(Po)Wielkanocne wspomnienia

Święta minęły, a ja sobie pozwalam na ich jakby przedłużenie, a przy okazji na powtórkę. Przypomniałam sobie o wierszu moim bardzo starym, porządnie dawnym, bo zamieściłam go już tutaj 6 lat temu! w 2018 roku! Spory kawał czasu! Lubię ten wiersz, choć jest już nieźle „ograny”. Dlatego go przypominam. Może ktoś przeczyta go po raz pierwszy i mu się spodoba, i go wzruszy, zastanowi… A może ktoś przeczyta po raz drugi i też mu się spodoba, i też wzruszy, i też zastanowi…

Wiosennie i niedzielnie pozdrawiam Was, którzy czytacie te słowa! 🙂 🙂

Pomyślałam sobie o pewnym starym moim wierszu. Ten wiersz czytałam już wiele razy, przy różnych okazjach i w różnych okolicznościach, i w różnych porach roku, i przy różnych świętach – czasem nawet w okolicach Świąt Bożego Narodzenia… Bo treść czy przesłanie ma uniwersalne. Ale przecież to właśnie obecne dni są najlepszą, najdoskonalszą porą na jego przypomnienie! A zatem wierszowane życzenia w  „Modlitwie wielkanocnej”.

Modlitwa wielkanocna

Baranku Boży
który z lukru jesteś i słodkiego ciasta
któryś ozdobiony gałązką palmową z kropli czekolady
który stoisz w chwale sztandaru z płatka marcepanu
miej mnie w swojej opiece

który gładzisz grzechy świata
nie zapomnij i o moich grzechach
wybacz mi tych kilka drobnych kłamstw
kilka przekleństw i nieżyczliwych myśli

spraw by duma moja nie stała się pychą
a sprawiedliwość wywyższaniem
by pojednanie nie przemieniało się w pokorę
a mądrość – w zarozumiałość

błogosław moje plany i marzenia
niech moi przyjaciele cieszą się moimi sukcesami
a wrogowie niechaj żałują
że nie są moimi przyjaciółmi
spraw bym nie straciła pracy
a moja praca niech przynosi mi radość
i możliwość opłacenia wszystkich rachunków
spraw by w chorobie działał antybiotyk
i bym po utracie ukochanej osoby
szybko wróciła do siebie

Baranku Boży
który stoisz na moim wielkanocnym stole
spraw bym nie zapomniała o modlitwie

spraw
by moja modlitwa
trafiła do Twojego serca

Baranek

To właśnie takie baranki stoją na naszych wielkanocnych świątecznych stołach, jak ten na zdjęciu. Jego autorka jest Karioka, która na stronę Przyślij przepis, przysłała przepis na wielkanocnego „cynamonowego baranka”.

Źródło zdjęcia: https://www.przyslijprzepis.pl/przepis/cynamonowy-baranek-2

Ryszard z Bieszczad i Maria Magdalena

Ryszard z Bieszczad i Maria Magdalena – to dość dziwne zestawienie, prawda? Ona – wiadomo – odniesienie do Biblii, Drogi Krzyżowej, męki Chrystusa, ale i grzesznica, a potem kobieta nawrócona. Upraszczam, oczywiście, ale chodzi tylko o hasłowość dwu zestawionych określeń, w tym przypadku dwu osób. On, czyli pierwsza osoba w moim tytule, kojarzy się z określaniem kogoś w sposób raczej ironiczny, prześmiewczy, niepoważny, taki kabaretowy (Ryszard z Bieszczad to tak jak Jożin z Bażin, tak mi się kojarzy…). Tak więc zestawienie nietypowe.

A skąd ono się wzięło? Idę sobie po sklepie jakimś, po jego części kosmetycznej, oglądam piękne opakowania, bo opakowania artykułów kosmetycznych są piękne, kolorowe, artystyczne, treściowe itd., i nagle wzrok mój trafia na… Ryszarda z Bieszczad. Nieco się wyróżnia, bo dość mało barwny, przez to jakby ekologiczny, taki monochromatyczny, a treść, którą reklamuje tekst na jego froncie… jest szalona.

