Fikcja czy prawda

Cytuję mały fragment z przemówienia noblowskiego Olgi Tokarczuk, które podczytuję od czasu do czasu i znajduję ciągle coś nowego i ciekawego. Bo jest długie i porusza wiele wątków związanych z literaturą, książką, pisaniem i czytaniem. A w tym fragmencie pierwsze zdanie staje się po prostu aforyzmem, złotą myślą. Mądrością – chyba mogę tak powiedzieć. Poza tym w zdaniu tym jest też wiele poezji, metaforycznego patrzenia i czucia, a to można spotkać tak często w prozie autorki „Biegunów”.

Fikcja jest zawsze jakimś rodzajem prawdy. Do przekonania trafia mi też rozróżnienie relacji wobec fabuły, której dokonał pisarz i eseista Edward Morgan Forster. Pisał on, że kiedy mówimy „Umarł mąż, a potem umarła żona” – to jest to relacja. Kiedy zaś mówimy „Umarł mąż, a potem ze smutku umarła żona” – to mamy fikcję. Każde fabularyzowanie jest przejściem od pytania – „Co było potem?” do próby jego zrozumienia opartym na naszym ludzkim doświadczeniu: „Dlaczego tak się stało?”.

Literatura zaczyna się od owego „Dlaczego?”, nawet jeśli mielibyśmy na to pytanie odpowiadać bez przerwy zwyczajnym: „Nie wiem”. Literatura stawia więc pytania, na które nie da się odpowiedzieć przy pomocy Wikipedii, wykracza bowiem poza same fakty i wydarzenia, odwołując się bezpośrednio do naszego ich doświadczania.

Literatura to fikcja czy prawda? Zastanawiam się nad tym od dłuższego czasu, od dawna. Myślę, że to pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Albo inaczej – jest to pytanie, na które istnieje bardzo wiele odpowiedzi. Każdy może na nie odpowiedzieć po swojemu i argumenty każdej osoby będą słuszne, prawdziwe i z pewnością potwierdzające dane stanowisko.

Ładnie pisze Olga Tokarczuk, że literatura to coś więcej, niż tekst z Wikipedii. Literatura przecież obok czy oprócz kto?co?kiedy?gdzie? odpowiada/opowiada też, a może i przede wszystkim o jak?dlaczego?po co?czemu?

Ja zawsze nazywałam literaturę kreacją, pisanie było dla mnie kreacją literacką, a nie osobistą terapią. Wiadomo, że filtrowałam przekazywane treści przez moje odczucia i osądy, przez moje doświadczenia, ale czerpałam także z doświadczeń – w szerokim rozumieniu słowa – innych osób, a przede wszystkim starałam się, by treści były uniwersalne i by mogli się w nich – na różne sposoby – odnaleźć inni ludzie, czytelnicy.

Niektórzy mówią, że mi się to udawało…

Czytam prezent pod choinkę

Jeśli prezent pod choinkę jest książką, to można go czytać! Gwiazdka przyniosła mi w tym roku wielką prozę Olgi Tokarczuk „Bieguni”. Czytałam tę książkę już dawniej, kilka lat temu. A teraz, kiedy mam ją na własność i mogę wracać do niej ile tylko dusza zapragnie, przeczytałam ją ponownie. Mój Boże, jaka to radość czytać książkę, jakie to szczęście! W jakimś momencie, odrywając się na chwilę od czytania, pomyślałam sobie, tak zupełnie odruchowo, jakby poza mną: rety, ja nie chcę nic robić, tylko czytać!

Pomyślałam też, że to takie uczucie, jak w jednej z moich „dwójek” z tomu moich literackich miniatur pod tytułem „189 dwójek”. Bo tam napisałam, że

No i tak to mi się objawiło w tym pewnym momencie, podczas czytania „Bieguniów”: nie chcę zbawiać świata, nie chcę nic robić, chcę czytać! Czy jest coś przyjemniejszego nad czytanie!? No, może jest, na pewno jest, ale ta czynność jest jedną spośród najprzyjemniejszych!

