – oprócz jednego. Redaktorem naczelnym jest Andrzej Dębkowski i to on jest siłą sprawczą tak zwanego całego zamieszania, czyli „Gazety…”. On robi, tworzy całą gazetę, bo zajmuje się i stroną techniczną, i stroną artystyczną. A przy okazji jest też poetą, wydawcą, autorem przeróżnych tekstów literackich, prowadzi stronę internetową, prowadzi bloga, robi sto innych rzeczy, nie pamiętam…

Słodki grzech czytania…

Zatem adres bieżącego numeru „Gazety Kulturalnej” wydawanej w Zelowie jeszcze raz!

http://www.gazetakulturalna.zelow.pl/index.php/biezacy-numer-3

Po wakacjach, a tu recenzja

 

Bo wakacje zrobiłam sobie bez komputera i internetu! Czy to możliwe? No cóż, trudno było, ale można! To tylko tydzień. Spędzony wśród znajomych i przyjaciół, a także nowych nieznajomych, pełen inspiracji wszelakich, źródeł dobrych i złych, ale jedne i drugie potrzebne i inspirujące właśnie. Tydzień spędzony w ciekawej okolicy, dużo zieleni, dzikich kwiatów, zaskakujących krajobrazów. Co też inspiruje i ładuje wewnętrzny akumulator.

A kiedy już po powrocie z wakacji wielkich, choć niestety bardzo krótkich, otwieram komputer, to znajduję recenzję mojej „Czarownicy…”. A ta recenzja znajduje się na portalu Przystań Literacka i zaczyna się tak:

Ona i on. Ona bardzo świadoma swoich pragnień czeka półnaga na plaży. On dla niej potrafi zejść ze statku i po kręgach światła przejść na ląd. Jest noc, gdzieś między chmurami zawieszony księżyc. Czy można chcieć jeszcze więcej?

Taki obraz, pełen nasyconych barw wprowadza do równie intensywnego świata wierszy. Jego autor, mistrz szkoły polskiego plakatu, Rafał Olbiński stworzył pełną liryki sytuację pomiędzy kobietą i mężczyzną. Jej wymowa materializuje się wewnątrz tomiku wierszy „Czarownica w sypialni” (…)

Lubię wakacje i niespodzianki po wakacjach 🙂

Lubię hasło Przystani: Przystań z książką i zacznij wreszcie czytać! 🙂

Galeria nieoszlifowanych snów

Ten wpis to wydarzenie spontaniczne! Jeśli tak można powiedzieć 🙂 Bo jego spontaniczność wynikła nagle i pod wpływem czytania pewnego tekstu…

Otóż tak jakby przygotowuję się do mojego spotkania autorskiego, i to  – o zgrozo – z okazji 30-lecia drogi (czyt. męki) twórczej. I przeglądam jakieś stare rzeczy. I między innymi zaczęłam czytać recenzję „Czarnej aureoli” napisaną przez Mirosława Pisarkiewicza, a zamieszczoną w zelowskiej „Gazecie Kulturalnej” z lutego 2010 roku.

Trochę czasu minęło!…  A jestem znowu zachwycona! To przepiękna, przemądra, przepoetycka recenzja! Nikt nigdy tak dogłębnie, a jednocześnie szczegółowo, a jednocześnie „ogólnie” nie opisał mojej poezji. Nie zwrócił uwagi z jednej strony na tyle różnych szczegółów, drobiazgów  ważnych dla mnie, a z drugiej strony – nie oddał całego jakby przesłania mojej poezji w taki syntetyczny, szeroki, jakby „podsumowujący”  sposób.

Oczywiście to nie tylko zasługa wierszy z tego tomu, ale także wrażliwości Mirosława Pisarkiewicza, to jasne, a do tego chęci pochylenia nad tekstami, poczytania i przełożenia na język pisany tego, co się przy czytaniu odczuwa (to też trzeba umieć!).

Tak sobie myślę.

I bardzo, bardzo panu Mirosławowi dziękuję.

I zamieszczam tę recenzję na moim blogu, bo uważam, że wszyscy powinni ją przeczytać – i ze względu na mój tomik, nie mogę zaprzeczyć. Ale też ze względu na samą recenzję, która właśnie sama w sobie jest pięknym, delikatnym, żeby nie powiedzieć finezyjnym tekstem, pełnym ciekawych spostrzeżeń, przemyśleń, pełnym poetyckich określeń, porównań, itd., itp. Choćby tytuł recenzji: Galeria nieoszlifowanych snów …

Rozpisałam się…

Recenzja

Dostałam właśnie recenzję mojego tomiku „Kołderka z białego marmuru”, napisaną przez prof. Ignacego Stanisława Fiuta, krakowskiego krytyka literackiego, filozofa, a także poety. Poniżej zamieszczam tę część tego tekstu, która dotyczy „Kołderki”. Recenzja ma piękny, poetycki tytuł: „Śpiew i lament poetek”; o ile śpiew odnosi się do pierwszego z omawianych tomików, to lament – do mojego. Skoro bohaterka tych wierszy opłakuje śmierć dziecka, to i lament jest słowem wspaniale oddającym całość sytuacji, w której taka kobieta się znajduje.