Więc cały projekt mydełkowy tego Ryszarda jest szalony, i trudno się nie śmiać lub choćby nie uśmiechnąć! 🙂 Szalony, czyli jakiś niezbyt współczesny, niezbyt nowoczesny i nieprzystający do aktualnej, modnej i koniecznej, wielofunkcyjności i wielozadaniowości. I jeszcze przedstawiony w dość przewrotny sposób!

Bo to mydło. I ono robi tylko to, co ma robić mydło!

I tu przypomina mi się mój wiersz z tomu „Czarna aureola” pod tytułem „Przed sądem”, w którym wspomniana jest Maria Magdalena właśnie. I wspomniane też tam są różne współczesne nowoczesne i nęcące niebywale artykuły kosmetyczne i inne nęcące niebywale pułapki kosmetologii… 🙂

Oto dowody…

A to jest miasto – niebo ogrodzone murami

 

Za chwilę zacznie się wernisaż. To ostatnia wystawa organizowana przez Związku Polskich Artystów Plastyków Polska Sztuka Użytkowa w Opolu, zamykająca cykl wystaw pod wspólnym hasłem Stacja – Opole Główne. Dzisiaj ta prezentacja malarstwa gromadzi prace pod hasłem: „A to jest miasto – niebo ogrodzone murami”. O ile się nie mylę, jest to cytat z wiersza Tadeusza Soroczyńskiego.  Wernisaż uświetni prezentacja wierszy w wykonaniu autorów. Na wcześniejszych wernisażach nie byłam, a do tego jestem zaproszona, czytać będę i ja wiersz „miejski”. Myślę, że będzie to „Miasto czuwa”, jeden z wierszy z „Czarnej aureoli”.

Wernisaż będzie dziś, 07.11.2017 godz. 18:00 – na Dworcu Głównym PKP w Opolu, a potem wystawę można będzie oglądać do 30.11.2017.

 

Miasto czuwa od wczoraj na YouTube

 

Oczywiście „Miasto czuwa” to tytuł wiersza.  Wiersz został przeze mnie napisany i przeze mnie jest czytany. Czytanie odbyło się dość dawno, choć nie pamiętam kiedy. Zapisanie czytania odbyło się przy użyciu mojego laptopa, ale nie wiem, w jaki sposób!… Filmik czy nagranie raczej, bo co to za filmik, znalazłam wśród starych plików, a dzięki pomocy pewnego młodego człowieka, bardziej obeznanego w internetach i yuotubach, wczoraj znalazł się w przepastnych i bezgranicznych zasobach obydwu wymienionych. To moje pierwsze dzieło na You Tube, więc bardzo się ciesze z tego w gruncie dość amatorskiego debiutu, ale może nie najgorszego!

Teraz mogę zapraszać nie tylko do czytania, ale też do słuchania poezji. To fajne. Więc zapraszam. „Miasto czuwa” właśnie tu: https://www.youtube.com/watch?v=AtEw_6T7Hik

„Miasto czuwa” pochodzi z tomiku „Czarna aureola” z 2009 roku, wydanego w Wydawnictwie Mamiko z Nowej Rudy.

 

 

Dodaj komentarz

Zapisz

Konkurs – okładki książek do wygrania

To też zaproszenie, ale – do wzięcia udziału w konkursie. Właściwie ponowne zaproszenie. Dzisiaj chcę pokazać Wam okładki tych książek, które są do wyboru przez zwycięzców jako dodatki do „prawdziwej” nagrody, czyli do „Czarownicy…”. Oto one.

 

  

Ponieważ miałam kilka sygnałów, że termin konkursu jest zbyt krótki, więc przedłużamy jego trwanie o tydzień. Tak więc odpowiedzi można przysyłać do przyszłej soboty, czyli do 23 stycznia 2016 r.  A osobom, które już wzięły w nim udział, teraz już dziękuję!

Chciałabym też wspomnieć, że informacja o konkursie została zamieszczona na stronie internetowej Klubu Literackiego w Brzegu, którego prezesem jest poetka Roma Więczaszek. To jej zasługa, że Klub działa, a strona wygląda tak pięknie! Oto namiary na nią: http://www.klubliterackibrzeg.pl.