W tej książce Olgi Tokarczuk, która pod względem formalnym jest nie tyle anty-powieścią, co a-powieścią (oczywiście książka, nie Olga Tokarczuk) można znaleźć wiele wspaniałych fragmentów, np. bardzo poetyckich opisów; wiele spostrzeżeń z naszego codziennego życia, takich drobiazgów, których nie zauważamy, a które tyle mówią o naszym charakterze, naszej naturze; wiele po prostu informacji o zjawiskach, ludziach, wydarzeniach z historii czy współczesności; wiele mądrości aforystycznej, zdań o charakterze złotych myśli, zdań świetnie puentujących jakąś wiedzę.

Ja znalazłam teraz u Olgi Tokarczuk w części zatytułowanej „Kunicki. Ziemia” fragment, który jest tak podobny w wyrazie do mojego wiersza „Sztuka wojenna”, pochodzącego z tomiku „Czarna aureola”, który wydałam w Wydawnictwie Mamiko z Rudy Śląskiej w 2009 roku. Zadziwiające są porównania do wojny i różnych wojenno-wojskowych atrybutów.

Ciekawostka jest jeszcze taka, że mamy z Olgą Tokarczuk wspólne imię. Jej pierwsze imię Olga jest moim drugim imieniem, bo na drugie mam Olga po babci ze strony ojca. Zarówno Renatę, jak i Olgę lubię jednakowo.

Opowiadania Olgi Tokarczuk

smart

Mam tu taką malutką książeczkę z opowiadaniami Olgi Tokarczuk. Malutką mówię, bo ma ona zaledwie 48 stron, co w porównaniu z ostatnią książką noblistki, czyli „Księgami Jakubowymi” to bardzo mikro. Są tu też zaledwie trzy opowiadania, pierwsze tytułowe ma zaledwie cztery i pół strony, ostatnie trochę więcej, bo sześć i pół, a to środkowe to jest już dłuższe, i tam to już można się rozczytać całkiem nieźle! Tytułowa „Szafa” i ostatnie „Deus ex” przeczytałam bez entuzjazmu, choć wiem, czuję, że to dobra literatura. Ale jakoś nie, jakoś tak nie pociągnęła mnie, cóż. Choć jak ona momentami pisze! Proza soczysta jak poezja. A przykładem niech będzie „rozłożenie” na elementy proste modlitwy „Aniele Boży…”.

smart

smartsmart

Zarzut mam też taki. Nie lubię i nie rozumiem pisania o bohaterze, czy nazywania bohatera tylko inicjałem. Imienia albo nazwiska, nie wiadomo. To dziwna maniera, nie wiem, czemu służy. Tak więc mamy: „powiedział R. i czule…”, „ręka R. błądziła…”, „D. był geniuszem komputerowym…”, „podczas gdy D. stwarzał…”, itd. Dlaczego? Nie mogłoby być po prostu „Dariusz był geniuszem komputerowym…” albo „Drawicz był geniuszem komputerowym…”? Byłoby, jak myślę, jakoś normalniej.

smart

A teraz o „Numerach” Olgi Tokarczuk. To jest cudne opowiadanie, to mnie „wzięło”, to czytałam jak bajkę – ale w sensie bajkowej, czy raczej bajecznej atmosfery, klimatu baśniowego, nierealnego. Taki klimat miał dla mnie „Prawiek i inne czasy”. Taki realizm magiczny, chyba tak. Narratorem jest pokojówka, która opowiada o pokojach hotelu „Capital”. Opowiada o pokojach żyjących i o ich mieszkańcach w specyficzny sposób. W pewnym momencie bohaterka-narratorka opowiada, że w jednym z pokojów czuje się jak pielęgniarka i mówi tak: „Opatruję łóżko zranione nocną bezsennością, zmywam rany z soków z blatu stołu, wyciągam butelki z ciała pokoju, jakbym wyciągała ciernie. Nawet odkurzanie to przemywanie ran.” Ciekawie, prawda? Ładne, poetyckie.

