Alda Merini w „Wiersze czytam po swojemu”

Alda Merini w mojej książce „Wiersze czytam po swojemu”. W jednym z moich szkiców literackich, zamieszczonych w tym zbiorze, który [szkic] nosi tytuł: „Bóg nie jest fajny” [w przeciwieństwie do szkicu innego, który nosił tytuł „Bóg jest fajny”].

Bóg nie jest fajny

Wiersz pod tytułem „Bóg nas zabije” to jeden z pięciu liryków miłosnych Macieja Woźniaka, które znalazły się w zestawie utworów nagrodzonym w 14. edycji Konkursu Literackiego im. Władysława Broniewskiego „O liść dębu” w Płocku w 2002 roku. Zestaw ten zdobył Nagrodę Specjalną Dyrektora Książnicy Płockiej im. W. Broniewskiego za najlepsze wiersze o tematyce miłosnej.

Przyznaję, że wszystkie pięć utworów to wspaniałe erotyki. To teksty pełne dotyków, zapachów i smaków, dźwięków i obrazów. A do tego mnóstwo tu wrażeń pozazmysłowych, nieopisywalnych, których dostarczyć nam mogą jedynie nasze sensualne odczucia.

Wszystkie wiersze w tym zestawie mi się podobają! Każdy ma jedyny w swoim rodzaju klimat, a same tytuły dają przedsmak tego, co znajdziemy w treści. Na początku mamy więc: „Bóg nas zabije”, dalej „Klepsydra”, „Którą ktoś kocha”, „Nić” i na końcu „Kiedy umrę, będziesz mi się śniła”.

Wybieram ten pierwszy. „Bóg nas zabije” to zachwycający utwór o wielkim zakochaniu, zmysłowym zauroczeniu. A jego piękno, przewrotność, niecodzienność, które takie normalne są w poezji, zaczynają się już od tytułu.

Miłość i zabójstwo, i to jeszcze Boga? To rzeczywiście zaskakujące, prawda? Przecież Bóg — ten, „który jest fajny” — sprzyja kochankom, patrzy na nich łaskawym okiem, jest dla nich taki pogłaskliwy (to mój neologizm, pochodzi od ‘pogłaskać’). A tu jest jakoś inaczej? Tu nie wybacza, jest zaborczy i pamiętliwy. Miłość pokazana w tym wierszu jest tak erotyczna, tak zmysłowa, tak wszechogarniająca, że nawet Pan Bóg jest o nią zazdrosny!

Popatrzcie sami:

Bóg nas zabije

Bóg czasem morduje kochanków

bo sam chce być mistrzem miłości.

Alda Merini

Zobaczysz, Bóg cię kiedyś zabije. Za to, że masz

skórę, której on nigdy nie dotknie, nie dowie się

jak smakuje. I za to, że to moja, nie jego twarz

odbija się w twoich oczach. A fioletowy blask,

gdy szepczesz, wtulona w moje ramiona, leciutko

tli się w powietrzu, zostawiając za sobą smugę

dymu, jak wąską ścieżkę przez mrok, po której

pełznie za nami jego zazdrosny wzrok. Mnie też

Bóg kiedyś zabije. Tak bardzo będzie mu żal,

że jest wszędzie, więc nigdzie. Że się nie dowie,

co znaczy całować twoją szyję. Tak bardzo by chciał,

żebym się tobą znudził, przesiadywał nad wódką

albo w pracy. Żebyś w łóżku wieczorem wolała

się odwracać, by jak najszybciej zasnąć. Żeby

wszystko to w porę wystygło i zgasło. A miłość

żeby się stała tylko kolejną rozpaczą. Po to, by on

mógł się czuć mistrzem i władcą świata. Więc kiedyś

Bóg nas zabije, zobaczysz. Za to, że moje palce

zanurzają się w tobie. W to miejsce, gdzie jesteś

tak miękko niedomknięta, tak ciepło uchylona,

jakbyś nosiła w sobie przejście na tamtą stronę,

ukrytą w równo przyciętym żywopłocie ciała,

jedyną furtkę na zewnątrz, do ogrodu, co zarósł

dzikim bzem i lawendą. Więc możesz być pewna,

Bóg ci nigdy tego nie wybaczy. Nigdy ci tego nie

zapomni. Bóg cię kiedyś zabije. Z zazdrości o mnie.

