Jerzy Harasymowicz i jego las

Jak Jerzy Harasymowicz opisuje las. Ano tak:

Dość przygnębiająca jest ta leśna wizja… Oprócz tego, że możemy być otruci, pocięci, zatopieni, to „las jest cichy i łagodny”… „…a poza tym nic na działkach się nie dzieje…”

Szalony wiersz!

Kiedy serce pęka…

Myślałam, że „pęknięte serce”, „serce mi pęka” czy „bo serce mi pęknie” to poetyckie przenośnie. Mówimy tak, kiedy jest naprawdę źle, ciężko i smutno. Serce pęka nam najczęściej, kiedy ktoś nas dogłębnie zranił, sprawił wielką przykrość; serce pęka nam z żalu, z bólu, z tęsknoty; kiedy ktoś nas zdradził, kiedy opuścił, kiedy upokorzył, kiedy spotkała nas niesprawiedliwość.

Ale serce pęka nam też wtedy, kiedy widzimy ból i krzywdę osoby, którą kochamy, czy która jest nam bliska, prawda?; to wtedy też serce pęka, oj, jeszcze jak!

No i o pękającym sercu muszą poeci, no po prostu muszą… Teraz więc trochę ich poprzypominam, tych poetów, we fragmentach lub w całości.

Ale potem „wyjdę” z poezji i przejdę do pękniętego serca …w rzeczywistości, bez przenośni i metafor, do prawdziwego, ludzkiego serca, organu w naszym człowieczym organizmie, tak, tak!

Ale najpierw jak pięknie Harasymowicz o pękniętym sercu:

Jerzy Harasymowicz

*** (Kiedy jak buki na mróz serce mi pęknie…)

Kiedy jak buki na mróz serce mi pęknie
połóżcie mnie na wóz z widokiem na Bieszczady
na wielki pożar gór na wielką jesień
którą sam roznieciłem pisaniem
Niech ten wóz sam jedzie w zawieję liści
Niech tam na wieki zostanie

 

Albo Krasiński, który w swoim wierszu pisze o pękającym sercu bohatera lirycznego, bo wszystko co kochał, zniknęło; a jak nazywa czas: „czas, uczuć morderca”… Biedny czas, czym zawinił, że poeta o nim aż tak?…

Zygmunt Krasiński

Serce mi pęka, światło się umyka…

Serce mi pęka, światło się umyka
Sprzed oczu moich. Wszystko, co kochałem,
Jak Bóg dalekie lub jak chmura znika;
Pierś jednak żyje i oddycha – szałem,
Choć ręka śmierci przytknięta do serca.
Chyba czas przyjdzie, czas, uczuć morderca,
Co wszystko zjedna, pogodzi, zabije,
Na starych gruzach z róż świeżych uwije
Nową koronę lub nauczy szydzić
Z ułud młodości i młodość pochowa;
A pierś ma wtedy dawnych marzeń wdowa,
Co czciła dawniej – będzie nienawidzić!

 

A Jonasz Kofta w piosence „Pożegnanie prowincjonalne” pisze o sercu nie tylko pękniętym z powodu rozłąki, ale pękniętym na trzy części:

Serce mnie pęka na części trzy,
A w oczach mam rozłąki łzy,
Ja uczuć swoich nie ukrywam, nie,
Pamiętać będę wszystkie słowa
O miłości, co mówiłaś mi,
I w odpowiedniej chwili będę słowa te
Jak zwiędły kwiat wspominać.
(……)

 

I w piosence Sary May, zatytułowanej „Tęsknota”, też mamy pękające na wskroś czułe serce, tutaj – ze wzruszenia, z tęsknoty (autorką słów jest piosenkarka). Może teksty piosenek to nie poezja, ale coś z poezji w sobie jednak mają. Tak więc oto i fragment:

(…)
Dla ciebie śpiewam balladę
Wzruszenie odbiera głos
Nie wiem czy ciebie zobaczę
Czułe serce mi pęka na wskroś
Nie wiem czy ciebie odnajdę
Nie wiem gdzie rzuci nas los
(…)

