„Zmarzlina” – książka Tomasza Białkowskiego

„Zmarzlina” to dziwny tytuł, ale kiedy się czyta tę książkę okazuje się, że ten lód, chłód, zimno, zawarte w tym słowie, są adekwatne do treści, do wydarzeń, do relacji, sytuacji, które dzieją się w tej książce.

Taki opis „oficjalny” tej krótkiej powieści oddaje tylko częściowo i chyba dość łagodnie cały dramatyczny i drastyczny klimat, stworzony przez autora. To opis taki: Oszalała z rozpaczy matka, syn, który ucieka od jej chorej miłości, i drugi, który tej miłości nigdy nie zaznał oraz ojciec ubek pragnący za wszelką cenę wymazać swoją przeszłość – wszyscy oni po drodze zapominają, że ciepło, dobro i miłość istnieją. Paraliżuje ich brak nadziei, chłód, wszechobecna zmarzlina. Najnowsza powieść Tomasza Białkowskiego to historia powolnego zamarzania, uśmiercania uczuć. W tym przejmującym zimnie, trudno się rozgrzać. Tym trudniej, im dłużej trwa wędrówka głównego bohatera. A nie jest to zwykła przechadzka. Prowadzi przez nieodległą historię naszego kraju, a także przez dramatyczną rodzinną tajemnicę, przez rozczarowanie i odkrywanie zaskakującego, bolesnego oblicza najbliższych.

Książka ta jest zaskakująca w wielu aspektach, ciekawe zwroty akcji, szczególnie zaskakuje zakończenie. Bardzo mi się podobało łączenie poszczególnych rozdziałów, czyli zabieg taki bardziej „techniczny”, ale forma dzieła też ma znaczenie, więc dlaczego nie skorzystać z czegoś, co dodatkowo daje wartość, zaciekawia, nawet inspiruje.

Kilka słów o autorze mamy tu:

I motto książki, którym jest fragment wiersza Ryszarda Kapuścińskiego. Tak na marginesie, czytałam niedawno zbiór jego wierszy, zdziwiona, że pisał poezję; znany jest przede wszystkim jako autor reportaży.

Jeszcze kilka informacji ze strony redakcyjnej. Dobrze, że istnieją stypendia i artystyczne dotacje. Dają artystom przede wszystkim wiarę w wartość ich twórczej pracy.

„Czarownica w sypialni” w Księgarni Suplement

Dla ewentualnych zainteresowanych – mieszkających w Opolu – albo okolicach Opola – wspierających opolskie księgarnie – wspierających księgarnie w ogóle – a więc wspierających czytanie książek – wspierających opolskich poetów – wspierających poetów w ogóle – a więc wspierających poezję – a więc wspierających magię – a więc wspierających magię poezji – a więc … – …  – …  – …  – …    oj, chyba mogłabym tak długo, a zatem dość tego!

Bo ja chciałam tylko powiedzieć, że tomik mój ostatni najnowszy, czyli „Czarownica w sypialni” jest też w innej opolskiej księgarni, a właściwie w obu jej „częściach”. Bo jest w „Suplemencie”, tym przy Kośnego 18, a także tym przy ul. Bytnara Rudego, czyli na dawnym ZWM-ie, albo na obecnym osiedlu Armii Krajowej.

Suplement z mądrą sówką, a mądra sówka w książkach.

 

Piękne są te regały z książkami. Ach, gdyby tak mieć taką księgarnię w domu, na przykład jako …jeden oddzielny pokój! To by było szczęście!

Jakie piękne marzenie…

 

Źródło zdjęć: Facebook Księgarni Suplement

Niebezpieczeństwo chodzenia do biblioteki

To niebezpieczeństwo polega na tym, że pożycza się książki, cudowne książki, które przynosi się do domu, i potem – po zrzuceniu i rzuceniu siatek, torebek, butów, żakietów – się czyta. A kiedy się czyta, zapomina się czasem o Bożym świecie, o obowiązkach, o powinnościach, a także – także czasem – o innych przyjemnościach. (Co nie zawsze jest wskazane!)

