Tomik Ireny Słomińskiej

Oto recenzja tomu poezji Ireny Słomińskiej „Wiersze ostatnie”, napisana przez Kingę Młynarską. Obie są piękne – i poezja, i recenzja 🙂

Czytajcie i podziwiajcie – i wiersze, i ich opisanie 🙂

„Wiersze ostatnie” – Irena Słomińska

„Wiersze ostatnie” Irena Słomińska poświęciła swoim Rodzicom. To niezwykle przejmująca kronika ich życia, ale przede wszystkim – pamiętnik miłości córki do matki i ojca, zapis ich relacji oraz poruszającej więzi.

Pierwsza część to „Pożegnanie z Matką”. Autorka szkicuje tu portret Wiery z Kuźmiuków Pachwicewicz. I już od pierwszych słów zapadamy się w tę poezję, w te niesamowite obrazy i znaczenia.

Te wiersze dotykają tak mocno, bo wyczuwamy w nich szczere emocje. Rodzice nie są pomnikami z brązu, lecz ludźmi z krwi i kości. Żeński podmiot opisuje czasem dość trudne sytuacje, ciche (acz obecne) napięcie w ich stosunkach, czasem nawet ból. Kobieta czuje się winna („raniłam wiele razy”), choć nie tłumaczy swoich zaniechań. Żal jest tym większy, gdy uświadamia sobie, jak wiele można było zrobić. I że nawet drobne gesty mogły okazać się wielkimi czynami („tak bałam się ciebie dotknąć”).

Wspomina Wierę przede wszystkim jako matkę, co oczywiste. Ale kreśli też portret pani Pachwicewicz – nauczycielki. Przy czym i tu Słomińska nie jest jednoznaczna. Bo pisze tak, że tę liryczną postać możemy traktować także jako byt symboliczny, pewną figurę w systemie świata. W „Nauczycielce” ujawnia się też kolejna ważna cecha tej poezji – łączenie perspektywy mikro z – makro. Mamy zatem niby utwór o kimś konkretnym, a jednak uniwersalny. Ale dostajemy również opowieść o pewnym wycinku czasu, o trendach i tradycjach opisanego momentu (dziejowego):

przekraczasz próg szkoły

(…)

 z węzełkiem przaśnej chłopskiej

tradycji

z bagażem oficjalnej prawdy

wykorzystującej marzenie

i z człowieczeństwem czułym jak

kamerton

tak dojrzewały

nasze matki

(„. Nauczycielka” – fragm.).

Dzieci nie tylko podziwiają rodziców, ale przede wszystkim czerpią z ich nauki, zbierają pamiątki. Podmiot Słomińskiej także został hojnie obdarowany, nie tylko tą wyjątkową wrażliwością w  patrzeniu i odbieraniu świata. Matka zostawiła także m.in. „słowo / przebaczam / na życie”.

Podmiot nieustannie szuka rodziców w swoich wspomnieniach, w zapamiętanych sylwetkach. Analizuje więc i usiłuje zrozumieć swoją „złożoną matkę”, jest wdzięczna na pewne stałe w ich relacji, ale ciągle powraca też jakaś niezaspokojona potrzeba, na wierzch wychodzą deficyty z dzieciństwa.

Matka to „Królowa Śniegu” i – jak może się wydawać – przeciwieństwo ojca, o którym podmiot pisze tak czule:

nie miałeś nazwy

zagubiony w szeregu

przypadkowych znaczeń

splatałeś z nich celowość

(„***za mało było ciebie zbyt łagodnie” – fragm.).

To przejmujące wiwisekcje. Można pomyśleć, że podmiot chce pogodzić się ze stratą bliskich, ale przede wszystkim wyciszyć rozmaite emocje, jakie z nimi wiąże. Jakby poszukiwała w tym wewnętrznej harmonii. Ale żeby wytłumić wszelkie ambiwalencję, trzeba zrozumieć, wrócić do źródeł. Zatem podmiot „studiując” matkę i ojca, bada własną tożsamość, zmaga się ze swoimi uczuciami. A w jej wnętrzu kłębi się naprawdę wiele („przecież mnie nie oddzielisz od czującej tkanki”).

