Proza poetycka Zbigniewa Herberta

Podczytuję od czasu do czasu prozę poetycką Herberta. Ileż niesamowitych skojarzeń, takich niecodziennych, nieszablonowych. Jaka wyobraźnia! Bo trzeba mieć taki jakiś szczególny zmysł „wyobraźniowy”, żeby takie bajkowe-baśniowe rzeczy ponawymyśliwać!

Oto wspaniały cytat, który ukradł mi serce z prozy poetyckiej Z. Herberta, która pochodzi z tomu poezji „Studium przedmiotu”, a zatytułowanej „Żeby tylko nie anioł”:

„Lepiej być skrzypieniem podłogi niż przeraźliwie przeźroczystą doskonałością.”

Fajne, no nie!?

I pomyślałam sobie, że może pobędę taką skrzypiącą podłogą…. poskrzypię trochę moimi (Trój)Wierszami…

Przepowiednia

Zawsze byłam poławiaczką pereł wśród sióstr moich, syren. Czego one nie rozumiały.

Posadzka kościoła. Kościelny liczy aksamitne płyty, sprawdza linie papilarne kolan.

W oku zwierzęcia odbija się czułość wszechświata i jego okrucieństwo.

Którędy

Jest zmęczona. A przed nią całe życie.

Kładka nad strumieniem wspomnień taka smutna. Czasem płacze.

Krople deszczu na szybie mają tylko chwilę, by zajrzeć do kuchni.

Teatr

Krzesło oddaje ducha geniuszu jego twórcy.

Kukiełka w teatrze lalek to żywy eksponat z muzeum dzieciństwa.

To okładka jest początkiem i końcem każdej opowieści.

Kroki

Przepaść to miejsce przed tobą, którego nie ma.

Burza musi być sobą, musi być groźna, głośnia i pełna ruchliwej wody.

Pobocza są tajemnicą albo zagadką.

Dżungla

Ołówek umie naśladować każdy kolor i cień. W dobrych rękach.

Papierowa torebka oddycha dzięki dalekiemu pokrewieństwu z zielonym liściem.

Zielony liść na grzbiecie mrówki to jej brzemię i triumf.

Proza poetycka Zbigniewa Herberta

Od czasu do czasu sięgam po wiersze Zbigniewa Herberta, ale chyba najbardziej lubię jego prozę poetycką. Daje tam popis – jeśli tak można to nazwać – swojej wielkiej wyobraźni, opisuje świat niesamowitymi i oryginalnymi skojarzeniami, określeniami, jakie „umyślić” może tylko poetycka wyobraźnia właśnie. I mimo iż opisy są takie poetycko-odlotowe, to jednak w jakiś niesamowicie konkretny i realny sposób oddają rzeczywistość.

Dziś natrafiłam na prozę pod tytułem „Wojna”. O wojnie, tej okrutnej, „normalnej” czy „realnej” wojnie, która niesie zniszczenie i śmierć. Nawet jeśli w wojnie jedna strona wygrywa, a druga przegrywa, to przecież żadna strona nie wygrywa i obie przegrywają. Oczywiście w takim ludzkim, humanistycznym pojęciu. Bo jeśli patrzeć na liczbę pojmanych/utraconych jeńców albo powierzchnię zdobytych/utraconych ziem, to może wtedy można mówić o jakiejś wygranej/przegranej.

Ale w taki sposób o wojnie myśleć może tylko cesarz, okrutny wódz-tyran, który dba tylko o własne wymyślone cele, nie liczący się z innymi, który tworząc jakiś własny wyimaginowany obraz, zniewala swoich poddanych. I ci poddani, ten biedny naród, wierzy. To taki cesarz z innej prozy poetyckiej Zbigniewa Herbarta z tego samego tomu, zatytułowanej „Cesarz”.

Czytajmy poetyckie prozy Zbigniewa Herberta.

Mona Lisa i Mary Sigall – dwa tajemnicze uśmiechy

 

Podczas spotkania w „Nowym Strychu”, padło pytanie, czy zainspirował mnie do napisania wiersza jakiś obraz. Obiecałam ten wiersz zamieścić na blogu, i dopiero w domu zaczęłam sobie mgliście przypominać, że ja już chyba go zamieściłam… Rzeczywiście, znalazłam wiersz „Gioconda Dalego” w jednym ze starych, wiekowych już wpisów! Ale przy okazji przypomniałam sobie wiersz Zbigniewa Herberta „Mona Lisa”, i sam jej portret. Jako dziwny określiłabym ten wiersz, choć przebogaty w możliwości jego odczytywania; dziwny, bo tak inaczej opisuje kobietę na obrazie niż zazwyczaj się przyjmuje, inaczej niż to przyjęte. Czytajmy.