Pięknie opisuje swoje zauroczenie ukochaną podmiot liryczny, prawda? I już wiemy, dlaczego podejrzewa, że Bóg może chcieć śmierci zakochanych — bo Bóg nigdy nie zazna namiętnej miłości, mimo swojej boskości! O tym zresztą mówi też motto tego wiersza, słowa Aldy Merini, zgłaszanej do Nagrody Nobla i porównywanej do Wisławy Szymborskiej, włoskiej poetki i aforystki. To jasne, że Bóg chciałby być mistrzem miłości.

Una donna libera. Alda Merini, la poetessa della gioia – książka o życiu i twórczości Aldy Merini. Opis tej książki jest taki:

[tłumaczenie internetowego translatora, więc mogą się pojawić dziwne zwroty]

Wolna kobieta. Alda Merini, poetka radości

Wolna kobieta. Alda Merini, poetka radości. Jest to tytuł pracy eksperymentalnej dr Teresy Carmine Romeo, o największym poetce z ‚900, Alda Merini. Chęć pisania o niej zmaterializowała się, dbając o pracę badawczą, śledząc świadectwa krewnych i przyjaciół bliżej Poety, zaczynając od jej córki, Barbary Carniti i jej brata Ezio Merini, kontynuując z oficjalnym fotografem poety, Giuliano Grittini, rzeźbiarzem Giovannim Battisistą Mondinim, pisarzem Aldo Colonnello, a także bratem jedynego włoskiego tłumacza Foniego., współczesny poeta i reżyser teatralny, który wnosi do włoskich scen teatralnych spektaklu, który Bóg nadejdzie o świcie; prawdziwy hołd dla życia Aldy Merini. Z ich zeznań istnieje humanizowany obraz Aldy Merini i nie tylko osadzony w ciągu dziesięciu lat hospitalizacji w szpitalu psychiatrycznym Paolo Pini. Mówi się o Aldzie Merini, która przybywa prosto do serca, matczyny, kobieca kobieta, wolna od konwencjonalnej, autentycznej, ilare, głębokości, jak jej własne wersety są świadectwem i radosnym. Sama chciała być zapamiętana przez przyszłą pamięć jako poetka radości, pomimo tego szaleństwa, które zawsze uwarunkowało historię jej życia. Miała na myśli radość jako przeznaczenie człowieka i kochała życie właśnie dlatego, że zapłacił drogo. Znajdują przestrzeń nie tylko bezpośrednie świadectwa, ale także kulturę obszaru grecofona w znakomitej Kalabrii.

Okładka jednej z książek Merini, zatytułowana „Szalona z miłości do ciebie”.

O wierszach, które…

Kończę tytuł:

mnie zachwyciły, w jakiś sposób się spodobały, zauroczyły – o tych wierszach piszę w mojej książce „Wiersze czytam po swojemu”. Piszę o tym, jak odczuwałam, jak odczytywałam, jednym słowem: jak je czytałam. Bo to chyba właśnie tak trzeba: po swojemu.

Dziś wracam do mojej książki, ponieważ informacja o niej w postaci zdjęcia pięknej okładki i równie pięknej recenzji, autorstwa Kingi Młynarskiej, została zamieszczona na stronie Związki Literatów Polskich. Oto adres tej strony:

https://zlpinfo.eu/publikacje/wypisy-z-tworczosci.html

Zapraszam do czytania - tak recenzji, jak i samej książki. Wrażenia gwarantowane!! 🙂 Dodam jeszcze, że na napisanie tego cyklu esejów i szkiców literackich otrzymałam stypendium Funduszu Wspierania Twórczości ZAiKS.