„Wiersze ostatnie”, co naturalne, posiadają również elementy swoistego dziennika żałoby. Podmiot nie szczędzi bolesnych szczegółów, w naturalistycznych opisach oddaje zmaganie się ze śmiercią bliskich, z martwym ciałem i biologicznym aspektem umierania:

opuszczałam powieki na oczy umarłych

i ręka mi nie drżała

ciało było lepkie cuchnęło jak psujący się ząb

(„***tak umierałam przez kilka kolejnych nocy” – fragm.).

Ale to też rozmyślania o śmierci w ogóle, także o własnej. Bo przecież to nieuniknione. I kobieta, która z umieraniem stykała się już w bardzo bliskiej przestrzeni, ma tego pełną świadomość. I nie tylko o odchodzeniu ludzi mówi, ale o kwestiach przemijania różnych elementów przyrody oraz rzeczy, jak np. domu rodzinnego czy „przedmiotów / już na krawędzi ich czasu”.

„Wiersze ostatnie” to liryczne wizerunki poszczególnych osób i konkretnych relacji. A jednak Irena Słomińska nadaje im tez pewien uniwersalny sznyt. W obrazie swojej matki odmalowuje portret kobiety i kobiecości w ujęciu szerokim, jak np.:

jest taka dotykalna miękkość

kobiety

i jak struna w nią wpisana

siła

(„1” – fragm.).

Poetka tworzy też rozczulające definicje, jak choćby:

pytasz czy istnieje

dotykalne dobro

tak

matka

(„***wietrznico” – fragm.).

I wreszcie spomiędzy słów o rodzicach, bliskich (którym autorka poświęca wiersze), o Polsce i dzisiejszych tendencjach („nie umiemy być sobą. chwytamy się form”), wyłania się też autoportret podmiotu. W swoich niemal pamiętnikarskich wyznaniach kobieta notuje m.in. „wciąż jestem / tamtą małą dziewczynką”. Wspomina ówczesną rzeczywistość i bazując na własnych doświadczeniach uczy się „czytać” świat. Podmiot chętnie nurza się w pamięci („najbardziej pewne ciebie oparcie”), jak sama podejrzewa jest „uwikłana jak pająk / w tamtą zamierzchłą sieć”.

Najbardziej doskwiera jej to uparte przemijanie. To przecież czas jest sekundantem w jej życiowym pojedynku,

zestarzało się

ciało

zblakły perspektywy

tylko duchowość

śpiewa

(„***mgiełka otacza” – fragm.)

i jeszcze cudowne:

Srebrzy się światło księżyca we włosach

i nie wiesz, kiedy pochwyciły srebro.

Kruszec wieku osiadł na skroni, mieni się

barwą minionych chwil

(„odliczanie” – fragm.).

„Tak chciałabym znów zakląć codzienność” – wyznaje podmiot. Tę codzienność, która jest coraz trudniejsza. Bo zdarzają się już częściej dni, kiedy „ogarnia słabość”, „przesila się siła i ból, i bezsiła”. Niekiedy pojawiają się takie drobne zwierzenia szeptem (tak je odbieram), opowiadające o zmaganiach kobiety z własnym cyklem przeobrażeń, rozumianym bardzo szeroko, także metaforycznie, jak np. w „Literach”:  

Już nie mogę odczytać tego, co przedtem sobie

zapisałam. Rozsypały się litery. Każda, osobna

istnieje i nie istnieje.

(…)

Kiedy straciłam osobność, straciłam więź.

Kiedy straciłam nienawiść, straciłam też miłość.

I siebie.

Literę.

Pośród czułych rozmyślań o świecie podmiot przywołuje wartości, które są jej najbliższe. Wiemy już, że to rodzina, pamięć („odbicie, które cyzeluje obraz”), obcowanie z naturą, rozwój duchowy, kontakt ze sztuką i kulturą. Jednak najczęściej bodaj kobieta wspomina o miłości, najczęściej w bardzo delikatnych słowach i obrazach, czasem zaś w odwoływaniu się do kulturowych symboli lub też życia codziennego. Bardzo często miłość łączy się w tych lirykach z tkliwością.