To niebezpieczeństwo polega na tym, że wybiera się czasem książki nie te, nie takie, według koloru włosów, sukien i według wzrostu… oczywiście, Czesław Niemen jakoś mi się tu przypałętał, z jego cudnym „Pod papugami”… bo książki to według okładki, czcionki, układu stron albo notek przeróżnych na pierwsze lub ostatniej stronie okładki albo na skrzydełkach. Zwłaszcza te notki pochwalne, te blurby marketingowe bywają często zwodnicze i jakby nieco na wyrost. A najgorsze jest to, że to, co jest w nich napisane to prawda, a jednocześnie, jak już się czyta albo przeczytało, to się okazuje, że to nie jest prawda… choć jest prawda… (skomplikowana rzecz ta prawda!)

To niebezpieczeństwo polega na tym, że czytam czasem książkę, która mi się nie podoba!!! Co jest jakby bez sensu. Chociaż… może nie do końca. O czym na końcu…

Przeczytałam właśnie „Kryjówkę” włoskiego pisarza i reżysera. I ten autor, Andrea Camilleri, na pierwszym skrzydełku wygląda przez okno, patrzy na nas; to starszy pan o miłym, pogodnym wyrazie twarzy, bije z niego ciepło, łagodność; to jest zdjęcie i pod nim notka biograficzna. Ciekawie.

Na drugim skrzydełku też ciekawie: autor opowiada historię inspiracji do postaci głównej bohaterki. Historia sama w sobie jest interesująca – pisarz był kiedyś na spotkaniu autorskim w więzieniu dla kobiet, gdzie jedna z więźniarek przeczytała mu swój wiersz, który okazał się na tyle dobry, że zainteresował się jego autorką, pytając za co dziewczyna siedzi. Okazuje się, że za podwójne morderstwo z premedytacją. Pisarz uzyskuje zgodę na widzenie z dziewczyną i tak opisuje tę dziewczynę: „(…) rozmawiamy i po raz pierwszy stykam się z przypadkiem kogoś, kto w ogóle nie ma pojęcia, że zamordowanie innego człowieka to coś złego. I nie ma w tym żadnej potworności, tylko czysta, nieskalana niewinność. (…)” Po kilku latach opisuje tę dziewczynę w swojej książce, oczywiście ta Arianna, główna bohaterka, nie jest tworem dokumentalnym, tylko przetworzonym literacko, ale w obrazie tej bohaterki autor książki oddaje czy stara się oddać to coś, co tak go zafrapowało w spotkanej kiedyś więźniarce.

Ten opis i mnie zafrapował, jako inspiracja do napisania książki, sama postać dziewczyny też; ciekawa byłam, jak pisarz ją „ugryzie”, jak przedstawi to coś, co go tak zadziwiło. Tymczasem jego bohaterka to żadna „czysta, nieskalana niewinność”, tylko zwykła po prostu chora psychicznie dziewczyna, dziewczyna z rozszczepioną osobowością czy podwójną osobowością, nie jestem psychiatrą, nie wiem, jak to się fachowo nazywa. Albo zwykłą psychopatką, człowiekiem pozbawionym uczuć wyższych, przecież zabija chłopaka, po czym idzie do męża i normalnie z nim rozmawia, jakby nic się nie stało, chłodna, pragmatyczna, usuwa „bałagan”, który się zrobił w jej kryjówce, no to to jest zachowanie typowe dla psychopatów (mama nie chciała dać mi pieniędzy na papierosy, no to ją zabiłem, wziąłem pieniądze i poszedłem do sklepu kupić papierosy – tak to działa, naukowo wciąż nie wiadomo właściwie dlaczego, to oczywiście mechanizm uproszczony). Myślę, że każdy tzw. normalny człowiek widzi różnicę między dobrem a złem, między życiem i śmiercią. „Czysta, nieskalana niewinność”, kiedy zabijasz kogoś, waląc go np. młotkiem w głowę (i to nie dlatego, że on chce cię skrzywdzić, tylko dlatego, że nie chce zrobić tego, czego ty chcesz), może istnieć tylko w chorym umyśle, no tu się chyba nie mylę. Eeee, trochę zła jestem, przeczytałam książkę o chorej psychicznie dziewczynie, której jakoś tam współczuję, choć nie wiem, czy z jej punktu widzenia ona potrzebuje czy zrozumiałaby to moje współczucie, pewnie nie, i której nie rozumiem, i której świata nie rozumiem.