Recenzja

No to trochę się chwalę. Nowa recenzja mojej „Wiersze czytam po swojemu” w newsletterze opolskiej Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, która oddaje chyba w pełni przesłanie moich szkiców literackich w niej zawartych, idei tej książki.

smart
, eseje, , smart

Recenzja mojej książki

Recenzję mojej książki napisaną przez Jerzego Stasiewicza przytaczam w całości. Na pewno przybliży treść książki. Może też tak nią zainteresuje, że ktoś zechce przeczytać całość. Wtedy – wystarczy skontaktować się ze mną i książka znajdzie się u niego na biurku. A potem już tylko miłego czytania i zaglądania do niej co jakiś czas…

Recenzja ukazała się na portalu Pisarze.pl.

Wiersze czytamy po swojemu – czując ich wewnętrzne tętno – Jerzy Stasiewicz

8 marca 2022

      Muszę przyznać uczciwie na początku szkicu; z książką zawierającą indywidualne – subiektywne – odniesienia do garści wybranych wierszy, stykam się po raz pierwszy. Co nie znaczy, że takich pozycji nie ma? Po prostu – co nawet pewne – moja wiedza i ogląd literatury są zbyt małe, sięgają  jedynie kilkunastu półek… w bibliotece miejsko-gminnej. Ale dość skromności?!
       Chcę państwu zaprezentować książkę Renaty Blicharz; opolanki – poetki, prozaika, malarki,       (dodam; miłośniczki sztuk wszelakich), blogerki (ostatnio moda wśród ludzi pióra). Autorkę tomów poetyckich:  Pocztówka z bajki (1997,II 2018), Kolekcjonerka (2006), Czarna aureola(2009),    Kołderka z białego marmuru (2011),  Czarownica z sypialni (2015),  189 dwójek (2019). – Książkę z bardzo intrygującym tytułem: Wiersze czytam po swojemu. Z okładką zdobną barwnym akrylem autorki z 2020 roku, zatytułowanym „ Trzeci horyzont”. Poetka przechadzając się Mostem Groszowym, zatopiona w cichym szumie Młynówki dzieli się z czytelnikiem – ale i z sama sobą w głębi duszy – ponad trzydziestoma utworami poetyckimi. Pokazując świat wewnętrzny danego autora, ale i paletę własnych przeżyć ukrytych w zakamarkach jaźni omawianych liryków. Nie wstydzi się tego, czym zjednuje czytelnika, wprowadzając go w intymną ścieżkę/rozmowę z poetą tym z przed wieku, wydawałoby się kreującym inną (dawną) rzeczywistość i rówieśnikiem znającym internet, i drukującym na portalach.
      Chwalebnym u Renaty Blicharz jest – rzadkość wśród piszących – docenienie i traktowanie innych poetów (niekoniecznie noblistów) jako mentorów i czerpanie z głębin ich źródła życiodajnego powiewu: odczuć, doznań, pamięci, smaku, nawet zapachu. Bo poezja jest sztuką najwyższą, potrzebną do życia każdemu człowiekowi – już czuję na krtani kły niezgody – przytoczę Witolda Gombrowicza piszącego w „ Dzienniku”: „ Sztuka jest arystokratyczna do szpiku kości, jak książę krwi. Jest zaprzeczeniem równości i uwielbieniem wyższości. Jest sprawą talentu,  czy nawet geniuszu, czyli nadrzędności, wybitności, jedyności, jest także surowym hierarchizowaniem wartości, okrucieństwa w stosunku do tego, co  pospolite, wybieraniem i doskonaleniem tego, co rzadkie, niezastąpione”. A więc człowiekiem z krwi i kości. Czytelnikiem!!! Poetą!!!
      Na kartach książki przewijają się nazwiska  w świecie szeroko pojętej kultury bardzo znane: Jan Sebastian Bach, Michaił Bułhakow, Vincent van Gogh, Jarosław Iwaszkiewicz, Elia Kazan, Czesław Miłosz, Pablo Neruda, Francesco Petrarka, Wisława Szymborska, Giuseppe Verdi, William Wordsworth to autorzy wierszy, postacie w nich występujące, bądź twórcy innych dziedzin sztuki do, których odwołuje się Renata Blicharz. Co ciekawe w niektórych szkicach komentuje (podpowiada/ dopowiada) czytany wiersz swoim lirykiem. Tutaj ma bezsporne prawo, Ona jest przewodnikiem, my tylko podążamy wytyczonym szlakiem. I od nas zależy ile z tej wędrówki po labiryntach poezji przyswoimy.
     Sięgnę teraz do wierszy poetów znanych mi osobiście (wielu już odeszło) – klasyków pozostawiam czytelnikom – może jeszcze w świadomości nie utrwalonych – poza wyjątkami, – ale ciekawych, wartych przytoczenia i fragmentów szkiców czytania po swojemu. Mam nadzieję, dowiedzieć się coś o zawartości Biblioteki Aleksandryjskiej. Bo kto ją spalił? Wiem.
     Rozpocznę od utworu „ Stary Sącz wieczorem”
      
