Kto to jest poeta – oczami Agnieszki Wolny-Hamkało

Niedawno zwracałam się do tych, którzy wspierają księgarnie, wspierają czytanie, książki, poezję, poetów. I teraz właśnie o tych poetach chciałam słów kilka, bo oni potrzebują wsparcia swoich czytelników.

Kilkakrotnie wracałam do pewnej wypowiedzi Agnieszki Wolny-Hamkało. I ten fragment zawsze mnie poruszał, zawsze z nim się zgadzałam, i czytając go, myślałam: „święta prawda!”. No, przynajmniej w moim odczuciu. I na podstawie tak zwanych doświadczeń własnych.

 „Ani praca, ani hobby” to tytuł artykułu-wywiadu albo opowieści wrocławskiej poetki, który ukazał się „Wysokich Obcasach”, dodatku do Gazety Wyborczej. Nie teraz, ostatnio, tylko dawno, dawno temu, bo 13 kwietnia 2013 roku. A opowieść Agnieszki Wolny-Hamkało spisał Jarosław Mikołajewski, eseista, italianista, też poeta. W tej spisanej opowieści pomijam różne rzeczy o młodości, rodzinie, szkole itd., choć ciekawie opowiedziane, to mniej interesujące, dążę natomiast do tego oto kawałka, gdzie poetka mówi:

„Myślę, że samo pisanie jest już jakąś formą nonkonformizmu. To jest jednak rezygnacja z pieniędzy; powiedzmy sobie szczerze. A chętnie bym miała pieniądze, jadła dobre jedzenie w restauracji, jeździła taksówką i kupowała sobie płyty i wielkie, błyszczące kolczyki. To jednak wymaga sporego uporu – konsekwentne zajmowanie się czymś, co jest towarem absolutnie zbędnym, nieprzynoszącym ani prestiżu społecznego, ani pieniędzy. Ani to praca, ani hobby. I jakieś to dwuznaczne. No bo powiedzieć poważnie zdanie: „Jestem poetką”, „Jestem pisarką” – to jednak jakiś wstyd. Rozmówca patrzy na ciebie z mieszaniną pobłażliwości i rozbawienia: „Nie no, ale poważnie, czym się NAPRAWDĘ zajmujesz?”. No więc jesteś leniem, leserem, postacią zbędną z perspektywy społecznej. Nikt nie chce twojego towaru kupić, a towar wymaga poświęceń, jest żarłoczny, pasożytuje na tobie i chce, żebyś mu się w całości oddał. Łatwo popaść w zgorzknienie albo syndrom nieodczytanego geniuszu. Więc warto patrzeć na to wszystko trzeźwo, bez patosu i zbędnego romantyzmu. Nie robić z tego sprawy.”

W tych kilku zdaniach tkwi istota bycia poetą, literatem – on nie może być konformistą, właśnie; na pisaniu poezji nie zarobi; poezja to towar niezbyt do życia potrzebny, otóż to; pieniędzy nie, a i społecznego uznania też za bardzo nie, tak jest ; trzeba mu rzeczywiście odwagi, żeby powiedzieć głośno i wyraźnie „jestem poetą” bez wstydu, to prawda; potem trzeba mu odwagi, żeby znieść to niedowierzanie w oczach interlokutora, wątpiącego w to, co usłyszał, to też prawda; i potem trzeba mu kolejnej odwagi i do tego samozaparcia jakiegoś, żeby dalej pisać, a właściwie oddawać się pisaniu, to oczywiste; pisanie może źle się odbić na jego zdrowiu, gdyż wpaść może albo w samozachwyt  jakowyś albo w dół niezrozumienia.

Oj, tak, oj, tak…

Tylko jednego nie jestem pewna – ale czy da się patrzeć na własne pisanie, albo i szerzej – własne tworzenie, „trzeźwo, bez patosu i zbędnego romantyzmu”? Nie wiem, trochę obawiam się, że nie, bo bez tego chyba w ogóle nie tworzyłoby się poezji czy też nie byłoby się w ogóle jakimkolwiek innym artystą. Trzeba chyba mieć w sobie nieco wewnętrznego romantyzmu, jakiegoś patosu i jakiejś „nietrzeźwości”, by tworzyć.

A ciężka to praca pisanie, w trudach tworzy się poezję. Właśnie tak się pisze wiersze. Co poniższy przykład pokazuje.

Autograf Słowackiego z okresu mistycznego „Król-Duch”

 

Źródło zdjęcia: http://www.celtoslavica.de/slavica/genezis_ducha.html

Tadeusz Różewicz, poeta

Zmarł wielki poeta. Tadeusz Różewicz, poeta. Jemu poświęcony jest słynny wiersz Czesława Miłosza „Do Tadeusza Różewicza, poety”, który powstał w 1948 roku, w rok po ukazaniu się „Niepokoju”, debiutanckiego tomiku Tadeusza Różewicza z 1947.

A więc dwaj wielcy poeci. Nie będę komentować ich dość zawiłych poetyckich rozmów, przekomarzań czy polemik, czy też dokonywać jakichś interpretacji czy analiz.

