Czarowne zdjęcie…

 

Zdjęcie, które nazwałam czarownym, jest takim tylko z pozoru. Przypomniało mi fotografie, które kiedyś oglądałam; bardzo mi się podobały, były takie bajecznie nierealne, a suknie czy kapelusze modelek zlewały się z barwnym tłem, z kolorową tapetą. Tu jest podobnie, tylko że ta fotografia jest kadrem z amerykańskiego filmu „Dom snów”, thrillera w reżyserii Jima Sheridana.

Zarys – bardzo ogólny – fabuły jest taki: znany pisarz wyprowadza się on z Manhattanu i  ze swoją żoną oraz dwiema córkami zamieszkuje w nowo zakupionym domu w spokojnej dzielnicy w Nowej Anglii. Wkrótce cała rodzina nabiera podejrzeń, że ktoś ich obserwuje. Wówczas pisarz dowiaduje się, że w tym domu zostały brutalnie zamordowane kobieta wraz z córkami, które wcześniej tu mieszkały. A mąż tej kobiety,  podejrzewany o zabójstwo, właśnie został zwolniony ze szpitala dla psychicznie chorych. Bohater filmu usiłuje dowiedzieć się jak najwięcej o zbrodni, a pomaga mu w tym sąsiadka.

Nie widziałam tego filmu, ale jak znam amerykańskie tzw. produkcje tego typu, o tej tematyce, bo nawiedzone domy, w których wciąż w taki czy inny sposób zamieszkują nieżyjący już mieszkańcy, to i przy tym filmie od czasu do czasu ciarki przechodzą po plecach… Nawet jeśli został źle zrecenzowany przez fachowców od filmu, nawet jeśli reżyser właściwie wyparł się swojego dzieła, bo gdzieś przeczytałam, że zwrócił się do gildii filmowców czy takiej jakiejś instytucji filmowej, by zdjęto go z czołówki, bo nie wyszło mu to, co chciał i z filmem się nie identyfikuje! Trochę to dziwne, bo myślę, że znalazłoby się kilku reżyserów, którzy chętnie umieściliby ten film w swoim dorobku… ale to już inna sprawa.

Wracając do „Domu snów”. Można sobie wyobrazić perypetie bohaterów, podkreślone wzmagającą napięcie muzyką, i do tego ten dom, który miał być wymarzoną oazą cichego życia, a okazał się brzydki, a do tego pełen niepokojów…

To przecież thriller! Jak powstawał, mówią jego twórcy. Jim Sheridan tak opowiadał o dwóch domach-światach w swoim filmie: „Jeden świat to cudowny, wymarzony dom rodzinny, a drugi to opuszczony, przeżarty grzybem dom z koszmaru. W filmie trudno akcentować zmiany wyłącznie poprzez scenografię. Widz potrzebuje dużo czasu, żeby zauważyć zmianę, jeśli jest ona zaznaczona wyłącznie w tle akcji”. Dlatego też reżyser postanowił, że „zmiany muszą odbywać się w sposób trójwymiarowy, czego przykładem mogą być postacie przenikające przez ściany. Zaprojektowaliśmy ujęcia w taki w sposób, aby bardzo widoczne było w pewnych scenach, że dom jest opuszczony.” To było zadanie operatora, który zrobił wszystko, żeby jak najlepiej przeniósł na ekran wizję stworzoną przez twórcę scenografii. Scenografka z kolei tak opowiada na temat wyglądu domu: „Starałam się, by dom wyglądał jak najbardziej realnie, choć w pewnych momentach staje się on bardziej fantastyczny – to efekty wyobraźni pisarza. Początkowo jest wygodny i przytulny, dokładnie taki, jak chcieli go widzieć główni bohaterowie. Na końcowym etapie opuszczony dom jest celowo nieco przerysowany, żeby wyolbrzymić efekt, i uwiarygodnić emocje.”

To tytułowe czarowne zdjęcie znalazło się na plakacie filmu, zapowiadając niesamowitość, która będzie widzowi dana przy jego oglądaniu. Bo też tutaj te znikające w wytapetowanej ścianie dziewczynki, pokazane os stóp do głów,  wyglądają bardziej horrorowo, niż thrillerowo!

Teraz już wiadomo, że czarowne, ujmujące zdjęcie, przedstawiające dwie dziewczynki znikające w ścianie, zlewające się z tapetą, to scena, za którą kryją się ból i cierpienie, zbrodnia i tajemnica, dwa młode nagle przecięte i nigdy niedokończone życia.

Ale… mimo wszystko… tego filmu chyba jednak nie chciałabym obejrzeć.

Szczęśliwego trzynastego

Wczoraj było szczęśliwego trzynastego. Choćby dlatego, że dostałam od Patrysi prześliczny bukiecik, ułożony przez nią ot tak, od ręki, na poczekaniu. Kiedy ja poszłam na chwilę na zakupy, ona szybciutko wyczarowała mi tę miłą niespodziankę. Nie uczyła się układania bukietów na żadnym kursie florystycznym, ale jak się jest artystą, to z kwiatka, kilku patyczków i paciorków i z jednego listka ułoży się kompozycję artystyczną, a nie zwykłą.

Bo Patrycja to fotografik, nie taki domowy jak ja, ale „prawdziwy”. Jej zdjęcia mają zawsze niesamowity, tajemniczy klimat. A jaką jest portrecistką! Jej portrety też mają klimat!

Zobaczcie sami i zobaczcie jej fotografie na stronie:

http://www.patrycjacierpicka.pl

No i pochwalić chyba się muszę, że debiutowało na facebooku i od wczoraj ma swój profil moje wydawnictwo – Wydawnictwo RB. To dopiero pierwsze kroki, może nawet raczkowanie, ale myślę, że już można tam zaglądać. Zapraszam!