Ten zbiorek to dość stara książka, wydana jest w 1998 r. w Wydawnictwie „Ruta” z Wałbrzycha i jest to wydanie drugie. A „Numery” mają datę o wiele, wiele starszą, bo 1989 r., czyli niemal 10 lat wcześniejszą. To tak na marginesie. No i książkę pożyczyłam z zasobów Biblioteki Wojewódzkiej, zapewne Olga Tokarczuk miała tak swoje spotkanie autorskie i stąd dedykacja dla czytelników tej biblioteki. To taka druga ciekawostka tak na marginesie. I pismo Olgi Tokarczuk, pomyślałam: o, znajome pismo. No tak, bo znane mi z dedykacji dla mnie na książkach z mojej prywatnej biblioteczki.

smart

Księga z jaskini w Czarnych Górach

 

Właśnie przeczytałam książkę Rafała Ziemkiewicza „Zgred”. Najpierw przyczepię się tytułu, bo go nie rozumiem; bo jest brzydki i jakoś w moim rozumieniu nie ma nic wspólnego ze środkiem książki; raz w tej książce przydybałam słowo zgred, ale to i tak za mało, żeby tak nazwać całą książkę. Poza tym nie mam zastrzeżeń – podobała mi się, przeczytałam z zaciekawieniem, w wielu miejscach dziwując się wręcz niepomiernie – i z takich czy innych,  różnych przyczyn to dziwowanie. Mogłabym całą serię takich miejsc wypisać i o nich napisać, może to i zrobię. Na razie jednak tylko o Księdze.

Wracając do samej książki – jest ów „Zgred” dziwną, ciekawą mieszanką pamiętnika z pisarstwem politycznym, autobiografii z reportażem, lekkiego felietonu z poważnym, „ciężkim” esejem; autor robi to tak: pisze o żonie czy swojej wizycie u lekarza, albo o ojcu, a po chwili płynnie, niezauważalnie przechodzi do opisu sytuacji politycznej Polski albo historii jakiegoś polityka czy kogoś z kręgów „zbliżonych do dobrze poinformowanych”. To jest fajne, trudno byłoby się znużyć.

W wielu miejscach pisze o moich, czytelnika doznaniach, w wielu miejscach chciałabym powiedzieć: podpisuję się pod tym obiema rękami i nogami! Chyba będę do tych miejsc wracała.

I jeszcze jedna konstatacja: ta książka jest przeraźliwie smutna, strasznie, bardzo smutna. Pokazuje Polskę, rządzoną przez ludzi, którzy w ogóle nie dbają o swój kraj, obywateli tego kraju, tylko o zaspokojenie swoich własnych interesów; odkrywa kulisy władzy, nieprawość, nieuczciwość, cwaniactwo, manipulowanie, a z drugiej strony „naród głupi, co daje się łupić” (rymowanka moja, sama mi wyszła, ale oddaje to, co chciałam wyrazić!). Władza, wszystkie właściwie władze Polski, rządziły według zasady: rządź i dziel! – między swoich, oczywiście.

W pewnym momencie Rafał Ziemkiewicz pisze:

„I tylko notoryczni głupcy wciąż wierzą, że w Czarnych Górach w wielkiej jaskini leży Księga, gdzie się stronica po stronicy zapisują wszystkie ludzkie skargi, wszystkie krzywdy krzywdzonych i wszystkie zbrodnie zbrodniarzy, wszystka najprawdziwsza prawda, której żadna swołocz załgać ani zniszczyć nigdy nie zdoła.”

