Wczoraj wieczorem dowiedziałam się o śmierci Jana Płaskonia podczas takiej oto rozmowy sms-owej:
– Cześć Renata. Ty nie wiesz może kiedy pogrzeb Jana Płaskonia?
– Nie, nie wiem nawet, że zmarł.
– Tak, na atak serca w nocy. Miał 56 lat.
– O rany, nie wiem, co powiedzieć, szok!
– (…) Trzeba się cieszyć tym, co jest, bo nigdy nie wiesz, co cię czeka.
– Masz rację, pomyślałam podobnie…
I jestem w szoku, w smutku, nieuwierzeniu! Janka Płaskonia pamiętam z bardzo dawnych lat, bo z czasów studiów jeszcze, studiował polonistykę w ówczesnym Wyższej Szkole Pedagogicznej. Też był poetą. On, i trzej jeszcze inni młodzi zdolni poeci opolscy, wydał tomik w serii „Debiut” pod tytułem „Zaproszenie do rozmowy”. Wydawcą był Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego i Związek Literatów Polskich w Opolu. Ci poeci stanowili koło Młodych przy Oddziale Opolskim ZLP, którym opiekował się Bogusław Żurakowski. Mam te tomiki.
Tomik Jana Płaskonia też, oto on. I tytułowy wiersz tej niewielkiej książeczki.
Potem odszedł od poezji, zajął się reportażem, pisaniem artykułów, książek reportażowych. Przez te wszystkie lata od czasu do czasu natykaliśmy się na siebie w różnych miejscach. Mówiliśmy sobie „dzień dobry” albo „cześć”. Teraz już tak do siebie nie powiemy.