Ale… I tu fragment, który mnie uwiódł, bo przypomniał mi mój wpis sprzed kilku chyba już tygodni, o nudnym i mądrym deszczu. Bo w „Kryjówce” babcia głównej bohaterki tak opowiada swojej wnuczce o deszczach:

(…)
Wyszły z domu przy pięknym sierpniowym słońcu, nagle zerwał się zimny wiatr, niebo pokryto się szarymi chmurami i spadły pierwsze krople.
– Schowajmy się, babciu.
– Nie martw się, zaraz przestanie, wyjdzie słońce i nas osuszy. To taki głupi deszczyk.
I rzeczywiście, było tak, jak przepowiedziała.
Później babcia wyjaśniła jej, że są trzy rodzaje deszczu: dobry, zły i głupi. I głupi właśnie spadł rano. – Dlaczego głupi?
– Głupi, bo niczego nie załatwia. Ledwie zrasza powierzchnię, ale tak słabo, że ziemia nawet nie odczuje ulgi. Wręcz przeszkadza, bo coś obiecuje, a potem tego nie spełnia, wywołuje pragnienie dobrej, świeżej wody, a potem go nie syci.
– A jaki deszcz jest dobry?
– Dobry jest ten, który gdy nadejdzie odpowiednia chwila, czyli kiedy ziemia go potrzebuje, od pierwszych kropel jest mocny, soczysty, stanowczy. I trwa nieprzerwanie przez wiele godzin. Ziemia bardzo lubi ten rodzaj deszczu. Bo nie tylko obmywa jej skórę, lecz wchodzi w nią coraz głębiej, sięga korzeni, nawet te najdłuższe się odradzają, dostają nowej energii. Również nasiona, które tylko na niego czekają. Szczęśliwe, wszystkie się zaczynają otwierać. Krótko mówiąc, dobra woda przynosi wiosnę.
– A zły deszcz?
– Zły deszcz jest wściekły, gwałtowny, złośliwy. Jest tak potężny, że zrywa liście z gałęzi, obcina główki kwiatom, depce trawę. Przynosi wiele złego i nic dobrego. A czasami zmienia się w grad. A grad jest już bardzo zły, bo niszczy wszystkie plony.
(…)

 Ładne, prawda?

Na końcu o tym, co zapowiedziałam na początku, że będzie na końcu (uśmiech). Wiele, wiele lat temu wysnułam teorię, że każda książka, najgłupsza, najnudniejsza, najmarudniejsza,  najdurniejsza, najbardziej wkurzająca itd. jest warta przeczytania, bo w każdej, w każdej, zawsze znajdzie się jedno choćby zdanie, dla którego warto było ją przeczytać! I tak chyba jest naprawdę. Bo „Kryjówkę” warto było przeczytać dla tego fragmentu o deszczu, który tak mi się spodobał i był jakby potwierdzeniem moich przemyśleń czy mojej obserwacji tego mojego „nudnego, mądrego” deszczu. Oczywiście, komuś innemu może podobać się cała książka, a jeśli nie, to np. jakieś inne zdanie, inny fragment, jakiś opis czy to postaci, czy krajobrazu, czy sytuacji. Ale chyba każdy i zawsze coś w każdej książce znajdzie. I mam więcej takich książek. I teraz sobie myślę, może by zrobić taką małą „do użytku wewnętrznego” kolekcję o nazwie „Książka jednego zdania”? Przy czym, co ważne, nie twierdzę, że książka jedna czy druga, która mnie się nie podoba, weźmy choćby tę „Kryjówkę”, której się tak niemiłosiernie czepiam, jest głupia. Broń Boże, to tylko bardzo moje zdanie; ktoś inny może uznać ją za genialną. I to też będzie prawdą!!!