Zachodzi słońce nad rynkiem i w liściach pokrzyw odbija się
niedoskonałość miasteczka. Gwiżdżą czajniki w domach,
jakby wiele pociągów jednocześnie wyruszało w podróż.
Płoną ogniska na łąkach i ich długie westchnienia
wędrują nad drzewami jak zagubione latawce.
Z kościoła wracają niepewnym krokiem ostatni pielgrzymi.
Telewizory budzą się ze snu i od razu wiedzą wszystko,
jak demony Aleksandrii o smagłych twarzach paserów.
Spadają noże na chleb, na wędlinę, na drewno, na ofiarę.
Ciemnieje niebo, w którym dawniej kryli się aniołowie
a teraz tylko sierżant policji i jego śp. motocykl.
Pada deszcz i jeszcze bardziej ciemnieje bruk.
Pomiędzy kamieniami otwierają się małe otchłanie.

     I komentarza: „Kiedy czytam „Stary Sącz wieczorem” Adama Zagajewskiego myślę, że w tym utworze „zawartość poezji w poezji” jest… wielka. Niemalże stu procentowa! Rzadko się spotyka takie stężenie poezji w wierszu. Bo w każdym wersie tego — niedługiego w sumie — tekstu znajdujemy przenośnię, cudną metaforę, niezwykłe zestawienie słów, niewiarygodne porównanie, niepotoczny zwrot, opis poetycki albo obraz taki, który namalować słowem może tylko wybitny poeta, używając sobie tylko właściwych narzędzi artystycznych (…)”. Dodam tworzył wyłącznie wiersz biały i wolny. Definiując poezję jako sztukę przetwarzania i układania wyrażeń myślowych. Dla Pana Adama sens był najważniejszą cechą poezji, a nie kształtowanie języka. Z tajemnicą wpisaną w przeżywanie współczesności.
     Kolejnym, który zwrócił uwagę i zachwycił Renatę Blicharz. Przeszywając jednocześnie dreszczem na wspomnienie słów Mariana Stali:
„  Zachwyt łatwo jest wyrazić. Trudniej uzasadnić”. Jest „ Wieczór w Tatrach” Stanisławy Młyńczak-Pałczyńskiej.

Zmierzch się wykrwawia za horyzontem
i noc zatańczy zaraz z księżycem,
na chmur okrętach wspartych Giewontem
zewsząd spływają mgły bladolice.
Zmęczony wieczór syci się jointem,
zgasły latanie, śpią już ulice,
lecz nam zasypiać jeszcze się nie chce.
Wtuleni w siebie, w przyjazną przestrzeń,
łowimy dłońmi gwiezdne ławice.