A poza tym informacja o konkursie jest na jeszcze jednym portalu, do odwiedzania którego też zapraszam, bo to moja dawna kochana „Prowincja”. Chodzi o Fundację Manowce Kultury, na fb której jest słowo o konkursie.

Powtórzę więc ostatnie zdanie z pierwszego ogłoszenia o konkursie: Zapraszam! Polecam! Trzymam kciuki!

Gołąb w doniczce

Gołąb w doniczce to dość dziwny tytuł dla notki na blogu, zresztą w ogóle jest to dość dziwny tytuł dla jakiegokolwiek tekstu, czy to opowiadania, czy wiersza, czy wielkiej powieści. Choć z drugiej strony to także tytuł dość intrygujący, prawda? Bo co też kryć się może za czymś tak nietypowym, zagadkowym jak gołąb w doniczce…

Lubię czasami wstać wcześnie rano, o godzinie nazywanej czasem prześmiewczo „skoro świt”, kiedy miasto śpi jeszcze, śpi blok, w którym mieszkam, bloki i domy jednorodzinne za oknami mojego mieszkania. Śpią też ulice i w ogóle świat na zewnątrz wygląda wyludniony i spokojny, niemy, bez odgłosów normalnych i intensywnych w środku dnia. O takiej porze parking jest pełen samochodów, a ulice puste, co za godzinę lub dwie diametralnie się zmienia – na parkingu pustka, czasem tylko zostaje jakiś pojedynczy samotny samochód, ale ulicą auto jedzie za autem. O świcie chodniki też puste, z rzadka przejdzie jakiś przechodzień, jeszcze rzadziej ktoś truchtem przebiegnie, częściej natomiast można zobaczyć pana z pieskiem na porannym wyprowadzeniu. Patrzę więc w ten statyczny krajobraz w nosem przyklejonym do szyby, chłonę jego ciszę i spokój.

Czasem też otwieram takim bladym świtem drzwi balkonowe, a tam – i jakże często – poranne powitanie. To wróbel siedzi na mojej telewizyjnej antenie i śpiewa swoją wróblową melodię. Najczęściej ucieka, spłoszony odgłosem otwieranych drzwi. Czasem uda mi się jednak wychylić głowę, mówię wtedy: „Witaj, dniu, witaj, wróbelku!”. Ale wróbelek kręci główką, łypie na mnie oczkiem raz i drugi i odfruwa, myślę, że wcale nie przestraszony, tylko po prostu odfruwa, bo nie ma raczej o czym ze mną gadać.

I dzisiaj też po takiej krótkiej rozmowie z wróblem z anteny, przypomniałam sobie o rozmowie z gołębiem, który kiedyś zagościł na moim balkonie. Pewnego dnia wieczorem, zamykając żaluzję, zauważyłam jakiś nietypowy kształt na parapecie. Było już szarawo, więc przykleiłam się do szyby, żeby zobaczyć co to takiego. W takie podłużnej doniczce, która stała na parapecie, takiej którą wiesza się czasem na balustradzie balkonu z na przykład surfiniami, siedział gołąb. W tej doniczce nie było kwiatów, tylko ziemia i niezbyt duża „dziura” w ziemi po tych kwiatach. A w tej dziurze właśnie, w tym zagłębieniu przycupnął sobie gołąb. Więc wychyliłam się przez drzwi, patrzę, czy to naprawdę to, co widzę. Naprawdę! Gołąb! Na balkonie, na parapecie, tuż przy szybie, w doniczce. I siedzi, jakby umościł sobie gniazdo w tej doniczce! Pytam go: „Skąd ty się tu wziąłeś? Co ty tu robisz?”. A on nic! Kręci łebkiem, jakby nasłuchiwał, łypie oczkiem, znowu kręci łebkiem i znowu łypie oczkiem. No i tak patrzymy na siebie, patrzymy sobie w oczy, z odległości nie większej na pewno niż pół metra, czyli niemal oko w oko. Mówię i pytam tylko ja, głośno się dziwię, zmyślam różne historie skąd on i po co, prowokuję, a on – wiadomo – nic. No i trochę nie wiem, co robić – wypłoszyć go, niech ucieka, odlatuje, czy zostawić. W końcu jeszcze trochę sobie pomonologowałam i wróciłam do pokoju. Od czasu do czasu podglądałam go, odginając żaluzje, sprawdzałam, czy jeszcze tam siedzi. Siedział, jakby spał.