I oczywiście, jak zawsze, chylę czoła przed każdym autorem książki prozatorskiej za jego pisarski trud prozatorski, który jest absolutnie inny niż pisarski trud poetycki. Oba wymagają mniejszego lub większego talentu, ale ten drugi jest jakby dmuchnięciem w piórko, a ten pierwszy jest prawdziwą ciężką pracą. Prawda? Prawda!

Dlaczego dzisiaj nie umiem żyć

1.

Ale dla nas, dla mnie i dla ciebie, już nie ma wyjścia. Już nie można się cofnąć ani zwekslować na inny tor. Zamknęły się za nami magiczne i hermetyczne drzwi. Jesteśmy przeklęci i już musimy nieść i wlec przez całe życie postanowienia i urojenia z dzieciństwa, naginać i dostosowywać swój los do sugestii, założeń i planów, jakie się miało nie mając doświadczeń.

2.

Literatura to obłęd, nałóg i bakcyl. Cierpliwość, zakon, trud i samotność.

3.

Możemy żyć tylko dzięki pogrążeniu się w jakiejś głębokiej znieczulicy i niezdawaniu sobie sprawy z nędzy własnego losu. Naszym przeznaczeniem są niedokonania i minięcia. Takie permanentne „obok” i „poza”.

4.

Czas odwijał się i nawijał z jednej niewidzialnej szpuli na drugą niewidzialną szpulę.

 

Wszystkie te cytaty pochodzą z książki „Czas w krajobrazie” Wojciecha Wyganowskiego (Czytelnik, Warszawa 1968, ss. 253, 254) )

Thriller romantyczny albo coś do poczytania

Potrzebowałam takiej książki do odetchnięcia, do zatopienia, do zapomnienia, do oderwania się. Odetchnięcie, zatopienie, zapomnienie, a także oderwanie z pewnością mógł spełnić „nowy bestseller gwiazdy romantycznych thrillerów”. Tym razem padło na książkę Beverly Barton, „jednej z największych gwiazd współczesnych romantycznych thrillerów z list bestsellerów >The New York Times<”. Książki przez nią napisane to „emocjonujące powieści, łączące współczesny romans z sensacyjną intrygą, napięciem i suspensem, zajmują wysokie miejsca na listach bestsellerów >The New York Times< i >USA Today<”.

Trzeba też wspomnieć, że „Beyerly Barton jest laureatką kilkunastu nagród, w tym najbardziej prestiżowych: Romantic Times Career Achieyement Award, National Readers Choice Award, GRW Maggie Award oraz Laurel Wreath”. I to powinno zapewnić pasjonującą lekturę.

Sięgnęłam więc po „Grzech niewiedzy”. Na początku ciężko było, nie mogłam połapać się w bohaterach i relacjach między bohaterami, gubiłam się trochę w czasie dziania się niektórych sytuacji, a od nich, tych sytuacji, zależne były te relacje. Albo odwrotnie. W każdym razie pierwsze strony był dla mnie gąszczem, przez który trzeba było przekopać się, co chwilę wracając do stron poprzednich, żeby wszystko pokojarzyć i poukładać. Potem już było lepiej, ciekawiej, bardziej wartko i wciągająco.

Główna bohaterka jest Jolie Royale, która „wraca do rodzinnego miasteczka w Missisipi na pogrzeb ojca. Nie była tu od lat. To, co przeżyła, było zbyt straszne. Powrót oznacza spotkanie twarzą w twarz z miłością, o której nie zapomniała, zbrodnią, o której usiłuje zapomnieć, i mordercą, który pamięta o niej…” Oprócz tego wraca też do kilku innych osób z dawnego życia, które rzuca cienie nawet na teraźniejszość. Bo niektórym osobom z tej książki, nawet dzisiaj wydaje się trudne do uwierzenia, czy raczej do zaakceptowania, że przyjaźnią się dwie lekarki – jedna biała, druga czarna!

„Grzech niewiedzy” to nie tylko „wstrząsająca zbrodnia, ognista namiętność i misternie tkana sensacyjna intryga w ekscytującej powieści”, to chyba też książka o rasistowskiej Ameryce, nie tylko tej dawnej, ale trochę też tej współczesnej.

