W Muzeum Śląska Opolskiego jedna z wystaw to „20 sztandarów” Jerzego Beskiego, znanego opolskiego artysty. Weszłam do sali ze sztandarami i – oniemiałam z zachwytu! Wiem, mocno powiedziane, ale tak chyba było rzeczywiście. Strasznie mi się podobają. Strasznie, czyli bardzo.
Sztandary z różnych materiałów, przede wszystkim różnych tkanin, od ciężkich, grubo tkanych, gobelinowych, po powiewne tiule (naprawdę poruszają się, drgają przy powiewie powietrza). A potem różne drobiazgi, rzeczy, przedmioty, czasem zaskakujące, dziwne, czasem z tzw. górnej półki, a czasem jakby wyciągnięte ze śmietnika. Bo tu jest to obrazek słodkiego putta, tam jakiś gruby patyk, podniesiony podczas spaceru; bo tu mamy medalik, aureolę i różę, a tam mamy – wywalony jęzor (przywodzący na myśl symbol Rolling Stones’ów), jakiś badylek, plastykowe opakowanie po czekoladkach z bombonierki (czyli też, co tu dużo gadać – śmieć), w końcu mało romantyczne i mało artystyczne jakieś …zwierzęce kopyto (sic!).
A potem są zestawienia tych różnych różności, czyli targająca emocjami mieszanka wysokiego i niskiego, wyobraźni, dystansu, poczucia humoru, ironii, i jest cudne pomieszanie rzeczy i przedmiotów, ważności z nieważnością, lekkości z ciężkością, konkretu z symbolem. Sztandary zaskakują, szokują, rozśmieszają albo smucą, dają do myslenia.
Oczywiście, skoro mowa o sztandarach jako dziełach sztuki, trudno nie wspomnieć o słynnych sztandarach słynnego Władysława Hasiora. Przy czym nie chcę porównywać prac obu autorów; sztandary to po prostu technika, którą obaj się posługują, i dlatego wystawa „20 sztandarów” Jerzego Beskiego przywiodła mi na myśl tamte sztandary Władysława Hasiora, powstające około pół wieku temu. Na marginesie, raczej rzadko można spotkać się z tą formą sztuki, prawda, czy mi się tylko tak wydaje?
Tak czy inaczej, trzeba koniecznie zobaczyć sztandary opolskiego plastyka, sprawdzić, czy budzą w nas (w was) to, o czym pisałam. Wystawa trwa do 21 maja, więc jest jeszcze trochę czasu. Poniżej kilka zdjęć, na niektórych detale.
Na ulotce przygotowanej na wystawę znalazły się słowa Jerzego Beskiego, opisujące poniekąd powstawanie, tworzenie się wystawy i pokazanych na niej prac. Przeczytałam ten odautorski komentarz dopiero po obejrzeniu wystawy i były to słowa, które pozwalam sobie zacytować:
Przyszedł do mojej pracowni rzemieślnik, żeby wykonać niedużą usługę. Po jej zakończeniu przyglądał się mojej pracy przy sztandarze. „Czy Pan to sprzedaje?” zapytał. Odpowiedziałem, że tak, o ile znajdzie się nabywca. „A ile pan dostanie?” pytał dalej. Przyznałem, że nie wiem i bardzo możliwe, że nie dostanę nic. „To po co pan to robi?” skwitował. Nie wyjaśniałem mu niczego, bo było oczywiste, że ma swoje racje wsparte nieubłaganą logiką.
Moje racje są inne.
- Przede wszystkim na obecnym etapie życia moja praca ma sens terapeutyczny. Opresji starości przeciwstawiam aktywność.
- Odczuwam przesyt czystą abstrakcją, której tajemniczą poetykę drążyłem przez 8 lat. Sztuka abstrakcyjna wymaga rzetelnego, ścisłego programu, czyli swego rodzaju intelektualnej klatki, która po jakimś czasie zaczyna dotkliwie krępować.
- Kilka lat temu zetknąłem się z obrazami Petera Breughla Starszego. Zachwyciły mnie i pomogły zrozumieć, że malarstwo jest sztuką opowieści.
- Zawsze uważałem, że ważnym napędem twórczości jest chęć przygody i gotowość do podjęcia ryzyka.
Rok temu wszystkie te elementy splotły się ze sobą tak szczęśliwie, że odważyłem się podjąć nowe wyzwanie. Postanowiłem tworzyć sztandary i w ten sposób wejść w dialog z widzami. Sztandary jako komunikaty niosące myśli, przeczucia, refleksje. Wachlarz treści otwarty: od surowej powagi po żart i błazeństwo. Środki ekspresji lakoniczne, skrótowe i symboliczne, operujące wyobrażeniami zderzanymi z przedmiotami rzeczywistymi.
Tak więc, jak już wyżej powiedziałam, przeczytałam ten odautorski komentarz dopiero po obejrzeniu wystawy i pomyślałam sobie, że myślimy podobnie – autor, twórca sztandarów, i ja, odbiorca, widz. I pomyślałam też, że to cudownie!, że to radość dla obu stron, bo wiem (także z własnego doświadczenia) jak ważny jest dla artysty odbiór jego prac, odbiór sztuki, którą tworzy; z drugiej strony – jeżeli moje, odbiorcy odczucia pokrywają się z przesłaniem oglądanej, słuchanej czy czytanej sztuki – to to jest super!
Twórca i odbiorca i relacje między nimi – temat odwieczny. Pojawia się w opowiadaniu Wojciecha Żukrowskiego „Przyjaciel z Luliczang”, zamieszczonego w zbiorze wschodnich, azjatyckich opowiadań zatytułowanym „Nieśmiały narzeczony”, który ostatnio przeczytałam. Zbiór wydany w 1965 r. w Czytelniku, zaś samo opowiadanie zostało napisane w 1952 r. Oto fragment „Przyjaciela z Luliczang”, który nasunął mi wspomnienie o wystawie sztandarów Jerzego Beskiego:
(…) Był to ostatni obraz, którego nie dojrzał żaden z jego uczniów. Ale od owego dnia wydal się wszystkim tak prosty i jasny, jakby go od lat szalony przywoływał uderzeniami pędzla.
Wszyscy mamy oczy otwarte, a tak niewiele widzimy. Koty muszą tydzień czekać, zanim przejrzą, za to potem widzą w ciemności.
Patrzeć, zagłębiać się w dzieło sztuki, to współtworzyć z artystą. Skoro zaczynasz tropić w zmiennym nurcie życia – TAO – wieczną prawdę, choć umysł człowieczy niezdolny jej w pełni pojąć, jakąż radość głęboką daje samo przeczucie poparte zmysłami, że ona istnieje.
Wojciech Żukrowski, „Nieśmiały narzeczony”, Czytelnik, 1965, s. 43 (podkreślenia w tekście moje).