Przypomnienie wystawy z artystycznymi szufladami Romualda Jeziorowskiego, a potem paru innych rzeczy z jakichś dawnych mniej lub bardziej czasów, spowodowało, że zaczęłam zastanawiać się nad takim zjawiskiem, jak sentymenty. Chyba – cudownym zjawiskiem, prawda?
Choć często „sentymentalny” rozumiemy jako właściwie negatywną cechę (mieszanka cech: naiwny, rzewny, płaczliwy, pozbawiony poczucia realności, z głową w chmurach, nie stąpający twardo po ziemi, rozczulający się), to pomyślcie – jakie to cudowne, że je mamy, mamy swoje sentymenty, tylko nasze albo wspólne z kimś „naszym”, ukryte albo znane wielu osobom. Jednak zawsze – powodujące drgnienie serca!
Sentymentem darzymy kogoś lub coś, ludzi, rzeczy, dźwięki, zapachy, miejsca, których nie ma z nami, nie ma ich tu i teraz, najczęściej pochodzą z naszej przeszłości, czasem z łezką w oku je wspominamy. Ale też czasem niemal zupełnie o nich zapominamy, i dopiero jakaś drobnostka nam o nich przypomina i wtedy przekonujemy się, że gdzieś tam są w głębi różnych wspomnień, że wciąż są nam bliskie i miłe sercu…
Rozmarzyłam się pisząc o szufladach, rozsymentalniłam się i sięgnęłam do wspomnień, których już dawno, dawno nie przywoływałam. A przecież i ja mam swoją opowieść. Oto więc moja
historia z szufladą pełną wspomnień.
W moim „pierwszym domu rodzinnym” (bo potem po przeprowadzce miałam rodzinny dom drugi i trzeci), gdzie wychowywałam się jako dziecko razem z bratem, mieliśmy w kuchni duży drewniany stół, przy którym jadaliśmy posiłki całą rodziną, czyli dzieci, ja i brat, moi rodzice i moi dziadkowie. W tym dużym prostokątnym stole były dwie szuflady. Jedna była moja, druga mojego brata, bo musiało być sprawiedliwie! Myślę, że to był czas przełomu przedszkola i szkoły, może pierwsze lata szkoły podstawowej. Te nasze szuflady, myślę teraz z perspektywy czasu, były świetnymi naszymi portretami i świetnie oddawały moje i mojego brata zainteresowania. Ale też oddawały doskonale jakiś taki społeczno-socjologiczno-antropologiczny obraz podziału ról kobiecych i męskich, ale to tak na marginesie.
Otóż jego szufladę mogłabym nazwać małym magazynem sklepu żelaznego skrzyżowanego z warsztatem ogólnomechanicznym! Można tam było znaleźć wszelkie – tradycyjnie uznane za „męskie” czy „chłopakowskie” – akcesoria. Były tam jakieś młotki, gwoździe, druty, sznurki, śrubokręty, jakieś niezidentyfikowanego pochodzenia i przeznaczenia żelastwo, śrubki, blaszki, drewienka, kamyki, no i oczywiście trochę niezbyt dużych zabawek, jak samochodziki, ludziki, klocki (nie lego, oczywiście, wtedy ich nie było). Jednym słowem cuda na patyku, choć określonego raczej asortymentu.
Moja szuflada z kolei była bardziej „miękka”. Ona stanowiła przegląd hurtowni papieru i sklepu papierniczego; było to coś w rodzaju zaplecza biura i księgarni. Tam można było znaleźć wszelakie bezcenne dla mnie papierzyska i papiery, kartki, wycinki z gazet i czasopism, bloki rysunkowe, jakieś pojedyncze numery „Świerszczyka” i „Misia” albo powycinane z nich opowiadania, rysunki czy wiersze. A oprócz papierów długopisy, pióra, kredki, gumki, nożyczki małe i duże, linijki i inna biurowo-papiernicza makulatura.
Obie szuflady, pamiętam, były strasznie ciężkie, przy czym „żelazna” szuflada Waldka dwa razy cięższa niż moja „papierowa”. Nie były zamykane na kluczyk, więc raczej ogólnodostępne, ale istniała między nami niepisana umowa, że nie zaglądamy i nie grzebiemy w nie swojej szufladzie. No a jak taka sytuacja jednak się zdarzyła – bo tak czasem bywało (jak to w życiu…) – oj, to wtedy były żale i pretensje i wtedy już na ratunek przychodziła mama 🙂
Zauważyłam też, nie wiem, czy Wy też, że
sentymenty pamiętają fotograficznie!
Mam na myśli to, że jeżeli zachowujemy kogoś albo coś w sercu, w pamięci, to myślimy o tej osobie lub tej rzeczy, miejscu „jednakowo”, czyli nie uwzględniając zmian, które muszą, niestety – muszą, dokonywać się, szczególnie w dłuższym czasie.
Ludzie się starzeją, tymczasem ja wciąż mam w głowie tamtą śliczną kilkunastoletnią dziewczynkę. A kiedy po wielu latach ją spotykam, uwierzyć nie mogę, że ta poważna kobieta, teraz mężatka i matka, to tamta osóbka. Bo sentyment pozostawił ją dla mnie we wspomnieniach taką właśnie, jaka była wtedy, przed laty, kiedy sentyment rodził się, powstawał i pozostawał w mojej duszy…
Tak więc sentymenty pamiętają fotograficznie, ale też i
fotografie to wielkie utrwalacze sentymentów.
Oczywiście rzeczy też, ale rzeczy, pamiątki działają właściwie tylko na naszą „wewnętrzną” wyobraźnię sentymentalną, podczas gdy zdjęcia pozwalają nam na więcej – na pokazanie i opowiedzenie jeszcze komuś „z zewnątrz” tych naszych obiektów, osób, sytuacji, miejsc, przedmiotów.
Myśląc o sentymentach, sięgnęłam do pudełka ze zdjęciami. A tam tyle sentymentów! Między innymi to zdjęcie, z okresu późnych szuflad żelaznej i papierowej. To zdjęcie oddaje charakter szuflad z naszego dawnego kuchennego stołu, a także i ich właścicieli: mój brat po ciężkiej, żelaznej robocie odpoczywa; ja po robocie lekkiej, wagi piórkowej i papierowej, wciąż się nią zajmuję, czyli czytam również w czasie wolnym.
A z nami Muszka, nasz ukochany piesek rasy zbliżonej do jamnika, rudy, gładkowłosy, z mądrym, ślicznym pyszczkiem. To przez Muszkę mam sentyment do jamnikowatych i jamnikopodobnych!
No właśnie, lubię psy, ale sentyment mam do psów określonej rasy!…
Czy Wy też macie jakieś sentymenty, napiszcie o nich, podzielcie się nimi albo swoimi spostrzeżeniami o nich, czy przeszkadzają czy pomagają w życiu, trzeba je wyrzucać czy raczej hołubić…
Pozdrawiam …sentymentalnie 🙂