W sumie mogę powiedzieć, że udało nam się – i książce, i mnie. Bo odetchnęłam, zatopiłam, zapomniałam i oderwałam się od rzeczywistości. Mogłam czytać i podziwiać pisarskie umiejętności pani Beverly Barton, i jest chyba najważniejsze.

Ps. Wszystko, co jest w cudzysłowach, to cytaty z czwartej strony okładki książki, czyli informacje od wydawcy o autorce i książce. Nota bene czwarta strona okładki różnych książek bywa sama w sobie fascynującą lekturą.

Magia w „Magicznym ogrodzie”

„Magiczny ogród” Sarah Addison Allen to magiczna książka z magicznym światem w środku. Czytając ją odczuwa się ciepło, tkliwość, czasem wzruszenie; w ogóle dużo dobrych uczuć. Dziwne jest to, że książka opisuje „normalny” świat i ludzi z „normalnymi” problemami, a jednak ten świat mimo tych problemów jest dobry, taki do przytulenia, taki, o którym albo w którym można powiedzieć, że: wszystko jest tak, jak ma być; że: poczekaj chwilę, zaraz będzie dobrze, zaraz wszystko się zmieni na lepsze.

Dużo dobrych spraw w tej książce: rodzą się nowe miłości, odradzają stare, pojawiają dziwne, lecz sympatyczne przyjaźnie, kończą się związki po to, by powstały lepsze. Złe uczynki zostają ukarane same z siebie. To, co komu przeznaczone staje się jego udziałem i jest to dla niego dobre.

I dużo dziwnych, lecz uroczych osób w tej książce. Bardzo podobała mi się Evanelle, ciotka sióstr Sydney i Claire, która miała „dar darowania podarków” (sama ten zestaw wymyśliłam!). Wręczała różnym osobom przedziwne rzeczy, drobiazgi, nie wiadomo po co, bo czuła, że musi konkretnej osobie dać tę konkretną rzecz. Potem okazywało się, że rzecz ta jest bardzo przydatna, czasem nawet dzięki niej życie obdarowanego obraca się o 180 stopni.  Nie wspomnę o Claire, głównej bohaterce, która uprawia swój magiczny ogród, wyczarowując z niego magiczne potrawy. Co za potrawy, co za nazwy – poezja!

I przepiękna czarująca okładka.

I jeszcze parę bardzo ładnych cytatów

Co to jest dziwność

Dziewczynka „wyszła do ogrodu, gdzie nic, włącznie z jabłonką, nie wydawało się jej dziwne. Dziwność to kwestia osobistych preferencji.”

Co robiła jabłonka z ogrodu

„Większość z nich chciała się nauczyć jakichś magicznych sztuczek, a przynajmniej dobrać się do jabłonki, w nadziei, że – jak głosi miejscowa legenda – jej jabłka rzeczywiście ukażą im najważniejsze wydarzenie ich życia.”

Co robiły kwiaty i zioła z ogrodu

„wszyscy miejscowi wiedzieli, że dania przyrządzone z kwiatów rosnących wokół jabłonki w ogrodzie Wayerleyów wywierają na ludzi niezwykły wpływ. Biszkopty z bzową galaretką, ciasteczka z lawendowego naparu oraz krakersy z nasturcjowym majonezem, które kółko pań zamawiało raz w miesiącu na swoje zebrania, pomagały zachować treść owych spotkań w tajemnicy. Smażone pączki mlecza z ryżem posypanym płatkami nagietka, faszerowane kwiaty dyni i zupa z dzikiej róży sprawiały, że twój partner dostrzegał jedynie urodę życia domowego, a nie jego minusy. Tost posmarowany masłem lofantowym, cukierki z anżeliką i babeczki z fiołkami w cukrze dodawały dzieciom rozumu. Wino z wiciokrzewu, podane czwartego czerwca, dawało zdolność widzenia w ciemnościach. Orzechowy aromat sosu z cebul hiacynta sprzyjał rozmarzeniu i skłaniał do rozmyślań o przeszłości, a sałatki z cykorii i mięty dawały poczucie, że wydarzy się coś dobrego, niezależnie od tego, czy była to prawda.”

