Piotr Kuśmirek
zimne przedpołudnie. popłoch
listopad. ciało przywarło
do ubrań. nie ma ucieczki
z miasta pełnego domysłów.
niebo przybite kominami do ziemi.
spięta obwodnicą równina,
precyzyjnie wyważone koła:
a więc zaszyć trzeba się z dala
od środka, poza centrum, o kilka minut
na północ, w zawieszonej pięści.
jak na zawołanie wnioski
można wyciągać można wyciągnąć z kieszeni
na wszelki wypadek przeszukać.
pogorzelisko. zmieszane wyrazy
twarzy, zatopione w asfalcie ślady,
papierki po sobie, zgiełk, niedotrzymana
dłoń, niemal przystań.
Ten wiersz Piotra Kuśmirka znalazłam ponownie, bo kiedyś już go czytałam, w starym dwumiesięczniku „Kultura”, bo z czerwca/lipca 2004 roku. Znajduję czasem takie skarby w moich zasobach archiwalnych, bo tak można już takie „starocie” nazwać. Zachowałam ten numer ze względu na wywiad z Martą Fox, który tak bardzo mi się podobał, że postanowiłam go zatrzymać. I przyznam się, że kilka razy w ciągu tych kilkunastu lat do tej rozmowy z pisarką wracałam i za każdym razem podobał mi się tak samo. Hmm, o czym to świadczy? Jeszcze raz: hmm, nooo …nie wiem o czym. W każdym razie oprócz wywiadu z M. Fox, jest tam wiele, wiele świetnych tekstów, wszelakich, do których będę jeszcze wracać i o nich pisać.
Ale wracając do „zimnego przedpołudnia. popłochu” Piotra Kuśmirka. No cóż, wiersz zaczyna się stereotypowym stwierdzeniem, obrazem, że jak zimne przedpołudnie to jest to przedpołudnie listopadowe. Jakby nie mogło być takowych w październiku, styczniu czy nawet w lipcu. Latem wszakże też bywają zimne, chłodne dni. Taka łatka przywarła do listopadów, że złe one, zimne, szarugowe, deszczowe, nieprzyjemne, brrr. Choć może dzięki temu stają się miesiącem poetyckim i co chwilę pojawiają się w jakimś wierszu?
Ale poetyckości i poetyckiego „malowania” nie można odmówić autorowi. Jest w tym wierszu dużo bardzo ciekawych metafor, wiele obrazów przemawiających do wyobraźni. Choćby takie, jak „niebo przybite kominami do ziemi”. Czy miasto rzeczywiście nie tak właśnie wygląda? Albo kieszeń i „wnioski wyciągane z kieszeni”, albo kieszenie, które można przeszukać i przeszukać na wszelki wypadek. Mamy pogorzelisko i coś co po nim zostaje, „zmieszane wyrazy”, ale jednocześnie „wyrazy twarzy”. Najciekawsze są chyba „papierki to sobie”. Tak się mówi: Nie zostawiaj papierków po sobie, a kojarzy mi się to z dzieckiem i rodzicielskim napominaniem, żeby nie zostawiać po sobie papierków, kiedy zjadło się cukierka. Zwłaszcza, kiedy to był cukierek schowany i potem znaleziony przez dziecko i zjedzony przez nie, a papierek pozostał na miejscu zbrodni… I mama mówi: żebyś choć wyrzucił ten papierek po sobie!… Oj, piękny obrazek ze szczęśliwego dzieciństwa. Ale to tak na marginesie.
Ten wiersz trzeba przeczytać kilka razy, może wiele razy, wtedy odsłoni czytelnikowi swoje głębie. I trzeba go czytać teraz, ponieważ rzecz dzieje się w listopadzie. A mamy (albo ja mam) teraz etap listopadowych i jesiennych wierszy. Czytajmy zatem listopadowe wiersze i wiersze jesienne, bo tak jak jesień jest najpiękniejszą porą roku, tak i wiersze o niej często są bardzo piękne i najpiękniejsze.