Część „Morze Spokojne” to podróż w głąb oceanu… słów! Podmiot ukazuje tu swoje poetyckie oblicze. Kobieta nie tylko tworzy, ale i jest zanurzona w świat literatury, sztuki itp. W tych wierszach najpełniej widać jej fascynacje. Subtelnie wspomina też o własnej duchowości, o Bogu, którego obecność czujemy w mieniącym się blasku istnienia. Choć sprawa wiary jest tu naprawdę ciekawych zagadnieniem – z pewnością podmiot jest istotą otwartą i wiele rozumiejącą, prawdopodobnie dlatego też niekiedy mierzy się z wątpliwościami i stale poszukuje (m.in. podnosząc temat Świętej Inkwizycji).

Przepiękna jest poezja Ireny Słomińskiej. Tu ta zwyczajna prozaiczność bycia wyziera z codziennych gestów czy sytuacji i obrasta w wielkie życiowe doświadczenie dzięki emocjom oraz rozmyślaniom podmiotu. Być może kobieta potrzebowała tych lat, by pełna nowej wiedzy oraz – przede wszystkim – dystansu móc spojrzeć na swoje dziecięce, dorastające i dojrzałe ja, na postawę rodziców, bliskich. Wydaje się, że dopiero teraz czerpie naukę o sobie, o człowieku i świecie z tych minionych zdarzeń. A może zawsze ją w sobie nosiła, ale my znamy jej tylko obecne, liryczne wcielenie?

Nie sposób nie wspomnieć też o jeszcze jednej, cichej bohaterce tomu – o przyrodzie. Ona jest tu wszechobecna. Bywa świadkiem życia oraz odchodzenia, traum, rozterek, ale i radości, powrotów. Chciałoby się powiedzieć nawet, że natura stoi zawsze na straży, m.in. pamięci. To w niej też przegląda się kobiecy podmiot Słomińskiej. Szuka wskazówek, ale i gotowych odpowiedzi. Żyje w zgodzie z rytmem przyrody, cyklem narodzin i zamierania, nieustannie wypatrując wiosny. A przecież zawsze dostajemy jakąś lekcję, choćby i zimą – ona wszak „mówi o wieczności”. Świat flory jest także swoistym pośrednikiem między tym, co wyrażalne (szukające wyrazu) a odwieczną tajemnicą.

W przyrodnicze metafory podmiot ubiera własne uczucia, obawy, wizje czy niepewności, szuka paralel, to znów posiłkuje się porównaniami:

„Chorągiewka”

Zamieć. Zimowa burza mojej przeszłości.

Taniec dni, kalendarzy śniegu w wichrze.

I ukryty pod stopami lód. Ślizgawica –

czasy, niestabilne jak ja. A jednak stawałam się,

lot śnieżycy, dezorientujący i odkrywczy.

Zima. Pogubiła już zamiecie jak przecinki

w zdaniu. I wypowiedź stała się monotonna.

Zabrakło oddechu. Mnie, w której stała się

żywiołem zima.

I teraz wywołuję znowu w pamięci jej ducha.

Zamieć. Mego ducha, który spokorniał.

Chorągiewka na wietrze.

Natura przeplata się tu z jeszcze jedną niezwykła kategorią – z magią! Och, wyczuwamy jej liryczne drżenie m.in. w „Przeczuciu” (klik), jednym z najpiękniejszych wierszy tomu, opisującym „doznanie lasu”. Te drobinki magicznego pyłu odnajdujemy tak naprawdę w niemal wszystkich tekstach zbioru. Bo Irena Słomińska ujmuje swoim wnikliwym spojrzeniem i niebywałą umiejętnością poetyckiego opisu. Uczy nas uważności na język, na „nieskończoność / możliwości słowa”.

Ach, słowa, słowa, słowa! W „Wierszach ostatnich” to bardzo ważny lejtmotyw. Cudownie autorka czuje słowo!