Motyw Księgi, ukrytej w Czarnych Górach, pokazuje też Jan Gondowicz, krytyk literacki i tłumacz, w recenzji zatytułowanej „Metafora jako symptom”, w której to recenzji opisuje książkę Jarosława Fazana „Od metafory do urojenia. Próba patografii Tadeusza Peipera”. Jan Gondowicz w artykule swoim wychodzi jakby poza recenzowanie książki, pisze wspaniałe wspomnienie o Tadeuszu Peiperze, no i w ogóle erudycyjnie dotyka wielu tematów, zjawisk, nazwisk w literaturze. Czytamy w tekście J. Gondowicza tak:

„O pięć lat drogi stąd, w Czarnych Górach, jest ogromna jaskinia. I w tej jaskini leży księga zapisana już do połowy. Nikt jej nie dotyka, ale stronica po stronicy sama się zapisuje co dzień. Kto pisze? Świat! Góry, trawy, kamienie, rzeki widzą, co czynią ludzie. Wiadome im są wszystkie zbrodnie zbrodniarzy i wszystkie cierpienia daremnie cierpiących. Gałąź gałęzi, kropla kropli, obłok obłokowi przekazuje aż do pieczary w Czarnych Górach ludzkie skargi i oto księga się zapełnia. Gdyby nie było na świecie tej księgi, to drzewa uschłyby z żalu i woda by zgorzkniała. Dla kogo pisana jest ta księga? Dla mnie”.

Są to słowa zabójcy smoka Lancelota w sztuce Jewgienija Szwarca „Smok” z 1942 roku, opisujące tę swoistą „ideę kroniki powszechnych nieprawości”. „Ale nie Szwarc wymyślił tę Księgę. To odwieczna Gołubinaja Kniga z ruskich bylin. Gdy w 1937 roku wprowadzano w ZSSR stalinowską konstytucję, pochlebcy zwali ją tym właśnie nieprzetłumaczalnym mianem „gołębiej/głębinowej księgi”. Świadectwo, że każdy, kto otarł się o rosyjski folklor, musiał wiedzieć, o co chodzi.”

No cóż, naród Rosji, od czasów carskich od średniowiecznych bylin, nieustannie kojarzy się z narodem do łupienia, więc musiał/mógł wymyślić sobie taką swoistą „książkę skarg i wniosków”.

Ale jest chyba tak, jak pisze R. Ziemkiewicz: chyba tylko naiwni wierzą, że ona jest i że do czegoś kiedyś się przyda… A dowodem na to książka Olgi Tokarczuk „Podróż ludzi Księgi”. Oczywiście dowodem w dużym cudzysłowie!!!

Czytałam te książkę bardzo dawno, trudna, mądra, dziwna jak niemal wszystkie książki O. Tokarczuk i gdybym miała dokładnie opowiedzieć jej treść, oj, ciężko by było. Ogólnie rzecz ujmując – grupa osób, w tym jedna kobieta, wybiera się w podróż, by odnaleźć Księgę – Księgę Życia, księgę Boga – nie do końca wiadomo. Po drodze prowadzą poważne filozoficzne dysputy, wątpią, spierają się, kłócą, ale idą, czasem w trudnych warunkach, i po drodze umierają, odchodzą, ci ostatni będąc już całkiem blisko celu, aż w końcu jest! Jest Księga! Tylko że znajduje ją Gauche, chłopiec nieumiejący pisać ani czytać, więc osoba najmniej powołana czy zdolna do tego, by pojąć rozmiar znaleziska-skarbu… Chłopiec odchodzi, Księga zostaje tam, gdzie była; znowu stulecia będzie czekała na odkrycie, a jeśli jakiemuś śmiałkowi się to uda, może ten będzie wiedział, co z nia począć.