Zbigniew Herbert

Mona Liza

przez siedem gór granicznych
kolczaste druty rzek
i rozstrzelane lasy
i powieszone mosty
szedłem —
przez wodospady schodów
wiry morskich skrzydeł
i barokowe niebo
całe w bąblach aniołów
— do ciebie
Jeruzalem w ramach
 
stoję
w gęstej pokrzywie
wycieczki
na brzegu purpurowego sznura
i oczu
            no i jestem
            widzisz jestem
nie miałem nadziei
ale jestem
 
            pracowicie uśmiechnięta
            smolista niema i wypukła
 
            jakby z soczewek zbudowana
            na tle wklęsłego krajobrazu
 
            między czarnymi jej plecami
            które są jakby księżyc w chmurze
 
            a pierwszym drzewem okolicy
            jest wielka próżnia piany światła
 
no i jestem
czasem było
czasem wydawało się
nie warto wspominać
 
            tyka jej regularny uśmiech
            głowa wahadło nieruchome
 
            oczy jej marzą nieskończoność
            ale w spojrzeniach śpią ślimaki
 
no i jestem
mieli przyjść wszyscy
jestem sam
 
kiedy już
nie mógł głową ruszać
powiedział
jak to się skończy
pojadę do Paryża
 
między drugim a trzecim palcem
prawej ręki
przerwa
wkładam w tę bruzdę
puste łuski losów
 
no i jestem
to ja jestem
wparty w posadzkę
żywymi piętami
 
            tłusta i niezbyt ładna Włoszka
            na suche skały włos rozpuszcza
 
            od mięsa życia odrąbana
            porwana z domu i historii
           
            o przeraźliwych uszach z wosku
            szarfą żywicy uduszona
 
            jej puste ciała woluminy
            są osadzone na diamentach
 
            między czarnymi jej plecami
            a pierwszym drzewem mego życia
 
            miecz leży
            wytopiona przepaść

 

Czyż rzeczywiście „prawdziwa” Mona Lisa nie jest podobna do „mojej” Mony Lisy, czyli „Portretu pani Mary Sigall”  namalowanego przez Salwadora Dali? Albo odwrotnie?

Kiedy patrzę na „Portret Lisy Gherardini” widzę pewne podobieństwo… Może narażam się w tej chwili na gromy znawców malarstwa lub tylko wielbicieli Mony Lisy, może niektórzy uznają to, co piszę za profanację wspaniałego dzieła,  ja jednak niczego nie chciałam żadnemu z dzieł niczego ująć!

Wracam teraz – z ciągłą fascynacją – do obrazu Salwadora Dali z 1948 roku i zamieszczam go jeszcze raz, choć do mojego wiersza, zatytułowanego „Gioconda Dalego„, zainspirowanego tym dziełem, odsyłam do starej notki, którą można znaleźć pod takim adresem:http://reniablicharz.blog.pl/?s=gioconda.

Dwie piękne kobiety, dwa portrety, dwóch malarzy, dwoje poetów, dwa wiersze, dwa tajemnicze uśmiechy…

Jak poeta opisuje różne pory dnia

Dziwna pogoda w ostatnich dniach, ale to dni marcowe, więc i pogoda może być „marcowo-garncowa”. Bo rankiem mróz, na samochodach szron, a środek dnia słońce, ciepło, wiosenny wietrzyk. Różne pory dnia, różne pory roku.

A tymczasem poeta opisuje różne pory dnia i nocy. I – jak to poeta – językiem poetyckim. Te opisy to fragmenty, wyimki ze Zbigniewa Herberta „Barbarzyńcy w ogrodzie”. Tę książkę trzeba, można w kółko czytać, ciągle coś nowego się odkryje, zobaczy, wytropi. Więc tu kilka zdań, niby to proza, ale – jaka z tej prozy poezja!