„ Każde słowo spełnia tu określoną rolę. W wierszu, opisującym „wielki spektakl na niebie”, wykorzystuję tu świadomie tytuł utworu zespołu Pink Floyd — „The Great Gig in the Sky”, mamy całe bogactwo artystycznych środków stylistycznych, m.in. metaforę, epitet, przenośnię, animizację, personifikację. To one sprawiają, że zwyczajny opis pejzażu staje się „spektaklem”, z wątkiem miłosnym w tle”. Stanisława to żona i muza malarza Pawła Pałczyńskiego, który w tle obrazu Don Kichot (František Všetička) I Sancho Pansa (Wojciech Ossoliński) utrwalił atrybuty kobiecości swojej wybranki jako góry.
      Jeden z trenów Krystyny Wrońskiej:

VII

Pomóż mi
poproś Go
niech zabierze to cierpienie
bo słabnę
bo chyba właśnie stoję na wysokim moście
i nie ręczę za siebie

      „ Kilka linijek, kilkanaście słów i jeden tylko, metaforyczny, obraz – << chyba stoję na moście>> i             
<< nie ręczę za siebie>>. Dramatyczna prośba. Niebotyczna”. Ale tak z ręką na sercu. Wypowiadana przez wielu z nas.
       „ Na początek wiersz – z tomu „ Przystań” Anety Kielan  – „***(pomyślałam, że powiem)” — o miłości, o cudownej miłosnej rozmowie, która aż wywołuje tęsknotę. Ale to tylko moje odczytanie. Ten krótki utwór ma niebywale szerokie pole do interpretacji. Może dotyczyć przyjaciół albo rodziny, być może mówi o prawdzie albo o strachu i odwadze. Ten liryczny drobiazg jest świetnym przykładem na to, że poezja daje każdemu czytelnikowi możliwość odczytywania i odkrywania na swój własny sposób bogactwa znaczeń w tekście wiersza”.

***

pomyślałam, że powiem
powiedziałam, co myślę
usłyszał wszystko
to, co myślałam
i to, co powiedziałam

      Mnie do głębi uwiódł erotyk Anety!

***

Przy lampce wina
roziskrzę swe oczy
byś nie musiał
gdy ciemność zapadnie
szukać po omacku

      Nie przytoczę żadnego komentarza. Wyobraźnia niech zapracuje sama.
      Teraz forma klasyczna – sonet. I utwór Jerzego Kozarzewskiego „ Trzy sonety o istnieniu”

Znów — jak zawsze — ta droga: w wybojach chodniki,
tynki domów pokryte głupią bazgraniną,
jakiś chłopak wulgarnie się droczy z dziewczyną
i ten nawet, kto chciałby kimś tu być, jest nikim.

I kroki tu nijakie jak dni, które płyną,
trzymając w zadomieniu zastałe nawyki —
zwykły żywot człowieczy z miejskiej statystyki,
w której ciepła nijakość nie może być winą.

I oto na tej drodze bez zjawy anioła
przychodzi przeogromne i żywe wzruszenie,
że żyje się w cudzie, cud trwa dookoła,

a łaską jest tu także codzienne strudzenie.
I nawet jeśli chwila ta przetrwać nie zdoła,
niechaj w górę się niesie moje dziękczynienie.