Wiersz sam w sobie jest piękny; spójrzcie choćby na „wielopiętrowy gmach łubinu”…

Czesław Miłosz

Do Tadeusza Różewicza, poety

Zgodne w radości są wszystkie instrumenty,

Kiedy poeta wchodzi w ogród ziemi.

Czterysta rzek błękitnych pracowało

Na jego narodziny i jedwabnik

Dla niego snuł błyszczące swoje gniazda.

Korsarskie skrzydło muchy, pysk motyla

Uformowały się z myślą o nim

I wielopiętrowy gmach łubinu

Jemu rozjaśniał noc na skraju pola.

Więc się radują wszystkie instrumenty

Zamknięte w pudłach i dzbanach zieleni,

Czekając, aby dotknął i aby zabrzmiały.

 

Chwała stronie świata, która wydaje poetę!

Wieść o tym biegnie po wodach przybrzeżnych,

Gdzie na tafli we mgłach śpiąc pływają mewy

I dalej, tam, gdzie wznoszą się i opadają okręty.

Wieść o tym biegnie pod górskim księżycem

I ukazuje poetę za stołem

W zimnym pokoju, w mało znanym mieście,

Kiedy zegar na wieży wybija godzinę.

 

On ma dom w igle sosny, w krzyku sarny,

W eksplozji gwiazd i wnętrzu ludzkiej dłoni.

Zegar nie mierzy jego pieśni. Echo

Jak w środku muszli starożytność morza

Nigdy nie milknie. On trwa. I potężny

Jest jego szept wspierający ludzi.

Szczęśliwy naród, który ma poetę

I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu.

 

Tylko retorzy nie lubią poety,

Siedząc na szklanych krzesłach rozwijają

Długie rulony, metry szlachetności.

A naokoło huczy śmiech poety

I jego życie niemające kresu.

 

Gniewni są. Wiedzą, że ich krzesła pękną

A w miejscu, gdzie siedzieli, nie wyrośnie

Ani źdźbło trawy.

Krąg spalonej siarki,

Rudy, jałowy pył mrówka ominie.

Washington  D. C., 1948

Jak modli się poeta

„Modlitwa” Stanisława Grochowiaka pochodzi z jego tomu „Ballada rycerska” z 1956 r. To był jego debiutancki tomik.

Jak modli się poeta do Matki Boskiej i o co? O jasność w ciemnych wierszach! O cóż innego mógłby? Dla poety najważniejszy jest blask w jego wierszach… Przecież on jest jak wieczne dziecko, wystarczy spojrzeć na okładkę jego pierwszej książki!… Chłopiec z balonikiem słońca w dłoni. Światło, więcej światła i jasności…

Modlitwa

Stanisław Grochowiak

Matko Boska od Aniołów
Matko Boska od pająków
Śnieżnych żagli smagła Pani
Sygnaturko z kolczykami
Matko Boska z żółtą twarzą
Matko Boska z orlim piórem
Matko Boska kolonialna
Łzo astralna i kopalna
Wędrująca na pirodze
Fruwająca na korwecie
Na Holendrze latającym
W dumnej pozie na lawecie
Długoręka długoszyja
Złotopalca krągłogłowa
Pysznooka wąskostopa
Żyzna w ludzi jak Europa
O kopalnio naszych natchnień
O fabryko naszych pogód
O kościele naszych cierpień
Na księżyca wąskim sierpie
Matko Boska mądra taka
Żeś jak ogród z plonem łask
Rzuć najmniejszy choćby blask
W ciemne wiersze Grochowiaka

Zmarł Jan Płaskoń – krótka notatka

Wczoraj wieczorem dowiedziałam się o śmierci Jana Płaskonia podczas takiej oto rozmowy sms-owej:

– Cześć Renata. Ty nie wiesz może kiedy pogrzeb Jana Płaskonia?

– Nie, nie wiem nawet, że zmarł.

– Tak, na atak serca w nocy. Miał 56 lat.

– O rany, nie wiem, co powiedzieć, szok!

– (…) Trzeba się cieszyć tym, co jest, bo nigdy nie wiesz, co cię czeka.

– Masz rację, pomyślałam podobnie…

I jestem w szoku, w smutku, nieuwierzeniu! Janka Płaskonia pamiętam z bardzo dawnych lat, bo z czasów studiów jeszcze, studiował polonistykę w ówczesnym Wyższej Szkole Pedagogicznej. Też był poetą. On, i trzej jeszcze inni młodzi zdolni poeci opolscy, wydał tomik w serii „Debiut” pod tytułem „Zaproszenie do rozmowy”. Wydawcą był Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego i Związek Literatów Polskich w Opolu. Ci poeci stanowili koło Młodych przy Oddziale Opolskim ZLP, którym opiekował się Bogusław Żurakowski. Mam te tomiki.

Tomik Jana Płaskonia też, oto on. I tytułowy wiersz tej niewielkiej książeczki.

Potem odszedł od poezji, zajął się reportażem, pisaniem artykułów, książek reportażowych. Przez te wszystkie lata od czasu do czasu natykaliśmy się na siebie w różnych miejscach. Mówiliśmy sobie „dzień dobry” albo „cześć”.  Teraz już tak do siebie nie powiemy.

Smutek.