O piórkach, ptakach i ptasich legendach

 

Zaczęłam czytać „Zagubioną przeszłość” Jodi Picoult. Książka gruba, proza tłusta. Na nieprzewidzianą sytuację, która stanowi temat, problem, przyczynę tej  opowieści, patrzymy oczyma kilku bohaterów, powiązanych z sobą i osadzonych w tym, co się dzieje. A dzieje się wiele, i wokół bohaterów i w nich. W pewnym momencie czytam o drzewie, na którym zawieszone są ptasie piórka i różne z ptasich piór łapacze złych snów, złych rzeczy. O tych piórach opowiada legendę Indianka z plemienia Hopi.

(…) Ruthann wystawia rękę za okno i puszcza piórko na wiatr.

– Paho – mówi, wskazując drzewo paloyerde na trawniczku przed swoją przyczepą, to, z którego gałązek zwisają setki takich piórek. – To są pióra modlitewne. Zaklinają zło, które spotkało nas w zeszłym roku. W zimie porywa je wiatr, a zło razem z nimi. Sama je robię i wieszam wysoko na drzewie po to, żeby nikt nie mógł się do nich zbliżyć, bo można się pokalać i zatruć, ale w nocy chyba jedno się urwało i spadło na twoją dziewczynkę.

Patrzę na nią, mrugając oczami z niedowierzaniem.

– Chce mi pani wmówić, że Sophie choruje, bo spadło na nią… kurze piórko?

– Nie kurze, tylko indycze – poprawia mnie Ruthann – (…)

Zawsze zastanawiałam się, kto wymyśla mity i legendy, jaki bajarz, jaki wajdelota. Kto ma taką nieprzeciętną wyobraźnię, by układać takie „historie niestworzone”? Może ludzie, którzy mają silny kontakt z naturą i jej siłami? Ale mity i legendy mówią też o człowieku. Może więc  te historie wymyślają ci, którzy umieją obserwować, z natury swojej umieją zajrzeć w ludzką psychikę?

Potem przypomina mi się, że znalazłam kiedyś piórko w autobusie. Leżało sobie na podłodze i było „inne”. Bo to było różowe piórko! A teraz leży sobie w moim zeszycie w kratkę.

 

A potem wydarzyło  się coś bardzo niezwykłego. Przez pół otwarte drzwi balkonowe wleciał do mojego pokoju jakiś ptaszek i usiadł na oparciu fotela!!! Wróbel na fotelu, wleciał sobie i usiadł. Zamarłam! Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Oczywiście, chciałam zrobić zdjęcie, ale przekrzywił główkę i fruuu odfrunął, tak jak tu przyleciał, tą samą drogą. Myślałam, że to wróbelek. Ale po chwili patrzę, a on siedzi na parapecie od strony balkonu, wychyla się w stronę pokoju i zagląda do środka! Niesamowite, naprawdę! A wtedy już zobaczyłam wyraźnie jego żółty brzuszek, więc wiem, że to była sikorka! Tak więc odwiedziła mnie w moim domu sikorka. Niesamowite to było!

A potem czytałam sobie dalej książkę Jodi Picoult. I kilkadziesiąt stron dalej, kolejna opowiastka, też o ptakach, tym razem o wróblach.

(…) Parkuję samochód pod olbrzymim kaktusem saguaro, który ma co najmniej trzy i pół metra wysokości; jedno odrośle wygląda jak ręka uniesiona w przyjaznym, serdecznym geście. Ruthann mówi, że takie odgałęzienie rośnie pięćdziesiąt lat, a kwiaty saguaro lśnią tak wielkim pięknem, że nawet wróble płaczą na ich widok. (…)

To ładne, prawda? O płaczących od piękna wróbelkach.

Piszą więc sobie o piórkach, ptakach i ptasich legendach. Taki to miałam dziś ptasi dzień.

 

 

Jodi Picoult „Zagubiona przeszłość”, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2005, s. 98, 148.