Chociaż …tylko notoryczni głupcy wierzą, że…

 

Ps. Kilka dni temu zauważyłam, że mój tekst o czytaniu „Książki o czytaniu” Justyny Sobolewskiej znajduje się na stronie wydawnictwa Iskry, gdzie książka została wydana, w dziale Recenzje. To miłe, myślę sobie. Gdyby ktoś zechciał popatrzeć, to to jest tutaj: http://iskry.com.pl/literatura-piekna-poezja/477-ksiazka-o-czytaniu.html

 

Artykuł J. Gondowicza znajduje się na stronie pisma „Teatr” http://www.teatr-pismo.pl/archiwalna/index.php?sub=archiwum&f=pokaz&nr=1612&pnr=69
R. Ziemkiewicz, „Zgred”, Wyd. Zysk i S-ka, 2011, cytat ze s. 231.

Czarownica w sypialni i …nowa książka Olgi Tokarczuk

Co ma wspólnego moja poetycka książeczka z kilkudziesięcioma wierszami miłosnymi o dziwnym tytule „Czarownica w sypialni” z poważną prozą Olgi Tokarczuk? Niewiele, oprócz tego, że kiedy zaczęłam podejrzewać, że mogę nie zdążyć wydać mój tomik we wrześniu, to pocieszałam się myślą, że ukaże się w październiku, czyli w tym samym miesiącu, kiedy światło dzienne ujrzy kolejna książka autorki niezrównanego moim zdaniem dzieła: „Bieguni”!

Tak to sobie wymyśliłam!… Na pocieszenie!… Blicharz i Tokarczuk w jednym miesiącu!… Obok kogo ja się stawiam!… Co za nieskromność!… Ale to na pocieszenie, bo coś podejrzewam, że i w październiku nie zdążę.

Bo właśnie na październik zapowiedziała Olga Tokarczuk wydanie swojej nowej książki na spotkaniu autorskim, na które wybrałam się do Brzegu, do biblioteki miejskiej i które miało miejsce 3 września. Mój Boże, jak ten czas leci. W bibliotece tej byłam pierwszy raz. Urzekł mnie budynek, stary, z wysokimi piętrami, wysokimi oknami, werandowym wejściem z malowanymi, witrażowymi szybami, z wnętrzami w drewnie, drewnianą balustradą schodów, drewnianymi półkami w wypożyczalni. Wypożyczalnia bardzo klimatyczna dzięki tym półkom, między którymi można krążyć. Więc rozczarowanie przynosi czytelnia, surowa, jakaś taka jakby „nowoczesna” w porównaniu z pomieszczeniem wypożyczalni, ale nowoczesna w niedobrym chyba znaczeniu. No i oczywiście – tzw. gołym okiem widać …niedofinansowanie. I budynek biblioteki, jak i kilka innych na tej ulicy (Jana Pawła II, tak na marginesie…) wymagają po prostu remontu. Remontu. I aż się serce kraje, że tyle pięknych budynków niszczeje, że jeszcze trochę i nie będzie można ich odnowić zgodnie z ich pierwotnym wyglądem, z ornamentyką, nadającą im ten niepowtarzalny urok starych kamienic, willi, domków.

W radiu podają, że marszałkowie, prezydentowie, burmistrzowie i inni urzędnicy stają się milionerami, posiadaczami ogromnych dóbr i posiadłości. Dzięki pracy, oczywiście, dla dobra różnych mniejszych i większych ojczyzn i rodaków. A tymczasem budynki w takim np. Brzegu popadają w ruinę, bo …urzędy nie mają pieniędzy!

Ale wracam do spotkania z Olgą Tokarczuk. Wracam do biblioteki. Będąc tam, pomyślałam, że chciałabym mieć tam swoje spotkanie autorskie. Może się to kiedyś ziści.