Lament – to słowo ma takie szerokie znaczenie, tyle w sobie zawiera… Teraz tak się zastanawiam… Bo wchodzi weń i płacz, i szloch, i bolesne zawodzenie, i cichy jęk; zawiera w sobie cały ból, wyrażany nawet słowami i gestami i mimiką – bo to może być szept albo krzyk, to mogą być przekleństwa albo całkowity brak słów, dojmujące milczenie. To może być posypywanie głowy popiołem, a także zaciskanie pięści, składanie dłoni jak do modlitwy, i trzymanie ich w bezruchu aż do białości palców albo bezładne rozbieganie, albo bezsilność objawiająca się w nagłym stuporze. To może być sama twarz, oczy, usta, które pokazują więcej, niż najlepsze, najdłuższe opowiadania… Rozgadałam się nagle o lamencie, a nie o tym chciałam. Ale to uzmysłowienie sobie teraz takiego obrazu człowieka cierpiącego po stracie bliskiego, już nie tylko dziecka – bo rodzica, małżonka, przyjaciela, kuzyna – poraził mnie swoją niesamowitością, swoim dramatem.

Już nie gadam. Którzy przeczytają recenzję, mogą się zgodzić z nią, mogą się nie zgodzić z nią, mogą się zgodzić częściowo. Bo nie ma tylko czerni i bieli. Szczególnie w poezji, której odczytywanie jest ponoć jedną z najbardziej subiektywnych rzeczy na tej ziemi.

Śpiew i lament poetek

Postaramy się przybliżyć w tym omówieniu dwie poetyki kobiece inspirowane głębokim namysłem nad sensem życia człowieka, jego bezwzględnym przemijaniem, ale i w pewnym sensie pogodzeniem się z jego dramatyczną logiką.

(…)

Drugi tomik – to zbiorek wierszy opolskiej poetki, noszący tytuł „Kołderka z białego marmuru”, autorstwa Renaty Blicharz. Wydaje się, że głębokim źródłem inspiracji tej małej książeczki jest głębokie doświadczenie i przeżycie autorki, związane z utratą tego, co dla kobiety jest najwyższą wartością, jakim jest własne dziecko. Ten dramat i towarzysząca mu trauma jest szczególnie mocny wtedy, kiedy jest to wynikiem tragicznego wypadku, po którym przez pewien czas doświadczenie powstałej pustki jest nie do zniesienia i może przyczynić się do utraty na stałe sensu własnego istnienia. W takich sytuacja ludzie szukają, co ma i miejsce w tym przypadku, pomocy i nadziei w transcendencji, a mocna wiara religijna pozwala im ten traumatyczny stan przezwyciężyć, a nawet pogodzić się z nim. Blicharz otwiera swój tomik wierszem pt. „Zamiast” rozpoczynającym się mottem z poezji Józefa Barana: „Niepojęte jest/marnotrawstwo śmierci”, by następnie napisać: „Musiała ją upatrzyć/to ją musiała wybrać/coś sobie w niej/upodobać/ bo nie może być innej przyczyny//(…)/A może to tylko zazdrość/o siłę życia – mimo wszystko – /o marzenia i plany/o studia i powrocie do matki/i czasem o szalona zabawę/ (…)//I omamiła – /i dała jej fałszywe skrzydła/na desperacki skok/w swoje chłodne objęcia”. W taki zatem sposób zarysowuje autorka sytuacje kontekstu swych inspiracji twórczych, które w kolejnych odsłonach przybierają formę jakby trenów opłakujących to rozwijające się życie młodej osoby. Blicharz więc zwraca się poprzez wiarę do Boga, modli się do Niego, prosi, a nawet żebrze, by dał wieczny żywot tej w sumie mało doświadczonej i niewinnej duszy; by przyjął ją w „grono aniołków”. Dokonuje rozliczenia z własnym sumieniem, bo czuje się poniekąd winna, że nie była w stanie ochronić to młode życie przed tragiczną katastrofą. Jej wspomnienie pozwala autorce choćby na chwile rozjaśnić twarz i ukoić ból. W wierszu pt. „Zapomnienie” konkluduje: „(…)/Tylko w pamięci pozwól zachować/moją dawną twarz/tę uśmiechniętą/bo teraz na niej tylko ból”. Widać więc, że w pewnym sensie poetka czuje jakby powoli umierała z rozpaczy, choć czuje i żyje, a wyłoniony obraz jej ukochanego dziecka i nadziei, że ono żyje w porządku transcendentalnym, koi jej doczesne istnienie. Z drugiej strony pociesza się cytatem z Tadeusza Różewicza, który napisał przecież: „ Nie bój się jesteś w ziemi mówiłem/nikt ci już krzywdy nie zrobi nie zrani nie dotknie”. Zarówno sny, przeplatane bezsennością, jak i nadwrażliwe zmysły powodują, że życie autorki jakby dokonuje się pomiędzy jawą i snem, ale i między doczesnością i wiecznością. I z tym ciężarem stara się również uporać, bo jakoś ufa woli Najwyższego i jest z nią poniekąd pogodzona. W wierszu pt. „Gniazdo” tak oto opisuje owo drastyczne doświadczenie nieobecności dziecka: „Ból cierpienie i żal/umościły sobie we mnie gniazdo/Trawki szmatki i nitki/gałązki i patyczki/taka misterna robota/aż trudno oderwać oczy/(…)/Nawet nie muszę patrzeć w górę//Wiem że to stamtąd/do mojego gniazda/spada lekko piórko/z twojego anielskiego skrzydła”.

Jak widać – dwie utalentowane i życiowo doświadczone kobiety, którym doświadczenie doczesności, ale i transcendencji nie są obce, jednak diametralnie różnie puentują fakt przemijania życia. Obie niewątpliwie tęsknią nie tyle za pełnią piękna i dobra, ale bardziej przez pryzmat własnego ciała doświadczają przemijania i dramatu istnienia. O ich pewności rozstrzyga zdaje się bezpośrednie bezpieczeństwo wynikające z bliskości ukochanego człowieka.

Ignacy S. Fiut