Kilka słów o szczęściu pisanych w piątek

Jakiś niejasny dzień dzisiaj – niejasny w sensie nieokreślony, i przede wszystkim jeśli chodzi o pogodę, bo ani deszczowa ani niedeszczowa, ani słoneczna, ani pochmurna, ani zimno ani ciepło. Taki miszmasz pogodowy. Teraz dopiero coś tam się klaruje. W stronę – na szczęście – pogody pogodnej, czyli ładnej, ciepłej, słonecznej.

We mnie przez cały dzień też tak jakoś niewyraźnie, niejasno, ni to dobry humor, ni to zły, ni to zadowolona jestem, ni to niezadowolona, ni to szczęśliwa, ni to nie… No i we mnie też dopiero teraz, pod wieczór, kiedy jest już absolutnie jasne, że przed nami weekend, zaczyna się klarować, też w stronę pogodną, radosną.

Może to zasługa tego, że weekend i weekendowe nicnierobienie? A może zmądrzałam po całym dniu? A może tych kilku poniższych słów o szczęściu, znalezionych na jakimś karteluszku? Tak czy inaczej, warto, sądzę, nad tymi kilkoma zacytowanymi słowami się zastanowić.

„Dokładnie tu i teraz jesteś szczęśliwy, ale o tym nie wiesz, ponieważ twoje fałszywe zapatrywania, twój zniekształcony obraz rzeczywistości zamknęły cię w pułapce lęków, niepokojów, przywiązań, konfliktów, poczucia winy; wreszcie w całej gamie ról, które odgrywasz, ponieważ tak zostałeś zaprogramowany. Gdybyś potrafił spojrzeć dalej niż sięga to wszystko zrozumiałbyś, że jesteś szczęśliwy, tylko o tym nie wiesz.” (Anthony de Mello)

A może by tak zamieszkać w Szczęściu? Któż by nie chciał mieszkać w Szczęściu? W Polsce są dwa miejsca o takiej nazwie, jedno to przysiółek w województwie wielkopolskim, drugie to wieś w województwie mazowieckim.

A może weekend w szczęściu (Szczęściu)…

Źródło zdjęcia: http://www.likersi.pl

Kilka słów o szczęściu

Jakiś niejasny dzień dzisiaj – niejasny w sensie nieokreślony, i przede wszystkim jeśli chodzi o pogodę, bo ani deszczowa ani niedeszczowa, ani słoneczna, ani pochmurna, ani zimno ani ciepło. Taki miszmasz pogodowy. Teraz dopiero coś tam się klaruje. W stronę – na szczęście – pogody pogodnej, czyli ładnej, ciepłej, słonecznej.

We mnie przez cały dzień też tak jakoś niewyraźnie, niejasno, ni to dobry humor, ni to zły, ni to szczęśliwa jestem, ni to nieszczęśliwa… No i we mnie też dopiero teraz, pod wieczór, kiedy jest już absolutnie jasne, że przed nami weekend, zaczyna się klarować, też w stronę pogodną, radosną.

Może to zasługa tego, że weekend? A może zmądrzałam po całym dniu? A może tych kilku poniższych słów o szczęściu? Tak czy inaczej, warto, sądzę, nad tymi kilkoma zacytowanymi słowami się zastanowić.

„Dokładnie tu i teraz jesteś szczęśliwy, ale o tym nie wiesz, ponieważ twoje fałszywe zapatrywania, twój zniekształcony obraz rzeczywistości zamknęły cię w pułapce lęków, niepokojów, przywiązań, konfliktów, poczucia winy; wreszcie w całej gamie ról, które odgrywasz, ponieważ tak zostałeś zaprogramowany. Gdybyś potrafił spojrzeć dalej niż sięga to wszystko zrozumiałbyś, że jesteś szczęśliwy, tylko o tym nie wiesz.”      (Anthony de Mello)

 

Przed weekendem

To jest notka dziękczynno-życzeniowa. Bo dziękuję tym, którzy wiedzą, że to właśnie im dziękuję. Za różne tzw. takie tam… i za różne takie tam… gratulacje, myśli, fluidy pozytywne i życzenia. Życzeniowa, bo im też życzę tegoż dobrego!

