Wczoraj dowiedziałam się, że w listopadzie zmarła matka księdza Jerzego Popiełuszki, Marianna. Trochę to po czasie, ale myślę, że nigdy nie zaszkodzi powspominać tych, którzy odeszli – czy to wczoraj, czy rok temu…
Marianna Popiełuszko zmarła 19 listopada 2013 w Białymstoku, a została pochowana w rodzinnym grobowcu na cmentarzu w Suchowoli.
Urodziła się albo 7 listopada 1920 albo 1 czerwca 1910 r. Jednak setne urodziny obchodziła 1 czerwca 2010 r., a więc kilka dni przed beatyfikacją swojego syna, która odbyła się 6 czerwca 2010 r. w Warszawie. Odwiedzili ją wtedy w jej domu we wsi Okopy różni urzędnicy, przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, dostała też list gratulacyjny od premiera Donalda Tuska.
Odeszła więc raczej w wieku 104, a nie 94 lat. Musiała wiele przeżyć, już choćby ze względu na długość życia.
Marianna Popiełuszko była prostą kobietą, rolniczką. Wyszła za mąż za Władysława Popiełuszkę w 1942. Urodziła pięcioro dzieci: Teresę, Józefa, Jadwigę, Stanisława i Alfonsa, późniejszego księdza Jerzego, który zmienił imię w czasie studiów. Kiedy zaczął on odprawiać tzw. msze za ojczyznę, na początku lat 80., Marianna Popiełuszko brała w nich udział. Później, po zabójstwie księdza, stała się swego rodzaju celebrytką, ale także i kontynuatorką dzieła ks. Jerzego. Bo kontynuowała pielgrzymki Ludzi Pracy na Jasną Górę, których był on inicjatorem 31 lat temu, uczestniczyła w różnych spotkaniach religijnych, rocznicowych, w spotkaniach z działaczami „Solidarności”. Otrzymała odznaczenia państwowe, honorowe.
No i wiele przeżyła.
Przeżyła przecież okrutną śmierć syna, pochowała męża (ojciec ks. Jerzego, Władysław, zmarł w 2002 roku, wieku 92 lat), wnuka, zięcia, synową… Była jednak pogodzona z tymi wydarzeniami, mówiła, że tak musiało być, że taka jest wola Boża; na pewno cierpiała, a potrafiła stanąć ponad tym wszystkim, jak wspominają jej bliscy, była ciepłym i serdecznym, pobożnym, dobrym człowiekiem.
W wywiadzie dla watykańskiej gazety „L’Osservatore Romano” w 2013 roku Marianna Popiełuszko opowiedziała o swoim ostatnim spotkaniu z synem. Mówiła, że we wrześniu 1984 r. przyjechał do domu nagle, bez zapowiedzi, nie mówił o sobie, ale ona wiedziała, że go śledzono, bo nawet z okien ich domu widać było auta z agentami. Ale, mówiła, on był odważny, chociaż fizycznie słaby. Wtedy też zostawił jej do zacerowania swoją sutannę, mówiąc przy tym, że zabierze ją następnym razem. A jeżeli jej nie zabierze, to ona będzie miała po nim pamiątkę. Kiedy ks. Jerzy żegnał się z rodziną, powiedział: „pamiętajcie, jeśli umrę, nie opłakujcie mnie”. Matka księdza skamieniała, bo nigdy nie mówił w taki sposób. Powiedziała też, że nigdy nie myślała o tym, że jej syn może zginąć męczeńską śmiercią. Dodała, że w chwili obecnej myśli, że jej syn zostając księdzem musiał myśleć o tym, że może umrzeć jak męczennik, bo to jest wpisane w powołanie kapłańskie.
Kilka lat temu napisałam parę wierszy poświęconych Jerzemu Popiełuszce. Wśród nich znalazł się jeden poświęcony rodzicom księdza.