Jestem bardzo poruszona tą liryką – jest ze wszech miar czuła, choć pozbawiona naiwności i tej irytującej ckliwości. Gdzie trzeba – bywa dosadna, nawet z naturalistycznymi akcentami. To ważne, że Irena Słomińska uposażyła swój podmiot w tę naturalność, w cały wachlarz emocji i różnorodnych doświadczeń. Pozwoliła kobiecie z wierszy mówić o wszystkim, nie selekcjonując doznań, nie dzieląc na te poetyckie i te, które liryce notować „nie przystoi”. Dzięki temu „Wiersze ostatnie” są przejmująco bliskie czytelnikowi, intymne. Do czytania i przeżywania!

Poezja, który „zmusza, by myśleć i czuć. Uczy jak być / Jak odnaleźć się w sobie i świecie”. I w słowach…

(Po)Wielkanocne wspomnienia

Święta minęły, a ja sobie pozwalam na ich jakby przedłużenie, a przy okazji na powtórkę. Przypomniałam sobie o wierszu moim bardzo starym, porządnie dawnym, bo zamieściłam go już tutaj 6 lat temu! w 2018 roku! Spory kawał czasu! Lubię ten wiersz, choć jest już nieźle „ograny”. Dlatego go przypominam. Może ktoś przeczyta go po raz pierwszy i mu się spodoba, i go wzruszy, zastanowi… A może ktoś przeczyta po raz drugi i też mu się spodoba, i też wzruszy, i też zastanowi…

Wiosennie i niedzielnie pozdrawiam Was, którzy czytacie te słowa! 🙂 🙂

Pomyślałam sobie o pewnym starym moim wierszu. Ten wiersz czytałam już wiele razy, przy różnych okazjach i w różnych okolicznościach, i w różnych porach roku, i przy różnych świętach – czasem nawet w okolicach Świąt Bożego Narodzenia… Bo treść czy przesłanie ma uniwersalne. Ale przecież to właśnie obecne dni są najlepszą, najdoskonalszą porą na jego przypomnienie! A zatem wierszowane życzenia w  „Modlitwie wielkanocnej”.

Modlitwa wielkanocna

Baranku Boży
który z lukru jesteś i słodkiego ciasta
któryś ozdobiony gałązką palmową z kropli czekolady
który stoisz w chwale sztandaru z płatka marcepanu
miej mnie w swojej opiece

który gładzisz grzechy świata
nie zapomnij i o moich grzechach
wybacz mi tych kilka drobnych kłamstw
kilka przekleństw i nieżyczliwych myśli

spraw by duma moja nie stała się pychą
a sprawiedliwość wywyższaniem
by pojednanie nie przemieniało się w pokorę
a mądrość – w zarozumiałość

błogosław moje plany i marzenia
niech moi przyjaciele cieszą się moimi sukcesami
a wrogowie niechaj żałują
że nie są moimi przyjaciółmi
spraw bym nie straciła pracy
a moja praca niech przynosi mi radość
i możliwość opłacenia wszystkich rachunków
spraw by w chorobie działał antybiotyk
i bym po utracie ukochanej osoby
szybko wróciła do siebie

Baranku Boży
który stoisz na moim wielkanocnym stole
spraw bym nie zapomniała o modlitwie

spraw
by moja modlitwa
trafiła do Twojego serca

Baranek

To właśnie takie baranki stoją na naszych wielkanocnych świątecznych stołach, jak ten na zdjęciu. Jego autorka jest Karioka, która na stronę Przyślij przepis, przysłała przepis na wielkanocnego „cynamonowego baranka”.

Źródło zdjęcia: https://www.przyslijprzepis.pl/przepis/cynamonowy-baranek-2

Pretensje do marca

Marzec to miesiąc. Więc sama się zastanawiam, jak mogę mieć pretensje i o co – do miesiąca. Mądrzy ludzie od szczęśliwego, spokojnego życia, twierdzą, że jeśli masz pretensje, to możesz je mieć tylko do siebie. No niby słusznie… W końcu to ty podjęłaś taką czy inną decyzję, więc teraz… cierp ciało jak żeś chciało! Takeś wybrało i ponosisz tego konsekwencje. Nie do końca się z tym zgadzam, bo wtedy musielibyśmy zapomnieć o życiu, życiowym doświadczeniu, o życiowych koniecznościach, o tym, co mamy w głowie i w myśleniu. A to ostatnie to nie tylko nasza zasługa, lecz innych ludzi, z którymi się przez owo życie spotykamy i którzy jednak wpływ na nas mają…

