Wiersz, który wciąż mnie kurza – wariacje na temat

 

Przeczytałam gdzieś niedawno: jest wielką fanką Miłosza. Hmm, to tak jak ja, pomyślałam. Drugą myśl pomyślałam, że to przecież nic takiego, nic nowego czy dziwnego; na świecie są dziesiątki fanek (i fanów) Miłosza.

I zerknęłam do moich Miłoszowych zasobów i natknęłam się na „Kuźnię” Czesława Miłosza. Ach, to ten wiersz, co mnie ciągle wkurza, pomyślałam. Drugą myśl pomyślałam, że sprawdzę, czy wciąż i nadal…

No więc czytam, no i oczywiście, jak zwykle zaczynam się wkurzać. Na czym to polega?

Bo to jest tak: bo zaczyna się ten wiersz opisem kuźni, po prostu, nic więcej, tylko zwyczajny, można  powiedzieć, opis kuźni. A więc jest miech, rozżarzony ogień, żelazo rozpalone do czerwoności, jest kowadło i młoty, jest podkowa wrzucana do wody, która wrze, syczy i paruje. Gdzieś obok stoją konie, jeszcze dalej rolnicze narzędzia leżą w kolejce do kowala. Jak już powiedziałam – opis kuźni. I niemal nic się nie dzieje, obrazek prawie statyczny – i tu myślę sobie, no jak to, co to za wiersz, co to za poezja, tu w ogóle nie ma poezji, bo tylko opisywanie, opisanie, opowiedzenie o tym, co w kuźni się kuźni i co się tam kowali, więc gdzież poezja, wyrafinowane metafory, te przenośnie, porównania, epitety, pytam…

I wtedy przychodzi na myśl owa druga myśl, że może w sposobie tego opisywania!

Bo niech i obrazek statyczny, niemal zdjęcie, ale zdjęcie, na którym zatrzymane ruchy kowala i kowalczyków, jaskrawa czerwoność roztopionego metalu, jego płynna niemal struktura, ulotna białość pary wodnej, temperatura i gorąc ogniska, metalu, wody; do tego może niecierpliwość koni i cierpliwość lemieszy, bron i płozów; a do tego sposób, czyli jak, w jaki sposób to wszystko zostało „zatrzymane w kadrze” – jak zmysłowo, jak bardzo z barwą, z kształtem, zapachem, z całym kuźnianym hałasem, z całą kuźni energią, czyli, no cóż, całkiem poetycko…

Tak więc moje czytelnicze „wkurzenie” pomału zaczyna mi przechodzić, choć jeszcze czuję niedosyt. Niedosyt geniuszu, którego jestem fanką!…

A potem przechodzę do drugiej zwrotki czy drugiej części wiersza. I tu już się wszystko zmienia! Niemal pozostaję oniemiała, kiedy czytam wers: „I patrzę, patrzę. Do tego byłem wezwany”! Co za pomieszanie czasów; nie tylko gramatycznych, choć „patrzę” to teraźniejszy, a „byłem wezwany” to gramatyczny czas przeszły; to pomieszanie czasów „życiowych”, jakby ich całkowite odwrócenie. Bo sytuacja, kiedy było „patrzę, patrzę” miała miejsce kiedyś, dawno temu, w dalekiej przeszłości, natomiast sytuacja, kiedy bohater wiersza mówi „byłem wezwany” jest teraz, dzieje się w teraźniejszości, w momencie, kiedy „patrzę, patrzę” jest retrospekcją.

Mówię tak dlatego, bo czytając te ostatnie wersy „Kuźni”, widzę chłopca, który na bosaka, w krótkich spodniach przygląda się zafascynowany kowalskiemu misterium, ale jednocześnie – niejako w tym samym miejscu – widzę mężczyznę, który jest też tamtym chłopcem. I ten dorosły, dojrzały mężczyzna wie, jest świadomy swojego życia i jego celu, swoich zadań i powinności. Został stworzony po to, by – właśnie – opisywać, pisać, tworzyć, chwalić dzieło – ludzkie, boskie, właściwie to obojętne albo to to samo, chwalić dzieło, dawać mu świadectwo, chwalić życie, dopóki ono jest, dopóki on autor-poeta jest, dopóki ma on narzędzie do tego opisywania, narzędzie, jakim jest poezja…

Tak więc tak tu sobie nieco powariowałam na temat, pobawiłam słowem, wierszem, poezją. To tylko moja interpretacja, moje odczytanie tego tekstu, a myślę, że ktoś inny mógł zobaczyć w jego strofach całkiem inne obrazy, inne sceny, krajobrazy i widoki.

Wciąż jestem fanką poezji Czesława Miłosza, nawet jeśli jakiś wiersz mnie „wkurza”… 🙂

 
Czesław Miłosz

Kuźnia
 
Podobał mi się miech, poruszany sznurem.
Może ręka, może nożny pedał, nie pamiętam.
Ale to dmuchanie, rozjarzanie ognia!
I kawał żelaza w ogniu, trzymany cęgami.
Czerwonymi, już miękki, gotów do kowadła,
Bity młotem, zginany w podkowę.
Rzucany w kubeł z wodą, syk i para.
I konie uwiązane, które będą kuć,
Podrzucają grzywami i w trawie nad rzeką
Lemiesze, płozy, brony do naprawy.
 
U wejścia, czując bosą podeszwą klepisko.
Tutaj bucha gorąco, a za mną obłoki.
I patrzę, patrzę. Do tego byłem wezwany:
Do pochwalania rzeczy, dlatego że są.