A co ma z tym wspólnego weekend? To, że pomyślałam: przed weekendem musimy obiecać sobie, że weekend spędzimy radośnie, czyli optymalnie. Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale można spróbować i potem – odrzucić, próbować inaczej. Mamy być szczęśliwi, co powinno polegać na tym, że kiedy nas spotka coś dobrego, cieszymy się z umiarem (nie umieramy ze szczęścia), kiedy coś złego, smucimy się z umiarem (nie umieramy z rozpaczy).

To złoty środek albo coś w jego okolicach.

W każdym razie teraz życzę miłego weekendu. I żeby – stosując ewentualnie tę zasadę, o której wyżej – trzeba nam było tylko i wyłącznie nie cieszyć się zbyt mocno. Bo spotykać nas będą tylko dobre rzeczy!

Myślę, że zasnę z uśmiechem

 

Połowę ubiegłego tygodnia spędziłam w szpitalu, który nazwałam kiedyś dziwnym urządzeniem. Trafiłam tam dość niespodziewanie i w czasie tego pobytu przydarzyła mi się niespodziewanie trzecia już operacja mojego biednego kolanka. Teraz znowu chodzę na trzech nogach – dwie kule i jedna moja zdrowa, która zaczyna być chora z przeciążania. Ale nie o tym chciałam.

Połowę pobytu w dziwnym urządzeniu leżąc przespałam, przemajaczyłam, przebujałam gdzieś we śnie lub gdzieś na granicy snu i jawy. W czym pomagały mi dzielnie różne środki przeciwbólowe, usypiające, odrętwiające i im podobne.

Druga połowę pobytu tamże spędziłam na czytaniu, a wzięłam z sobą  „Babunię” Frederique Deghelt. Bardzo sympatyczna książka, choć spodziewałam się więcej po chwalącej opinii, która wyczytałam kiedyś na jej temat. Ale czytało się całkiem przyjemnie, fragmenty bardzo ciekawe, wciągające i dające do myślenia.

Historia opowiadania przez babcię, przez wnuczkę i trochę przez narratora. Więc teraz fragment, który mówi babcia:

„Tego wieczoru wiercę się w łóżku, a różnego rodzaju bóle czynią mi wyrzuty. Wzdycham i wyciągam stare ciało, od którego przez chwile czułam się uwolniona. Nieważne… Zastanawiam się, komu powinnam podziękować za tę słodką przygodę, gdyż z biegiem czasu stałam się prawie ateistką. Myślę, że zasnę z uśmiechem.”

Taki sobie fragment, niby nic, ale ja przeczytałam jeszcze raz ostatnie zdanie. I jeszcze raz. I ono mnie poraziło – swoją wielkością, znaczeniem ukrytym, podtekstem, tym, co ma w sobie, co ma „między wierszami”. Pomyślałam, że to powinny być największe, najlepsze życzenie dla każdego z nas – dla samego siebie i dla kogoś innego. No bo czego można sobie życzyć więcej, jeśli nie takiego przeżywania życia i każdego dnia, by wieczorem, leżąc już w łóżku, przed zaśnięciem móc powiedzieć do siebie: Myślę, że zasnę z uśmiechem i móc zasnąć z uśmiechem.

Dzień, po którym zasypiamy z uśmiechem to cudowny dzień, prawda?

Trzy sekundy

Trzy sekundy mogą przewrócić całe życie do góry nogami.
Miesiąc temu miałam wypadek samochodowy – inny samochód wjechał w samochód, który ja prowadziłam. I to były te trzy sekundy.
To, co miało znaczenie, nie ma znaczenia. Nic się nie liczy, nic nie jest ważne, właściwie nic w danym momencie nie istnieje. A co istnieje? Przede wszystkim ból, fizyczny, przemieszany z jakimś strachem, niepewnością, i to wszystko dziwnie odrealnione. Odrealniona podróż karetką, potem szpital i badania, w jakim stopniu jestem połamana i poobijana, potem już „normalny” pobyt w szpitalu.
Miałam szczęście w nieszczęściu. Skomplikowanie złamana noga, po operacji, powoli się zrasta. Żebra i płuca coraz mniej bolą przy oddychaniu. Siniaki i opuchlizny znikają. Drugie kolano przybrało już normalne rozmiary i druga, zdrowa noga odzyskała – po granatach i zieleniach – normalne kolory.
Jeszcze kilka miesięcy i będę mogła normalnie chodzić, normalnie żyć.
Ale te trzy sekundy… tych chyba nigdy nie zapomnę…