A więc menu pewnego przyjęcia

„W menu na dziś znalazła się sałatka, zupa z juki, wieprzowa polędwica faszerowana nasturcją, szczypiorkiem i kozim serem, pomiędzy posiłkami sorbet limonkowo-werbenowy, a na deser białe ciasto z fiołkami.”

Albo gulasz na odkochanie

Claire chciała, żeby Tyler się odkochał od niej, więc przyszła do Tylera z rondlem. „Znajdował się w nim gulasz z kurczaka z kasztanami na oleju z ziaren lwiej paszczy. Lwia paszcza ma odstraszać niepożądany wpływ innych, klątwy, czary i tak dalej, Tyler potrzebował jej, by się uwolnić od wpływu Claire.”

Dziadek

„Dziadek odpowiedział, że wszystko dzieje się tak, jak musi, i że nie ma sensu przewidywać, co będzie dalej. Ludzie lubią myśleć inaczej, ale myśli nie mają praktycznego wpływu na wydarzenia. Nie możesz wymyślić, że jesteś zdrowy. Nie możesz wymyślić, że się odkochałeś.”

Realizm magiczny w łazience

„Kiedy Sydney wróciła wieczorem z pracy, Claire stała pod prysznicem, a woda w kontakcie z jej rozpaloną skórą zmieniała się w tak gęste kłęby pary, że wszystko w okolicy spowiła wilgotna mgła. Claire usłyszała otwieranie drzwi łazienki i omal nie wyskoczyła ze skóry, kiedy z kłębów pary wyłoniła się ręka Sydney i zakręciła wodę.
Claire wyjrzała zza zasłonki.
– Dlaczego to zrobiłaś?
– Bo w całej dzielnicy nic nie widać na wyciągnięcie ręki.”

Książki do niszczenia

Na ogłoszeniach o różnych atrakcjach w bibliotece miejskiej w ramach Dni Opola, m.in. coś takiego:

Plac przed MBP,  ul. Minorytów 4

[re]design książkowy czyli drugie życie książki

Akcja projektowania „na nowo” książek z makulatury przez opolskich artystów: H. Fleger, B. Polnara, R. Suchińskiego, Z. Pelona.

Projektowanie książek z makulatury – wyobrażałam sobie, że będzie to tworzenie książek artystycznych, o dziwnych kształtach, dziwnych wielkościach, dziwnych zawartościach, no i w ogóle dziwnych, lecz ciekawych, pięknych, oryginalnych.

Bardzo się zawiodłam! Bo chodziło o to, żeby z książek niechcianych, mniej lub bardziej starych, mniej lub bardziej pożółkłych czy zniszczonych, których biblioteka chciała się pozbyć, czyli oddać na makulaturę, zrobić …coś. Oprócz opolskich artystów, którym mówiłam, że są niszczycielami i którzy nic sobie z tego nie robili i dalej niszczyli z wielkim zaangażowaniem  i artyzmem kolejne książki, w akcji brały udział dzieci. Malowały po kartkach, zamalowywały okładki, wycinały , przecinały, wyrywały, zaginały, przyklejały, przedzierały, przyklejały, cięły nożykami  – i choć może to brzmi jak nazwy jakichś działań czy czynności artystyczno-rękodzielniczych, to w moim odczuciu było to jedno wielkie niszczenie, wyżywanie się na bezbronnej książce, która została uznana za rzecz zbędną, z którą można zrobić, co tylko się chce.

Kiedy na to patrzyłam, po prostu bolało mnie serce… Niemal dosłownie! Z bólem patrzyłam na stosy byle jak rzuconych książek, jak śmieci, myślałam o pracy, którą autorzy włożyli w napisanie swojej książki, o emocjach i uczuciach, które temu towarzyszyły, zaangażowaniu ich własnym i ludzi, którzy autorom towarzyszyli w procesie tworzenia tego dzieła. A pożółkłe stronice niczego moim zdaniem nie zmieniały – ta książka nadal była tą samą książką.