„Południe: nieruchomieją asfodele, cyprysy, oleandry. Jest parna cisza, przetykana świerszczami. Z ziemi do nieba idzie nieustająca ofiara zapachów. Siedzę we wnętrzu świątyni i obserwuję wędrówkę cienia. Nie jest to przypadkowe, melancholijne włóczenie się czerni, ale precyzyjny ruch linii przecinający kąt prosty. Nasuwa to myśl o słonecznym pochodzeniu architektury greckiej.”

„Mezzogiorno – południe. Słońce wysusza ziemię i mąci w głowie. Okna zamykają się z trzaskiem. Znad kamieni unoszą się białe  płomyki upału.”

„Schyłek dnia. Niebo jest spiżowe. Złoty wóz Heliosa stacza się do morza. O tej porze, jak mówi Archipoeta „ciemnieją wszystkie ścieżki”. Teraz przed świątynią Hery róże, które śpiewał Wergiliusz: „biferi rosaria Paesti”, pachną odurzająco. Kolumny przyjmują ż ogień zachodu. Niedługo w ciemniejącym powietrzu będą stały jak spalony las.”

„Jasna prowansalska noc, chłodna, ale z utajonym żarem na szczycie.”

Flanowanie według Zbigniewa Herberta

„Senlis jest miastem, przez które przeszła historia” – tak zaczyna Zbigniew Herbert swoją opowieść o tym mieście, która to opowieść jest częścią ostatniego eseju „Wspomnienia z Valois” z jedynej , niepowtarzalnej książki – „Barbarzyńcy w ogrodzie”. Poeta zwiedza Senlis, opisuje je i opiewa, podobnie jak inne miejsca, które przedstawia nam piórem, okiem, duszą, umysłem poety. Ale tutaj, właśnie w Senlis, pokazuje on jakby kawałek innej strony swoich podróży, jakby trochę prywatności. Bo mówi, że po części „oficjalnej” następuje część „prywatna”, kiedy przestaje „pracować”, a zaczyna oddawać się podróżniczemu dolce far niente.

Co opisuje w sposób następujący:

Zeszyt i szkicownik idą do kieszeni i zaczyna się najprzyjemniejsza część programu – flanowanie, to znaczy:

  • włóczenie się bez planu według perspektyw, a nie przewodników,
  • oglądanie egzotycznych warsztatów i sklepów: śluza, biura podróży, zakładu pogrzebowego,
  • gapienie się,
  • podnoszenie kamyków,
  • wyrzucanie kamyków,
  • picie wina w możliwie najciemniejszych kątach: „Chez Jean”, „Petit Vatel”,
  • zadawanie się z ludźmi,
  • uśmiechanie się do dziewcząt,
  • przytykanie twarzy do murów w celu łowienia zapachów,
  • zadawanie konwencjonalnych pytań tylko po to, aby sprawdzić, czy życzliwość ludzka nie wyschła,
  • przyglądanie się ludziom ironicznie, ale z miłością,
  • asystowanie przy grze w kości,
  • wstępowanie do antykwariatów z zapytaniem, ile kosztuje grające hebanowe pudełko i czy można posłuchać, jak gra; potem wychodzenie bez hebanowego pudełka,
  • studiowanie menu wytwornych restauracji, które zwykle wywieszone są na zewnątrz i pogrążanie się w lubieżnych rozważaniach: homar czy ostrygi na początek; kończy się na odwiedzeniu „patronki” zakładu „Au Bon Coin”; jest miła, cierpi na serce i częstuje trunkiem zwanym „Ricard”, o obrzydliwym anyżkowym smaku, który przełknąć można tylko z szacunku dla upodobań krajowców,
  • dokładne czytanie programu festynu i nagród, jakie można wygrać w Tomboli dla żołnierzy,
  • a także wszystkich innych ogłoszeń, zwłaszcza pisanych ręcznie.

Czy nie jest to rzeczywiście jeden z najprzyjemniejszych sposobów zwiedzania świata? Bo w tych punktach może się znaleźć także coś takiego: stanie w środku katedry wśród przechodzących tłumów, z podniesioną głową,  i gapienie się, i okręcanie wokół, i nawet oczu zamykanie – bo tyle wrażeń w nas, myśli, przemyśleń, skojarzeń i przeczuć. Rzecz nie do opisania, na pewno nie w kilku zdaniach. Oczywiście to nie wyklucza zapoznania się z informacjami z przewodników czy innych folderów, bez nich jednak bylibyśmy ubożsi i być może nie przeżylibyśmy tylu doznań.