A wracając do marca – do marca mam pretensje, że on już się kończy, że minął, a ja nie wiem nawet kiedy, a jak on mija, to mijać zaczyna pierwszy kwartał kolejnego roku. A ja z moimi wielkimi, wspaniałymi planami gdzieś na początku stycznia!… Styczeń też trochę za szybko minął, nie mówiąc o lutym, który tak przemknął, że go nawet nie zauważyłam… A w tym roku był dłuższy niż zazwyczaj, co napawa zdumieniem i poczuciem zaskoczenia!…

Mój Boże, mój Boże, i olaboga!…

Mijają sobie te miesiące, tygodnie i dni, na nic zaklinanie, czarowanie i tp. Czasem odnoszę wrażenie, ten czas miesięczny, tygodniowy, dzienny, a nawet i ten godzinowy przechodzi sobie tak obok mnie, czasem nawet szturchnie, czasem prychnie pogardliwie albo wzruszy ramieniem… I nic się nie poradzi, on jest ponad… On sobie fugit i już!

Ale marzec to też dobre wieści, przede wszystkim już tchnienie wiosny. To fajnie, że jej się chce, że znowu jej się chce.

Więc o marcu trochę poezji, czemu nie? I to będzie marcowy wiersz Adama Gwary z jego tomu „Kręgi na wodzie”. To właściwie sonet o marcu, poetycki, piękny, finezyjny, pięknie rymowany. Czytajmy marcowy wiersz. Marzec to całkiem fajny miesiąc!

Alda Merini w „Wiersze czytam po swojemu”

Alda Merini w mojej książce „Wiersze czytam po swojemu”. W jednym z moich szkiców literackich, zamieszczonych w tym zbiorze, który [szkic] nosi tytuł: „Bóg nie jest fajny” [w przeciwieństwie do szkicu innego, który nosił tytuł „Bóg jest fajny”].

Bóg nie jest fajny

Wiersz pod tytułem „Bóg nas zabije” to jeden z pięciu liryków miłosnych Macieja Woźniaka, które znalazły się w zestawie utworów nagrodzonym w 14. edycji Konkursu Literackiego im. Władysława Broniewskiego „O liść dębu” w Płocku w 2002 roku. Zestaw ten zdobył Nagrodę Specjalną Dyrektora Książnicy Płockiej im. W. Broniewskiego za najlepsze wiersze o tematyce miłosnej.

Przyznaję, że wszystkie pięć utworów to wspaniałe erotyki. To teksty pełne dotyków, zapachów i smaków, dźwięków i obrazów. A do tego mnóstwo tu wrażeń pozazmysłowych, nieopisywalnych, których dostarczyć nam mogą jedynie nasze sensualne odczucia.

Wszystkie wiersze w tym zestawie mi się podobają! Każdy ma jedyny w swoim rodzaju klimat, a same tytuły dają przedsmak tego, co znajdziemy w treści. Na początku mamy więc: „Bóg nas zabije”, dalej „Klepsydra”, „Którą ktoś kocha”, „Nić” i na końcu „Kiedy umrę, będziesz mi się śniła”.

Wybieram ten pierwszy. „Bóg nas zabije” to zachwycający utwór o wielkim zakochaniu, zmysłowym zauroczeniu. A jego piękno, przewrotność, niecodzienność, które takie normalne są w poezji, zaczynają się już od tytułu.

Miłość i zabójstwo, i to jeszcze Boga? To rzeczywiście zaskakujące, prawda? Przecież Bóg — ten, „który jest fajny” — sprzyja kochankom, patrzy na nich łaskawym okiem, jest dla nich taki pogłaskliwy (to mój neologizm, pochodzi od ‘pogłaskać’). A tu jest jakoś inaczej? Tu nie wybacza, jest zaborczy i pamiętliwy. Miłość pokazana w tym wierszu jest tak erotyczna, tak zmysłowa, tak wszechogarniająca, że nawet Pan Bóg jest o nią zazdrosny!

Popatrzcie sami:

Bóg nas zabije

Bóg czasem morduje kochanków

bo sam chce być mistrzem miłości.