Pomyślałam sobie, że taka akcja nie powinna odbywać się w bibliotece, która ma uczyć szacunku do książek. Bo czego nauczyły się – może nie wszystkie, lecz na pewno niektóre – dzieci w tej akcji? Że z książką można obchodzić się byle jak, że nie jest warta szacunku, że to tylko przedmiot z papieru, który można popisać, poszarpać, wyrzucić…

Bo to były książki, przeznaczone na makulaturę.  Ale myślę, że książka, nawet najbardziej „zaczytana” i pożółkła wciąż jest książką, zwłaszcza jeśli jest w bibliotece.  Chyba rzeczywiście bardziej humanitarne wobec niej byłoby oddanie na skup papieru, niż oddanie w ręce czytelników do – niby artystycznej – przeróbki.

Patrzę na tego słonia zrobionego z „byłej książki”  – i myślę, że jedna wartość została zniszczona, żeby powstała inna wartość, i zastanawiam się, czy tak trzeba, czy tak można?

Nie wiem, może zbyt emocjonalnie podchodzę do całej tej akcji. Ale tak czuję, więc nie będę się zachwycać.

Zapewne intencje tej zabawy miały być nie takie, jak ja je odebrałam, nikt nie chciał niczego złego, ale czuję to tak – ja fanka zwariowanka książanka – jak opisałam. Może inni też tak odczuli, choć chyba nie rodzic jednej z pociech, która nic, tylko biegała po holu i szarpała, rozszarpywała książkę za książką…

Jeszcze tylko kilka zdjęć.

Nie ma tu zdjęć wytworów, żeby nie powiedzieć potworów, najmłodszych artystów, jakoś nie mogłam uwiecznić ich dzieł.  Słoń jest Bolesława Polnara, konstrukcje zrobili Halina Fleger i Robert Suchiński (jedną nazwałam białą różą, druga przypomina kryzę), Zbigniew Pelon z synem robili drzewa, a właściwie pieńki.

Rzec można o książce czy też bardziej o papierze, parafrazując słowa Biblii: z drzewa powstałeś i w drzewo się obrócisz.

Ulica Kultury

Wróciłam właśnie z Ulicy Kultury. Więc tak na szybko.

Wiele atrakcji. Dadaistyczne drzewo i takiż wiersz z wierszy Tuwima, jako że rokiem Tuwima jest obecny, 2013. Produkcja dziwnych instrumentów. Malowanie ściany przez wielu. Sesja zdjęciowa z książką na łóżku.

To akcja najciekawsza, do której jeszcze wrócę, jak będę miała zdjęcia: „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka!”.

Jutro i pojutrze będą też inne atrakcje, które warto obejrzeć!

 

Szpital – dziwne urządzenie

Kiedyś napisałam wiersz dla dzieci, zaczynający się tak: „Zegar – dziwne urządzenie…”. Teraz z dziwnym urządzeniem skojarzył mi się szpital. Wiemy, że szpital jest dobry, bo ratuje zdrowie i życie ludzi, ale chcemy jak najszybciej z niego uciekać, bo czujemy, że to miejsce jednak przyjazne dla człowieka, dla nas, nie jest. Niby to sprzeczność, ale chyba jest tak rzeczywiście. A to uciekanie, ta chęć ucieczki i opuszczenia tego miejsca, dotyczy nie tylko pacjentów, którzy tam są leczeni, ale i odwiedzających. Ci drudzy o tym, że chcieliby już stąd odejść, nie mówią głośno, może sobie nawet tego nie uświadamiają; w końcu przyszli odwiedzić najczęściej kogoś bliskiego, kochanego. Ale i jedni i drudzy, kiedy ze szpitala wychodzą i idą do domu, oddychają z ulgą.

Szpital składa się z hałasu, pośpiechu i długich monotonnych godzin, spędzonych przeważnie w pozycji leżącej. Długie monotonne godziny, spędzane przeważnie w pozycji leżącej są od czasu do czasu przerywane czynnościami medyczno-higieniczno-organizacyjnymi, co jednak – niestety – nie wpływa w żaden sposób na długie monotonne godziny, które niezmiennie pozostają takie właśnie (długie i monotonne).