 

A na koniec też fragment, ale ten jest chyba z wszystkich najdramatyczniejszy, jeśli tak można powiedzieć, o sercu pękającym nie z powodu ukochanej osoby, ale z tęsknoty za ojczyzną, domem, bliskimi, rodziną, z żalu nad losem, z niemożności i z beznadziejności… To wiersz Or-Ota, czyli Artura Oppman, poety okresu Młodej Polski, zatytułowany „List”, którego bohater pisze list do matki z Syberii. Przejmujący wiersz, myślę, że wrócę jeszcze do niego, a teraz tylko ten fragment.

Artur Oppman

List

(…)
Ludzie nie są źli tutaj! jest w nich jakaś szczera
Litość. Nieraz chłop prosty tak na mnie spoziera,
Jak ja patrzyłem niegdyś na pisklę bezdomne!
Nieraz, gdy wyjdę z chaty na śniegi ogromne,
Zakrwawione od zorzy polarnego nieba, —
Na progu pieniądz srebrny, albo krążek chleba
Położy jakaś dobra, niewiadoma ręka! —
Jem chleb ten, gdy to piszę — i serce mi pęka!
(…)

 

A teraz o prawdziwym sercu – narządzie w organizmie człowieka, i oczywiście – pękniętym. Oto na jaką informację natknęłam się niedawno i przypadkiem, „latając” po internecie, nie pamiętam nawet czego szukałam; zdziwiłam się, że nic o tym nie wiedziałam, nie słyszałam, zwłaszcza, że rzecz wydarzyła się w 2007 roku, a do tego w moim mieście, w Opolu (!). Tak więc PAP podaje następującą informację w dziedzinie Nauka w Polsce, Medycyna:

Chirurdzy zszyli pęknięte serce
Chirurdzy z Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu zszyli pęknięte serce 19-letniego Łukasza. Skomplikowana operacja uratowała chłopakowi życie. Młody mężczyzna został potrącony na drodze przez forda transita. Chłopak doznał ciężkiego urazu klatki piersiowej. W godzinę po przywiezieniu do Centrum, chirurdzy przystąpili do operacji. „W trakcie zabiegu okazało się, że u pacjenta w wyniku doznanego urazu doszło do pęknięcia prawej komory serca, czego się wcześniej nie spodziewaliśmy” – relacjonuje dr n. med. Andrzej Kucharski, chirurg ogólny i naczyniowy, który operował 19-latka. „To było dla nas ogromne wyzwanie, gdyż do tej pory mieliśmy do czynienia głównie z ranami kłutymi klatki piersiowej, zadanymi nożem. Postanowiliśmy zrobić wszystko, żeby chorego uratować – i udało się”. Łukasza operowało czterech chirurgów. Oprócz dr. Kucharskiego – Izabela Dzik i Jacek Żurek (z oddziału chirurgii ogólnej i naczyniowej) oraz Zbigniew Brzeziński, kardiochirurg. Wspomagało ich m.in. trzech anestezjologów – łącznie kilkanaście osób. „To była naprawdę spektakularna operacja. Przypadek, o jakim w dwudziestoletniej pracy chirurga nie słyszałem” – podkreśla dr Marek Piskozub, dyrektor WCM w Opolu, dodając „Cieszymy się, że stan pacjenta jest stabilny, ale przez kilka dni będzie on jeszcze utrzymywany w sztucznej śpiączce i pod respiratorem”.

