W internecie znalazłam dużo pozytywnych, żeby nie powiedzieć pełnych zachwytu, opinii o książce Anny Janko „Dziewczyna z zapałkami”. Więc ją pożyczyłam i przeczytałam. Rzeczywiście, czytało ja się bardzo dobrze, lekko, wciągała, podobała mi się. A jednak gdzieś tam pod skórą czułam, że tak do końca nie przemawia do mnie, choć właściwie nie wiem o co mi chodzi.
Ale zachwycił mnie fragment tej powieści, który opisuje las. Jest tak niesamowicie sugestywny, przenikający, tak działa…
W ciemności nie widać pojedynczych drzew, ale czuje się potężny magnetyzm lasu. Czuje się, jak ten olbrzym wstrzymuje swój ciężki oddech, jak ten oddech gęstnieje, zawiesza się coraz wyżej, by po chwili opaść szerokim poszumem gdzieś w głębi. Życie zbiorowe drzew, we dnie oczywiste i przyjazne, nocą staje się obcym rytuałem. Las pije noc jakoś zwierzęco, strasznie, potężnie, jednocześnie jest boleśnie nadczuły, nadwrażliwy, zdaje się reagować na każdy najcichszy dźwięk, na trzask gałązki, dreszcz poszycia pełnego śpiących stworzeń, krzyknięcie przebudzonego ptaka. Jakby był przestraszony sam sobą, zdziwiony, że jest tym, czym jest, że ta niepojęta ilość istnień – od jednokomórkowych po wielozłożone, od pleśni i grzybów w ziemi przez bijące serduszka jeży i ptaków, śpiące czujnie ciepłe ciała saren i zajęcy, po sosny i świerki, których czubki rysują chaotyczne wykresy w chmurach – że to wszystko jest właśnie nim, lasem.
Podobny opis skojarzył mi się z opisami nocy w dżungli Beaty Pawlikowskiej. I taką noc chciałam też pokazać w moim wierszu „Miasto czuwa”. Ta prawdziwa noc, przeciwstawiona nocy w mieście, to miała być taka pra-dawna, pra-ziemska, pra-puszczańska, pra-jaskiniowa, pra-wieczna noc, w której człowiek przestaje być panem świata, jest małym, kruchym i niepewnym, jest bezbronnym i w sumie dość słabym elementem Natury, Wszechświata, może nawet Kosmosu. Czy mi się to udało? Nie wiem.
Miasto czuwa
Miasto nigdy nie zazna prawdziwej nocy
takiej jaką zna dzika dżungla i bezkresna pustynia
Nie pozna prawdziwej czerni
w której duchy nocy podchodzą tak blisko
że połykają nasz oddech
tamują w żyłach krew
w takiej czerni nawet Ziemia nie daje oparcia
bo prawdziwa noc jest aktem niejawnym jest niedotykalna
ze złowieszczymi szeptami i podszeptami
i cała w piątych wymiarach
w niewyczuwalnie obecnych drgających superstrunach
Miasto nigdy nie zazna prawdziwej nocy
bo nigdy naprawdę nie zasypia
świecą mu w oczy neony uliczne lampy
jego sny układają błyskotliwe witryny
w rytm oddechu miesza się przeraźliwe wycie syren
a pod skórą wciąż szumią pulsują
prześcigające się pociągi metra
A kiedy na okamgnienie wszystko
gaśnie ucicha zastyga
wybucha w nas sekundowa panika
w naszych sercach i umysłach
to może być tylko koniec świata
… i już oddychamy z ulgą
że to tylko sen