Hałas polega na tym, że korytarzem przetaczają się z różnorodnym dudnieniem, skrzypieniem, strzelaniem, trzaskaniem i łoskotem różne wózki – pielęgniarek z lekami, opatrunkami itp., wózki z posiłkami (tu dochodzą odgłosy talerzy, sztućców, szklanek), wózki panów z odpadami, panów z zaopatrzeniem medycznym, pań sprzątaczek ze środkami czystości i inne nieznanego mi przeznaczenia. Do tego dochodzą głosy. Głośne rozmowy, szczególnie przez komórki; to koszmar. Do tego dochodzi głos telewizora (albo telewizorów), od samego niemal rana i z hojną głośnością, co najmniej dla połowy oddziału.

Pośpiech i długie monotonne godziny wbrew pozorom nie wykluczają się, te pierwsze dotyczą personelu szpitala, od najniższego do najwyższego, te drugie – pacjentów. Pośpiech, czyli do sal z pacjentami wpadają i wypadają wszyscy – pielęgniarki, lekarze, sprzątaczki, ordynatorzy, salowe, posiłkowe. Wpadają, zrobią swoje i wypadają. A kiedy o coś prosisz, pytasz, to odnosisz wrażenie, że odpowiadają jakby niewidocznie podskakując, jak na szpilkach, jedną nogą w sali, a drugą już na korytarzu… To jest dziwne.

Długie monotonne godziny spędziłam naturalnie przeważnie w pozycji leżącej, śpiąc i czytając. Czasem też, patrząc na moich współtowarzyszy szpitalnej niedoli, myślałam o kruchości naszego ciała (leżałam wszak na ortopedii) i o jakiejś nieuchronności przy długim życiu, które wiedzie nieodwołalnie do mechanicznego właściwie zużycia tego ciała i co za tym idzie – niedołężności i fizycznego cierpienia. Co jest okrutne i co stanowi jedną tylko, złą stronę wieku podeszłego i starości, bo są i dobre. To tak dodaję ku pocieszeniu serc…

…śpiąc i czytając… Przeczytałam „Bestiarium” Tomasza Różyckiego, ale przyznam, że nie rozumiem tej książki. Główny bohater śni, we śnie spotyka jakichś swoich krewnych, chodzi po jakichś pokojach, piwnicach, piętrach, dziwni ci jego krewni i te miejsca, w których się znajduje, on sam też dziwnie się zachowuje. Na końcu się budzi, a ten przebudzony też jest dziwny. W notce redakcyjnej na okładce tak napisano: „Przeżywamy wielką przygodę wyobraźni w świecie stworzonym przez poetę, który brawurowo operuje słowem i – podobnie jak w „Dwunastu stacjach” – bawi się językiem pod kostiumem komizmu ukrywającym prawdy zaskakująco istotne.” Pewnie tak i jest, ale ja tej książki nie rozumiem. Bardzo natomiast podoba mi się okładka. Czarno-białe zdjęcie karuzeli, gdzie koniki i inne zwierzęta powinny być bajecznie kolorowe, a nie są, ten uciekający konik i goniący go jakby lew, oddają grozę, związaną z tytułem – z bestiarium. Świetna okładka.

Jestem już w domu, a pobyt w szpitalu odchodzi w zapomnienie.

Cytaty, cytaty

Te cytaty pochodzą z książki Jodi Picoult, „Bez mojej zgody”, tej, o której wcześniej już pisałam. Te poniżej spodobały mi się najbardziej.

◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊  ◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊  ◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊  ◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊

W pralniach samoobsługowych podoba mi się jeszcze jedna rzecz: przyciągają samotnych ludzi jak magnes. (…) Wystarczy, że w pralni samoobsługowej zbierze się dziesięć osób i już są szanse, że nie będzie się tym, kto w życiu ma najgorzej.

◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊

Najskuteczniej zabija to, czego nie można zobaczyć.

◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊

Coś wam powiem: każdy samotnik, choćby się zaklinał, że tak nie jest, pozostaje samotny nie dlatego, że lubi, ale dlatego, że próbował stać się częścią świata, ale nie mógł, bo doznawał ciągłych rozczarowań ze strony ludzi.

◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊

Widzicie, to jest tak: dopóki człowiek chce się trzymać gorzkich wspomnień o tych, którzy odeszli, dopóty będą go one ranić.

◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊  ◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊  ◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊  ◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊

Mądre, prawda?