Niestety, wyszłam przed końcem wieczoru autorskiego, żeby zdążyć na pociąg do Opola wieczorny i nie musieć jechać nocnym. (Podróż pociągiem jest dla mnie stresującym przeżyciem, zwłaszcza po ciemnicy.) Poza tym w pewnym momencie to spotkanie wydało mi się po prostu …nie powiem, że nudne, bo to nieodpowiednie słowo do określenia tego, jakie ono było. Może raczej monotematyczne. Dotyczyło – przynajmniej do czasu, kiedy w nim uczestniczyłam – jednego tematu: najnowszej książki Olgi Tokarczuk, tej, która się jeszcze nie ukazała w momencie spotkania. A myślałam, że będzie bardziej „ogólne”, będzie dotyczyć całej jej twórczości.

Oczywiście, Olga Tokarczuk, jak to ona, według mnie jak zwykle na bardzo wysokim poziomie –  erudycja, kultura, duża klasa, ale i naturalność, umiejętność opowiadania i zaciekawiania. Podobnie zresztą jak na wcześniejszym spotkaniu, na którym byłam w Opolu kilka lat wcześniej.

Ta nowa książka to „Księgi Jakubowe”, to wielkie tomisko, liczące ponad 900 stron, ale też „inkrustowane ilustracjami”, jak powiedziała autorka, które wyszukała gdzieś w bibliotekach, szukając materiałów do książki i które są uzupełnieniem czy dopełnieniem tekstu.  Ja nazwałabym te książkę powieścią dokumentalną; nie wiem, czy coś takiego istnieje, ale skoro tak to określiłam, to istnieje od teraz (przy okazji nadaję sobie miano wynalazczyni nowego gatunku literackiego!!!). Bo to powieść, czyli beletrystyka, ale oparta na faktach, a zatem dokument, tak więc – powieść dokumentalna. W dodatku historyczna, akcja dzieje się w 17. chyba wieku. Znam ją tylko z opowieści samej autorki, która mówiła o pracy nad tą książką, o zmaganiach z ogromem materiału, z jakim się spotkała, z mnogością wątków, które pojawiły się w trakcie pisania, z językiem, przysparzającym czasem kłopotów, z postaciami wieloma i barwnymi męskimi, z niewieloma i historycznie, kronikarsko ubogimi kobiecymi. Z wielu rzeczy musiała zrezygnować, inne wątki wzbogacać, wykorzystując  literacką wyobraźnię.

Pisała tę książkę jakieś 6 bodajże lat. Przyznam, że przeraża mnie ilość tych lat, a także ilość stron tej książki. Jeśli chodzi o tę pierwszą ilość, to zastanawiałam się, czy to nie szkoda czasu, cokolwiek by nie rozumieć pod tym pojęciem, jeśli chodzi o ilość druga, to nigdy nie lubiłam grubych książek…

Tak na marginesie, pomyślałam, że to podobnie jak Irving Stone, choć on chyba ponad 6 lat pisał biografię Michała Anioła „Udręka i ekstaza”, też liczącą jakieś 1000 stron w dwóch tomach, które przeczytałam, odczuwając to co w tytule, a więc udrękę, bo tyle stron, i ekstazę, bo świetnie napisana!

Przed chwilą sprawdziłam co się dzieje z najnowszym dziełem Olgi Tokarczuk. Jest październik, jest i książka. Od jutra zaczyna się wielka promocja „Ksiąg Jakubowych”.

Ale jeszcze trochę i świat ujrzy mój miłosny tomiczek.

Nagroda Nike dla Joanny Bator

Oglądałam uroczystość wręczenia nagród, nie całą, jakoś tak od połowy. Podobała mi się ta impreza, prowadzona przez Grażynę Torbicką, z właściwa jej elegancją, spokojem czy stonowaniem, perfekcją. Myślę, że jej osoba dodała imprezie jeszcze większego splendoru. Choć nie o tym chciałam.

Chciałam o Joannie Bator zwyciężczyni. Ona też mi się bardzo podobała. Podobało mi się to, jak wyglądała – elegancko i uroczyście, i co mówiła – bez wymądrzania i wywyższania. Ładnie, mądrze, niby dużo, ale w sam raz.