Alda Merini

Zobaczysz, Bóg cię kiedyś zabije. Za to, że masz

skórę, której on nigdy nie dotknie, nie dowie się

jak smakuje. I za to, że to moja, nie jego twarz

odbija się w twoich oczach. A fioletowy blask,

gdy szepczesz, wtulona w moje ramiona, leciutko

tli się w powietrzu, zostawiając za sobą smugę

dymu, jak wąską ścieżkę przez mrok, po której

pełznie za nami jego zazdrosny wzrok. Mnie też

Bóg kiedyś zabije. Tak bardzo będzie mu żal,

że jest wszędzie, więc nigdzie. Że się nie dowie,

co znaczy całować twoją szyję. Tak bardzo by chciał,

żebym się tobą znudził, przesiadywał nad wódką

albo w pracy. Żebyś w łóżku wieczorem wolała

się odwracać, by jak najszybciej zasnąć. Żeby

wszystko to w porę wystygło i zgasło. A miłość

żeby się stała tylko kolejną rozpaczą. Po to, by on

mógł się czuć mistrzem i władcą świata. Więc kiedyś

Bóg nas zabije, zobaczysz. Za to, że moje palce

zanurzają się w tobie. W to miejsce, gdzie jesteś

tak miękko niedomknięta, tak ciepło uchylona,

jakbyś nosiła w sobie przejście na tamtą stronę,

ukrytą w równo przyciętym żywopłocie ciała,

jedyną furtkę na zewnątrz, do ogrodu, co zarósł

dzikim bzem i lawendą. Więc możesz być pewna,

Bóg ci nigdy tego nie wybaczy. Nigdy ci tego nie

zapomni. Bóg cię kiedyś zabije. Z zazdrości o mnie.

Pięknie opisuje swoje zauroczenie ukochaną podmiot liryczny, prawda? I już wiemy, dlaczego podejrzewa, że Bóg może chcieć śmierci zakochanych — bo Bóg nigdy nie zazna namiętnej miłości, mimo swojej boskości! O tym zresztą mówi też motto tego wiersza, słowa Aldy Merini, zgłaszanej do Nagrody Nobla i porównywanej do Wisławy Szymborskiej, włoskiej poetki i aforystki. To jasne, że Bóg chciałby być mistrzem miłości.

Una donna libera. Alda Merini, la poetessa della gioia – książka o życiu i twórczości Aldy Merini. Opis tej książki jest taki:

[tłumaczenie internetowego translatora, więc mogą się pojawić dziwne zwroty]

Wolna kobieta. Alda Merini, poetka radości

Wolna kobieta. Alda Merini, poetka radości. Jest to tytuł pracy eksperymentalnej dr Teresy Carmine Romeo, o największym poetce z ‚900, Alda Merini. Chęć pisania o niej zmaterializowała się, dbając o pracę badawczą, śledząc świadectwa krewnych i przyjaciół bliżej Poety, zaczynając od jej córki, Barbary Carniti i jej brata Ezio Merini, kontynuując z oficjalnym fotografem poety, Giuliano Grittini, rzeźbiarzem Giovannim Battisistą Mondinim, pisarzem Aldo Colonnello, a także bratem jedynego włoskiego tłumacza Foniego., współczesny poeta i reżyser teatralny, który wnosi do włoskich scen teatralnych spektaklu, który Bóg nadejdzie o świcie; prawdziwy hołd dla życia Aldy Merini. Z ich zeznań istnieje humanizowany obraz Aldy Merini i nie tylko osadzony w ciągu dziesięciu lat hospitalizacji w szpitalu psychiatrycznym Paolo Pini. Mówi się o Aldzie Merini, która przybywa prosto do serca, matczyny, kobieca kobieta, wolna od konwencjonalnej, autentycznej, ilare, głębokości, jak jej własne wersety są świadectwem i radosnym. Sama chciała być zapamiętana przez przyszłą pamięć jako poetka radości, pomimo tego szaleństwa, które zawsze uwarunkowało historię jej życia. Miała na myśli radość jako przeznaczenie człowieka i kochała życie właśnie dlatego, że zapłacił drogo. Znajdują przestrzeń nie tylko bezpośrednie świadectwa, ale także kulturę obszaru grecofona w znakomitej Kalabrii.

