Ostatnia niedziela w TVP Kultura to był „Dzień z…”. Tym razem w miejsce trzech kropek trzeba było wstawić „Wisława Szymborska”. Jakimś przypadkiem włączyłam telewizor i jakimś przypadkiem trafiłam na ten kanał i na fragment filmu o Szymborskiej. Udało mi się zobaczyć kilka scen z filmów, pokazujących Szymborską, i kilka wypowiedzi o niej różnych ludzi bliżej lub dalej z nią związanych.
Któryś z opowiadających mówił o tym, że i Szymborska i Miłosz byli świetnymi obserwatorami przyrody. Że potrafili się sprzeczać o to, jakim lotem lata jakiś ptak, jedno z nich twierdziło, że jakimś powiedzmy, zygzakowatym, drugie, że lotem prostym. Ta rozmowa musiała być dość ciekawa, znamienna, bo już kiedyś słyszałam o niej w czyichś wspomnieniach. Chodziło bodajże o zimorodka. Miłosz gdzieś lot tego ptaka opisywał. Ja się jeszcze na ten opis nie natknęłam.
Drugą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, było opowiadanie o innej rozmowie dwójki wielkich poetów, kiedy Miłosz pytał, czy jego nowy tomik może nosić tytuł „To”, a Szymborska uznała, że tak, że to tytuł świetny, idealny, jedyny.
No więc postanowiłam przeczytać „To” Miłosza, tomik z 2000 roku. No i jak tylko zaczęłam czytać, to zaraz też zaczęłam zazdrościć – czego? – wszystkiego! Wszystkich tych miłoszowych umiejętności, a właściwie talentów. Ale nie o tym chciałam pisać, nie o zazdroszczeniu Miłoszowi.
Chciałam pisać o „obserwatorstwie” przyrody w tomiku „To”. I tu muszę przytoczyć wiersz pt. „Nad strumieniem”.
Nad strumieniem
Szmer przezroczystej wody na kamieniach
w jarze pośrodku wysokiego lasu.
Jaśnieją w słońcu paprocie na brzegu,
piętrzy się niogarniona forma liści
lancetowatych, mieczykowatych,
sercowych, łopatowatych,
językowatych, pierzastych,
karbowanych, ząbkowanych,
piłkowanych – i kto to wypowie.
I kwiaty! Białawe baldachy,
modre kielichy, jaskrawożółte gwiazdy,
różyczki, grona.
Siedzieć i patrzeć
na ujawnianie się trzmieli, loty ważek,
podrywanie się muchołówki,
w plątaninie łodyg pośpiech czarnego żuka.
Wydaje mi się, że słyszę głos demiurga:
,,Albo nieme skały jak w pierwszym dniu stworzenia,
albo życie, którego warunkiem śmierć,
i to upadające ciebie piękno”.
Zaczyna się jakby nigdy nic, zwykły opis przyrody, widoczku pośrodku lasu, gdzie rzeka. Ale już za chwilę te wszystkie liście, takie, siakie, owakie, przeróżne… Potem znowu trochę „zwykłego” opisu, ach, te kwiatuszki!, rzec by się chciało. No i mamy – liście, kwiaty, łodygi i do tego (trochę niepojęta dla nas) krzątanina w trawie robaczków i muszek – obraz łączki nad strumieniem. Trochę taki mini-makroświat. A tu nagle – taka pointa! Widzę niemal, jak jakiś Stwórca pyta, rozkazuje: no to, człowieczku, wybieraj! Widzicie ten dylemat?
Taki wiersz! Może nie powinnam go opisywać, bo to, bo tamto, bo coś tam jeszcze innego. Ale… nie mogłam się powstrzymać!!!
I takie liście…