Podczas spotkania w „Nowym Strychu”, padło pytanie, czy zainspirował mnie do napisania wiersza jakiś obraz. Obiecałam ten wiersz zamieścić na blogu, i dopiero w domu zaczęłam sobie mgliście przypominać, że ja już chyba go zamieściłam… Rzeczywiście, znalazłam wiersz „Gioconda Dalego” w jednym ze starych, wiekowych już wpisów! Ale przy okazji przypomniałam sobie wiersz Zbigniewa Herberta „Mona Lisa”, i sam jej portret. Jako dziwny określiłabym ten wiersz, choć przebogaty w możliwości jego odczytywania; dziwny, bo tak inaczej opisuje kobietę na obrazie niż zazwyczaj się przyjmuje, inaczej niż to przyjęte. Czytajmy.
Zbigniew Herbert
Mona Lizaprzez siedem gór granicznych kolczaste druty rzek i rozstrzelane lasy i powieszone mosty szedłem — przez wodospady schodów wiry morskich skrzydeł i barokowe niebo całe w bąblach aniołów — do ciebie Jeruzalem w ramach stoję w gęstej pokrzywie wycieczki na brzegu purpurowego sznura i oczu no i jestem widzisz jestem nie miałem nadziei ale jestem pracowicie uśmiechnięta smolista niema i wypukła jakby z soczewek zbudowana na tle wklęsłego krajobrazu między czarnymi jej plecami które są jakby księżyc w chmurze a pierwszym drzewem okolicy jest wielka próżnia piany światła no i jestem czasem było czasem wydawało się nie warto wspominać tyka jej regularny uśmiech głowa wahadło nieruchome oczy jej marzą nieskończoność ale w spojrzeniach śpią ślimaki no i jestem mieli przyjść wszyscy jestem sam kiedy już nie mógł głową ruszać powiedział jak to się skończy pojadę do Paryża między drugim a trzecim palcem prawej ręki przerwa wkładam w tę bruzdę puste łuski losów no i jestem to ja jestem wparty w posadzkę żywymi piętami tłusta i niezbyt ładna Włoszka na suche skały włos rozpuszcza od mięsa życia odrąbana porwana z domu i historii o przeraźliwych uszach z wosku szarfą żywicy uduszona jej puste ciała woluminy są osadzone na diamentach między czarnymi jej plecami a pierwszym drzewem mego życia miecz leży wytopiona przepaść
Czyż rzeczywiście „prawdziwa” Mona Lisa nie jest podobna do „mojej” Mony Lisy, czyli „Portretu pani Mary Sigall” namalowanego przez Salwadora Dali? Albo odwrotnie?
Kiedy patrzę na „Portret Lisy Gherardini” widzę pewne podobieństwo… Może narażam się w tej chwili na gromy znawców malarstwa lub tylko wielbicieli Mony Lisy, może niektórzy uznają to, co piszę za profanację wspaniałego dzieła, ja jednak niczego nie chciałam żadnemu z dzieł niczego ująć!
Wracam teraz – z ciągłą fascynacją – do obrazu Salwadora Dali z 1948 roku i zamieszczam go jeszcze raz, choć do mojego wiersza, zatytułowanego „Gioconda Dalego„, zainspirowanego tym dziełem, odsyłam do starej notki, którą można znaleźć pod takim adresem:http://reniablicharz.blog.pl/?s=gioconda.
Dwie piękne kobiety, dwa portrety, dwóch malarzy, dwoje poetów, dwa wiersze, dwa tajemnicze uśmiechy…