Okładka jednej z książek Merini, zatytułowana „Szalona z miłości do ciebie”.

Włoska poetka – Alda Merini

Pierwszy wiersz i ostatni wiersz. To ten sam wiersz.

Dlaczego? Bo pierwszym, który przeczytałam w tomie Aldy Merini był wiersz zamykający ten tom, czyli ostatni z zamieszczonych w tej książce. I był dramatyczny, robiący wrażenie…

Książka, która dotarła do mnie jako prezent, jest kolejnym dowodem, jak świat się kręci, jak przeczucia, myśli, emocje jakieś wracają do nas, jak wracają wydarzenia różne.

Może wydarzenia nie wracają, bo przecież wydarzyły się i koniec, były i się skończyły. Ale wracają sensy tych wydarzeń, ich przesłania, ich skutki i efekty. Które są mniej lub bardziej ukryte czy nieczytelne w momencie trwania tych wydarzeń czy sytuacji. Które nas dziwią. Które prowokują czy są przyczyną do zadawania pytań: ale dlaczego to się zdarzyło? ale dlaczego tak się stało? dlaczego mnie? i czemu wtedy, kiedy…? A potem, bywa, że po czasie, a czasem długo po czasie, znajdujemy rozwiązanie-odpowiedź na te pytania. I wtedy wiemy: aaa, to po to się tak stało! aaa, to dlatego!

Czasem jest tak: aaa, to po to się tak stało!??? aaa, to dlatego!??? Czyli dziwimy się, uświadamiając sobie, że coś tak wielkiego stało się dla czegoś tak małego albo odwrotnie – coś tak małego się stało, by spowodować coś tak wielkiego, ważnego…

Ale chyba odpłynęłam…

Czytając tom Aldy Merini „Ziemia Święta” i w nim jej wiersze, i w nim jej biografię, tyleż fascynującą, co dramatyczną (lub odwrotnie), uświadomiłam sobie, że to jest ta Alda Merini, której nazwisko pojawiło się w mojej książce „Wiersze czytam po swojemu”. Jej słowa były mottem wiersza Macieja Woźniaka pod tytułem „Bóg nas zabije”, o którym w tej książce pisałam…

Do tego jeszcze wrócę. A teraz patrzcie, czytajcie! Wspaniały, dramatyczny wiersz Aldy Merini Pierwszy raz jako matka

Tajemne życie choinki

Tajemne życie choinki oznacza nocne życie choinki… i jak to brzmi… tajemniczo po prostu!

Taki wiersz czytałam podczas spotkania poświątecznego w Wojewódzkiej Bibliotece w Opolu. Poetów czytających i czytanych było tam około dwudziestu, więc niezły tłumek. I nagromadzenie poezji w jednym miejscu, w jednym czasie też niebywałe.

Ten mój wiersz to taki sobie wiersz, taki opowiadający wierszyk. Ale komuś się spodobał, komuś przypomniał dawne święta, jeszcze komuś dziecięce łzy żalu nad choinką, kiedy była ogołocona i bez świecideł wynoszona brutalnie na śmietnik… Więc może jakiś pożytek z tego wiersza był?

Tak czytałam. Dwie odsłony. Pierwsza:

Odsłona druga taka:

A taki wiersz czytałam:

Ryszard z Bieszczad i Maria Magdalena

Ryszard z Bieszczad i Maria Magdalena – to dość dziwne zestawienie, prawda? Ona – wiadomo – odniesienie do Biblii, Drogi Krzyżowej, męki Chrystusa, ale i grzesznica, a potem kobieta nawrócona. Upraszczam, oczywiście, ale chodzi tylko o hasłowość dwu zestawionych określeń, w tym przypadku dwu osób. On, czyli pierwsza osoba w moim tytule, kojarzy się z określaniem kogoś w sposób raczej ironiczny, prześmiewczy, niepoważny, taki kabaretowy (Ryszard z Bieszczad to tak jak Jożin z Bażin, tak mi się kojarzy…). Tak więc zestawienie nietypowe.