Rzeczywiście w jej przypadku to było do trzech razy sztuka, jak sama powiedziała, wcześniej dwie jej książki były nominowane, a ta – „Ciemno, prawie noc” była trzecią. Jakiś aktor czytał fragment, zanim ogłoszono wynik jury. Fragment bardzo „ciemny, prawie nocny”. Nie czytałam tej książki, ale już teraz mam jakieś opory, bo i z tego fragmentu i z tego, co o niej mówiono i pisano (że tak ogólnie powiem), to bardzo mroczna powieść, o złych rzeczach i złych wydarzeniach, które dzieją czy działy się bohaterce i członkom jej rodziny. Pojawiają się też sugestie, chyba nawet w laudacji członka jury, że to książka autobiograficzna, po części choćby, bo Wałbrzych, miejsce akcji, to miasto rodzinne Joanny Bator. I jeśli dobrze pamiętam, nazwisko bohaterki brzmi Tabor, co jest niczym innym jak anagramem, utworzonym z nazwiska autorki.

Trochę poczytałam o Joannie Bator; wykształcona, bogata w doświadczenia naukowo-wykładowe, autorka kilku książek, i naukowych właśnie, i beletrystycznych, i trochę jakby podróżniczych (Japonia), no i uhonorowana różnymi nagrodami i stypendiami.  Przeczytałam dawno jej pierwszą książkę, „Kobiety”, ale nie zrobiła na mnie większego wrażenia, późniejszych, pewnie i ciekawszych nie czytałam. No a teraz Nike! Ależ to musi być radość, zastrzyk wiary i chęci do pisania.

Jeszcze słowo o uroczystości i nominowanych, i o czytelnikach. Myślę tu o „Morfinie” Szczepana Twardocha, który opowiadał o swojej książce, pomyśle, powstawaniu, o tytule, o którym mówił, że jest „w takim razie udany” w odpowiedzi na pytanie Grażyny Torbickiej. Bo „Morfina” została nagrodzona przez czytelników jak najpopularniejsza książka spośród nominowanych. To chyba trochę przy pomocy tego tytułu, prawda? Taki tytuł zaciekawia, po taki tytuł się sięga. Drugą rzeczą dotyczącą czytelników był konkurs na najciekawszą recenzję, napisana przez czytelnika. Dostała jakaś pani te nagrodę, była to kwota 3000 złotych, Torbicka przeczytała bodajże dwa zdania z tej recenzji, ale teraz nie pamiętam już ani nazwiska tej czytelniczki, ani nawet książki, i myślę, że trochę szkoda. Myślę, że niczego nie ubyłoby szlachetnemu jury tudzież autorom, gdyby tę panią wyróżnić  wystąpieniem na scenie i wręczeniem dyplomu i czeku. Myślę, że taka scenka wręcz dodałaby jakiejś ważności czy wiarygodności tej imprezie, gdyby pojawił się na niej „normalny” człowiek, zwykły czytelnik. Ale – ważny czytelnik. Bez czytelnika autor nie jest nikomu potrzebny!

Pooglądałam sobie wcześniejszych laureatów Nike, pod kątem kobiet-zwyciężczyń, w tym roku była 17. edycja, a kobiet z główną nagrodą było …cztery!!! W 2002 r. „W ogrodzie pamięci” Joanny Olczak-Ronikier, w 2006 r. – „Paw królowej” Doroty Masłowskiej, w 2008 r. – „Bieguni” Olga Tokarczuk i teraz, 2013 r. – Joanna Bator. A więc ucieszyłam się, że do panteonu Nike dołączyła kolejna kobieta. Nominowanych przez te lata było więcej autorek, ale chodzi o ten „number one”.

Spośród nich przeczytałam tylko „Biegunów” i ta książka mną wstrząsnęła! Rewelacyjna była, jest! Obiecałam sobie, że kiedyś do niej wrócę.

A tymczasem gratuluję Joannie Bator nagrody! I cieszmy się razem z nią!