Nie wiem, o której pojawił się na moim balkonie, może przesiedział pół dnia, zanim go zauważyłam, może przyleciał dopiero wieczorem. Rano jeszcze był, a potem, kiedy któryś kolejny raz sprawdzałam, czy jest, już go nie było, poleciał.

Dziwne to było dla mnie spotkanie, to że byłam tak blisko ptaka, a on właściwie się nie bał. Co prawda, nie robiłam żadnych gwałtownych ruchów, żeby go nie płoszyć, a on jakby czekał, wyczekiwał na nie, sprawdzał mnie – będzie machać rękami czy da mi spokój?… A najdziwniejsze były oczy tego gołębia, okrągłe-krągłe, czarne, zimne kulki bez wyrazu, bez rozumienia. Przygotowane jakby tylko do tego, by odebrać hasło do odlotu w chwili zagrożenia, nic więcej. To gołębie, ptasie oko pojawiło się potem w wierszu „Czarne kruki”, gdzie pisałam: „Ale tak naprawdę / w ich doskonale obojętnym oku / odbija się tylko nasze przeznaczenie”. Właśnie takie było to gołębie oko: doskonale obojętne. I chyba trochę przerażające…

Wiele miesięcy później ktoś ze znajomych powiedział mi, skąd ta ptasia wizyta na balkonie. Prawdopodobnie było to gołąb pocztowy, który zrobił sobie postój w podróży. Tak ponoć robią gołębie, biorące udział w zawodach. Usiadł akurat u mnie, żeby odpocząć. I pewnie dlatego nie bał się mnie, był przecież oswojony z ludźmi jako gołąb hodowlany. Pewnie gdybym się nie bała, wzięła go na rękę, zobaczyłabym na jego nóżce obrączkę.

Taką to przygodę z gołąbkiem, co to kiedyś mi się przydarzyła, przywołał mi na myśl wróbel, świergolący dziś rankiem na balkonowej telewizyjnej antenie.

Galeria nieoszlifowanych snów

Ten wpis to wydarzenie spontaniczne! Jeśli tak można powiedzieć 🙂 Bo jego spontaniczność wynikła nagle i pod wpływem czytania pewnego tekstu…

Otóż tak jakby przygotowuję się do mojego spotkania autorskiego, i to  – o zgrozo – z okazji 30-lecia drogi (czyt. męki) twórczej. I przeglądam jakieś stare rzeczy. I między innymi zaczęłam czytać recenzję „Czarnej aureoli” napisaną przez Mirosława Pisarkiewicza, a zamieszczoną w zelowskiej „Gazecie Kulturalnej” z lutego 2010 roku.

Trochę czasu minęło!…  A jestem znowu zachwycona! To przepiękna, przemądra, przepoetycka recenzja! Nikt nigdy tak dogłębnie, a jednocześnie szczegółowo, a jednocześnie „ogólnie” nie opisał mojej poezji. Nie zwrócił uwagi z jednej strony na tyle różnych szczegółów, drobiazgów  ważnych dla mnie, a z drugiej strony – nie oddał całego jakby przesłania mojej poezji w taki syntetyczny, szeroki, jakby „podsumowujący”  sposób.

Oczywiście to nie tylko zasługa wierszy z tego tomu, ale także wrażliwości Mirosława Pisarkiewicza, to jasne, a do tego chęci pochylenia nad tekstami, poczytania i przełożenia na język pisany tego, co się przy czytaniu odczuwa (to też trzeba umieć!).

Tak sobie myślę.

I bardzo, bardzo panu Mirosławowi dziękuję.

I zamieszczam tę recenzję na moim blogu, bo uważam, że wszyscy powinni ją przeczytać – i ze względu na mój tomik, nie mogę zaprzeczyć. Ale też ze względu na samą recenzję, która właśnie sama w sobie jest pięknym, delikatnym, żeby nie powiedzieć finezyjnym tekstem, pełnym ciekawych spostrzeżeń, przemyśleń, pełnym poetyckich określeń, porównań, itd., itp. Choćby tytuł recenzji: Galeria nieoszlifowanych snów …

Rozpisałam się…