A skąd ono się wzięło? Idę sobie po sklepie jakimś, po jego części kosmetycznej, oglądam piękne opakowania, bo opakowania artykułów kosmetycznych są piękne, kolorowe, artystyczne, treściowe itd., i nagle wzrok mój trafia na… Ryszarda z Bieszczad. Nieco się wyróżnia, bo dość mało barwny, przez to jakby ekologiczny, taki monochromatyczny, a treść, którą reklamuje tekst na jego froncie… jest szalona.

Więc cały projekt mydełkowy tego Ryszarda jest szalony, i trudno się nie śmiać lub choćby nie uśmiechnąć! 🙂 Szalony, czyli jakiś niezbyt współczesny, niezbyt nowoczesny i nieprzystający do aktualnej, modnej i koniecznej, wielofunkcyjności i wielozadaniowości. I jeszcze przedstawiony w dość przewrotny sposób!

Bo to mydło. I ono robi tylko to, co ma robić mydło!

I tu przypomina mi się mój wiersz z tomu „Czarna aureola” pod tytułem „Przed sądem”, w którym wspomniana jest Maria Magdalena właśnie. I wspomniane też tam są różne współczesne nowoczesne i nęcące niebywale artykuły kosmetyczne i inne nęcące niebywale pułapki kosmetologii… 🙂

Oto dowody…

Wiersz świąteczny

Przepiękny i pełen poezji oraz poetyckiej wyobraźni, poetyckiej wrażliwości, poetyckiej fantazji…

Wiersz świąteczny, który mnie zachwycił tym co wyżej, czyli tym, że w każdym wersie mamy jakąś metaforę albo inne szalone porównanie albo jakiś inny też szalony tzw. środek wyrazu artystycznego – które to środki wyrazu artystycznego są tak charakterystyczne albo po prostu charakterystyczne dla mowy wiązanej, czyli Poezji! [Ależ wielkie i jakże mądre zdanie mi się zrobiło!]

Wiersz ten już od tytułu poczynając ma poetycko-magiczną aurę. A jest on autorstwa Anny Czartoszewskiej z Białegostoku, która pisze piękne wiersze 🙂

A ten… co linijka lub półtorej to… zachwyt… 🙂

Jak cudownie pokazane są tu Święta – bo odświętnie i codziennie!

Czy Wam też się ten wiersz podoba? 🙂

Wskazówka

Wskazówka to taka rada, dobra rada. Dobre wskazówki łatwiej jest dawać komuś niż przyjmować od kogoś… Temat do przemyślenia, prawda?! 🙂

Ale dziś wskazówka poetycka, czyli… wiersz pod takim tytułem!

Wiersz pochodzi z pięknej edytorsko książki Adama Gwary „Kręgi na wodzie”, zawierającej jego wiersze rymowane, z których wiele ukazało się w internecie na jego profilu na FB. A wiersz „Wskazówka” przeczytał mi się jako pierwszy, kiedy po prostu otworzyłam ten tom, i ujął mnie, a jakże! przede wszystkim pointą! Wspaniałą pointą!

Pomyślałam, że przekażę tę wskazówkę przed Nowym Rokiem. A czy na Nowy Rok? Nie wiem…

Czytajcie. 🙂

Spotkanie autorskie w MBP w Opolu

Jeszcze jedno zaproszenie 🙂

W miesięczniku internetowym WOBEC ukazało się zaproszenie na moje spotkanie autorskie, które odbędzie się … już jutro! 🙂

Miesięcznik WOBEC to pismo o charakterze społeczno-kulturalno-naukowym. Powstało w 2014 roku z inicjatywy jego obecnego redaktora naczelnego – Piotra Kotlarza przy współpracy Jana Jackowicz-Korczyńskiego. Głównym założeniem jest całkowita niezależność i niekomercyjny charakter. Obecnie wydawcą pisma jest Fundacja Kultury WOBEC.

Dziękuję za udostępnienie informacji o spotkaniu z moją poezją red. naczelnemu, p. Piotrowi Kotlarzowi 🙂

No to cóż, trzeba przyjść, posłuchać poezji i o poezji, posłuchać wierszy i o wierszach! 🙂 Zapraszam 🙂