Gołąb w doniczce

Gołąb w doniczce to dość dziwny tytuł dla notki na blogu, zresztą w ogóle jest to dość dziwny tytuł dla jakiegokolwiek tekstu, czy to opowiadania, czy wiersza, czy wielkiej powieści. Choć z drugiej strony to także tytuł dość intrygujący, prawda? Bo co też kryć się może za czymś tak nietypowym, zagadkowym jak gołąb w doniczce…

Lubię czasami wstać wcześnie rano, o godzinie nazywanej czasem prześmiewczo „skoro świt”, kiedy miasto śpi jeszcze, śpi blok, w którym mieszkam, bloki i domy jednorodzinne za oknami mojego mieszkania. Śpią też ulice i w ogóle świat na zewnątrz wygląda wyludniony i spokojny, niemy, bez odgłosów normalnych i intensywnych w środku dnia. O takiej porze parking jest pełen samochodów, a ulice puste, co za godzinę lub dwie diametralnie się zmienia – na parkingu pustka, czasem tylko zostaje jakiś pojedynczy samotny samochód, ale ulicą auto jedzie za autem. O świcie chodniki też puste, z rzadka przejdzie jakiś przechodzień, jeszcze rzadziej ktoś truchtem przebiegnie, częściej natomiast można zobaczyć pana z pieskiem na porannym wyprowadzeniu. Patrzę więc w ten statyczny krajobraz w nosem przyklejonym do szyby, chłonę jego ciszę i spokój.

Czasem też otwieram takim bladym świtem drzwi balkonowe, a tam – i jakże często – poranne powitanie. To wróbel siedzi na mojej telewizyjnej antenie i śpiewa swoją wróblową melodię. Najczęściej ucieka, spłoszony odgłosem otwieranych drzwi. Czasem uda mi się jednak wychylić głowę, mówię wtedy: „Witaj, dniu, witaj, wróbelku!”. Ale wróbelek kręci główką, łypie na mnie oczkiem raz i drugi i odfruwa, myślę, że wcale nie przestraszony, tylko po prostu odfruwa, bo nie ma raczej o czym ze mną gadać.

I dzisiaj też po takiej krótkiej rozmowie z wróblem z anteny, przypomniałam sobie o rozmowie z gołębiem, który kiedyś zagościł na moim balkonie. Pewnego dnia wieczorem, zamykając żaluzję, zauważyłam jakiś nietypowy kształt na parapecie. Było już szarawo, więc przykleiłam się do szyby, żeby zobaczyć co to takiego. W takie podłużnej doniczce, która stała na parapecie, takiej którą wiesza się czasem na balustradzie balkonu z na przykład surfiniami, siedział gołąb. W tej doniczce nie było kwiatów, tylko ziemia i niezbyt duża „dziura” w ziemi po tych kwiatach. A w tej dziurze właśnie, w tym zagłębieniu przycupnął sobie gołąb. Więc wychyliłam się przez drzwi, patrzę, czy to naprawdę to, co widzę. Naprawdę! Gołąb! Na balkonie, na parapecie, tuż przy szybie, w doniczce. I siedzi, jakby umościł sobie gniazdo w tej doniczce! Pytam go: „Skąd ty się tu wziąłeś? Co ty tu robisz?”. A on nic! Kręci łebkiem, jakby nasłuchiwał, łypie oczkiem, znowu kręci łebkiem i znowu łypie oczkiem. No i tak patrzymy na siebie, patrzymy sobie w oczy, z odległości nie większej na pewno niż pół metra, czyli niemal oko w oko. Mówię i pytam tylko ja, głośno się dziwię, zmyślam różne historie skąd on i po co, prowokuję, a on – wiadomo – nic. No i trochę nie wiem, co robić – wypłoszyć go, niech ucieka, odlatuje, czy zostawić. W końcu jeszcze trochę sobie pomonologowałam i wróciłam do pokoju. Od czasu do czasu podglądałam go, odginając żaluzje, sprawdzałam, czy jeszcze tam siedzi. Siedział, jakby spał.

Nie wiem, o której pojawił się na moim balkonie, może przesiedział pół dnia, zanim go zauważyłam, może przyleciał dopiero wieczorem. Rano jeszcze był, a potem, kiedy któryś kolejny raz sprawdzałam, czy jest, już go nie było, poleciał.

Dziwne to było dla mnie spotkanie, to że byłam tak blisko ptaka, a on właściwie się nie bał. Co prawda, nie robiłam żadnych gwałtownych ruchów, żeby go nie płoszyć, a on jakby czekał, wyczekiwał na nie, sprawdzał mnie – będzie machać rękami czy da mi spokój?… A najdziwniejsze były oczy tego gołębia, okrągłe-krągłe, czarne, zimne kulki bez wyrazu, bez rozumienia. Przygotowane jakby tylko do tego, by odebrać hasło do odlotu w chwili zagrożenia, nic więcej. To gołębie, ptasie oko pojawiło się potem w wierszu „Czarne kruki”, gdzie pisałam: „Ale tak naprawdę / w ich doskonale obojętnym oku / odbija się tylko nasze przeznaczenie”. Właśnie takie było to gołębie oko: doskonale obojętne. I chyba trochę przerażające…

Wiele miesięcy później ktoś ze znajomych powiedział mi, skąd ta ptasia wizyta na balkonie. Prawdopodobnie było to gołąb pocztowy, który zrobił sobie postój w podróży. Tak ponoć robią gołębie, biorące udział w zawodach. Usiadł akurat u mnie, żeby odpocząć. I pewnie dlatego nie bał się mnie, był przecież oswojony z ludźmi jako gołąb hodowlany. Pewnie gdybym się nie bała, wzięła go na rękę, zobaczyłabym na jego nóżce obrączkę.

Taką to przygodę z gołąbkiem, co to kiedyś mi się przydarzyła, przywołał mi na myśl wróbel, świergolący dziś rankiem na balkonowej telewizyjnej antenie.

Dodaj komentarz