Cytuję te notatkę niemal dosłownie, bo jestem w jakiś sposób poruszona, porażona zawartą w niej informacją. To, o czym pisałam wcześniej, że nie wiedziałam, to jedno. A dalej to taki uraz serca to rzecz niespotykana, potem – ta operacja to przecież sukces opolskiej kardiochirurgii (chyba, bo się nie znam, ale tak wynikałoby z tej notatki), no i to powinno być w ogóle rozgłoszone po całym świecie! A to to chyba patriotyzm lokalny…

Na zakończenie – oto i jeszcze jeden powód pękniętego serca – uraz, wypadek samochodowy i jak się okazuje – pęknięte serce mogą nam zszyć chirurdzy w szpitalu…

Bóg jest fajny

Niedawno narzekałam, że czytając wiersze Jerzego Harasymowicza, nie mogłam odnaleźć w nich dawnej mojej nimi fascynacji. Znalazłam jeden wiersz, który jakoś mnie zafascynował, a inne, choć dużo w nich było wspaniałych, poetyckich tropów, już do takiego zachłyśnięcia, takiego zachwytu nie doprowadzały.

A tu biorę do ręki kolejny almanach krakowskiej Konfraterni Poetów, tym razem pod tytułem „Pejzaż intymny”, który to almanach poświęcony jest miłości, górom, Jerzemu Harasymowiczowi. Na początku almanachu znajduje się kilka wierszy Harasymowicza, wśród nich „Grzech”. Też tam miałam coś swojego pokazać, ale nie zdążyłam napisać, poprawić, wydrukować, przesłać… Zawsze jakieś pokrętne wytłumaczenie się znajdzie!

Ale nie o tym chciałam. Chciałam o tym, że Bóg jest fajny. Bo jak można o nim powiedzieć inaczej, skoro czytamy u Jerzego Harasymowicza takie coś:

 

Grzech

 

Taki zrobiliśmy grzech że

 

Grzech wołający

o pomstę do nieba

wszystkimi jej włosami

 

Taki wspaniały

fruwający po niebie

i skrzydlaty w dodatku

grzech

 

że Bóg rzekł

ee no

niech

 

Cudowne, prawda? I ten grzech cudowny, bo „zrobiony”, wołający o pomstę, a w dodatku – taki skrzydlaty, fruwa sobie po niebie, no i Bóg cudowny – patrzy na tych dwoje, co ten grzech zrobili, no i powinien być srogi, w końcu to grzech, coś złego, nagannego, ale on w końcu macha ręką, no dobra, mówi, niech wam będzie, no, niech tam…

Śliczne!

Kiedyś też coś pisałam o patrzeniu przez Boga na ziemskich „grzeszników”, na kiedyś zakochanych, chłopaka i dziewczynę, teraz kobietę i mężczyznę. Ale chyba było to boskie patrzenie w trochę innym kontekście, i Bóg z mojego wiersza chyba taki fajny nie był. Chociaż może też był fajny, bo przecież kiedyś – pamiętali to – patrzył z uśmiechem, przychylnie, a teraz też przychylnie, tylko jest smutny, raczej przerażony tym, co się stało, czy też– że tak się stało. Więc chyba – mówiąc „współczesnym” językiem – jest w porzo Bóg w moim wierszu, hmm, nie wiem.

Za szybą

Nasze dłonie gładziły wysmukłe nóżki

kieliszków z czerwonym winem

pozwalaliśmy mu buszować po naszych żyłach

myślach i wspomnieniach

więc dowcipnie i lekko o życiu i śmierci

trochę bez sensu o sensie i trochę o poezji

broń Boże nie o sobie i o smutku co w nas

 

i Bóg patrzył na nas – byliśmy tego pewni – jak dawniej

nie wiedzieliśmy tylko – patrzy z uśmiechem czy z przerażeniem

wszyscy troje wiedzieliśmy że jest już za późno

że było minęło że wszystko w porządku

że nawet co słychać jest już niepotrzebne

że jakoś że świetnie że leci

 

więc trochę jeszcze o ostatnim kinowym hicie

o jakiejś zapomnianej imprezie o Wojtku starym kumplu

który dosyć dawno jakoś zniknął nam z oczu

i o zmowie deszczu i wiatru który nas tu przygnał

i teraz naszym wspomnieniom i drzewom na ulicy

łamał bezgłośne skrzydła