Nysa, 22, 24 i 28 maja 1991
„ Najważniejsza jest tu pewna łagodność i czuła mądrość, którą tak wyczuwalnie przekazuje nam autor. Taką serdeczność czuje się nawet w sposobie opisywania wybojów, szarych tynków, ścian pokrytych brzydkim graffiti czy niewybrednych zaczepek młodych ludzi .(…) Najważniejsza jest płynąca z ducha tego wiersza i z jego lirycznej aury, otucha, że żyć i kochać możemy zawsze, w każdym miejscu na świecie, i że nasza codzienność, jaka by ona nie była i gdzie by ona nie była, zawsze może być i — co ważne — jest, cudem!”. Tak. Cudem! Cudem było wstawiennictwo Juliana Tuwima u Prezydenta Bieruta i zamiana  (łaska) podwójnego wyroku śmierci na 10 lat ciężkiego więzienia. We wrześniu 2021 r. przy nyskim magistracie stanął pomnik ławeczka Pana Jerzego, autorstwa prof. Mariana Molendy. Można usiąść i „ porozmawiać” z poetą szczerze. Tak jak szczera jest jego „ Egzekucja”.
      Zostawiłem sobie na sam koniec wiersz naszego noblisty pt. „ Kuźnia”

Podobał mi się miech, poruszany sznurem.
Może ręka, może nożny pedał, nie pamiętam.
Ale to dmuchanie, rozjarzanie ognia!
I kawał żelaza w ogniu, trzymany cęgami.
Czerwonymi, już miękki, gotów do kowadła,
Bity młotem, zginany w podkowę.
Rzucany w kubeł z wodą, syk i para.
I konie uwiązane, które będą kuć,
Podrzucają grzywami i w trawie nad rzeką
Lemiesze, płozy, brony do naprawy.

U wejścia, czując bosą podeszwą klepisko.
Tutaj bucha gorąco, a za mną obłoki.
I patrzę, patrzę. Do tego byłem wezwany:
Do pochwalania rzeczy, dlatego że są.

Miejsce to magiczne, dziś już ocierające się o mitologię, pełne potu i szorstkości dłoni jest częścią mojego życiorysu do 1989 roku. Wprawdzie miech (wentylator) napędzany był silnikiem elektrycznym. Ale braki prądu w minionym systemie były tak częste, że korba nie wychodziła z użytku. Podwórze pełne furmanek na przednówku i jesienią – jak w dzień targowy – było widokiem naturalnym.
    „ Wiersz zaczyna się opisem kuźni, po prostu, nic więcej. A więc jest miech, rozżarzony ogień, żelazo rozpalone do czerwoności, kowadło i młoty, jest także podkowa wrzucana do wody, która wrze, syczy i paruje. Gdzieś obok stoją konie, jeszcze dalej rolnicze narzędzia leżą w kolejce do kowala. Ot, zwyczajny opis kuźni. I niemal nic się nie dzieje, obrazek prawie statyczny — i tu, myślę sobie, no jak to, to co to za wiersz, co to za poezja? Tu w ogóle nie ma poetyckości, bo tylko opisywanie, co w kuźni się kuźni i co się tam kowali, więc gdzież liryka, wyrafinowane metafory, te przenośnie, porównania, epitety?”. Renata Blicharz przy drugiej zwrotce doznaje olśnienia – jak chyba wszyscy – mówiąc: „  widzę chłopca, który na bosaka, w krótkich spodniach, przygląda się zafascynowany kowalskiemu misterium, ale jednocześnie — niejako w tym samym miejscu — nakłada się na to obraz mężczyzny, będącego tym chłopcem. I ten dorosły, dojrzały bohater wie, jest świadomy własnego życia i jego celu, swoich zadań i powinności. Został stworzony po to, by — właśnie — opisywać, tworzyć, chwalić dzieło — ludzkie, boskie, właściwie to obojętne czyje. Aby dawać mu świadectwo, gloryfikować życie, dopóki ono jest, dopóki on, autor-podmiot-bohater, istnieje i dopóki dzierży narzędzie do tego opisywania. Narzędzie, jakim jest poezja…”
      Mój świat doznań, emocji, metafizyczności liryki jest bardzo zbliżony do czytania po swojemu Renaty Blicharz. Dlatego nie ma tu wywodów, złośliwych mądrości, tylko ściszonym głosem dopowiedź, króciutka informacja nie mącąca  osobistych, acz fachowych wypowiedzi autorki.

Jerzy Stasiewicz