Leniwy głos Rykardy Parasol

Na chwilę muszę się odczepić od mojego tomiku, ale …tylko na chwilę!

Ponieważ muszę się pochwalić moim nowym odkryciem muzycznym, dziwiąc się jednocześnie, tak jak kilka osób we wpisach pod teledyskami wokalistki: jak to możliwe, że jej do tej pory nie znałem?! No właśnie… Ale chyba nie da się znać wszystkiego i wszystkich, niestety.

Przez przypadek, jak to często bywa natrafiłam na  piosenkę Rykardy Parasol ”Widow In White”. Sam teledysk mało ciekawy, bo tylko zdjęcie, nic więcej, artystka w wielkich ciemnych okularachale ten głos, atmosfera tej piosenki… I potem poszło dalej. Teraz mogę słuchać i słuchać, oglądać i oglądać.

Rykarda Parasol to amerykańska wokalistka, charakteryzująca się niezwykle oryginalnym wokalem. Wychowała się w San Francisco, gdzie studiowała śpiew operowy.  Ale  mimo klasycznego wykształcenia, w 2003 roku postanowiła założyć zespół wykonujący muzykę z kręgu alternatywnego rocka i folku.

Rykarda Parasol ma niesamowity głos, głęboki, uwodzicielski, hipnotyczny, a śpiewa jakby od niechcenia; czasami czuje się wielki ciężar, głębokość jakąś piosenki, którą wykonuje, a jak się na nią patrzy to tego nie widać, śpiewa lekko, bez wysiłku, jakby ot tak sobie, niemal obojętnie… To robi niesamowite wrażenie, ta strona wizualna jej wykonań. (Na marginesie: wykonań, nie – wykonów!)

Wprowadza słuchacza w zmysłowy i magiczny świat, gdzie ten spotyka się z całym wachlarzem emocji – melancholią, miłością, niepewnością albo z tematami takimi jak wiara i niewiara, kobieta we współczesnym społeczeństwie, czy też …Holocaust! Za sprawą ojca ma polskie korzenie – jest córką szwedzkiej emigrantki i polskiego Żyda ocalałego z Holocaustu. Jej ojciec jako sześcioletnie dziecko z pomocą rodziny wydostał się z żydowskiego getta, pozostawiając za sobą najbliższych, skazanych na pewną śmierć. Jej imię zresztą, o oryginalnej i niespotykanej pisowni, pochodzi od imienia jej ojca – Ryszarda.

Kilka wybranych z różnych informacji, stron, portali bardziej fachowych określeń na temat jej śpiewu, głosu, muzyki: „muzyka, którą określa się mianem >rock noir<”, „jej eteryczny głos skradł serca”, „przyznano jej miano >diwy amerykańskiego alterfolku<”, „jej styl to nastrojowy i mroczny folk często określany mianem >folk-noir<”, „jej głos oscyluje pomiędzy punkową zadziornością Siouxsie Sioux, melodramatyczną nutą Tori Amos oraz mrocznie-liryczną stylistyką PJ Harvey”, „wpisuje się w tradycję mrocznych, nastrojowych, pełnych poetyckości songów i ballad”, „to coś w rodzaju gotyckiego jazzu przenikającego się z knajpianym bluesem, gdzie operowa narracja nawiązuje romans z tym, co najlepsze w długiej tradycji amerykańskiego folku”. Chyba bym tak nie umiała, ale te zdania oddają naprawdę muzykę Rykardy Parasol.
Nie znam się przecież za dobrze na gatunkach muzyki, ale jej muzyka uwodzi, po prostu. Poza tym podobają mi się okładki jej płyt, są poetyckie i nastrojowe, wszystkie w podobnej stylistyce, piękne. A kolejne poza tym – to podobają mi się jej stylizacje i artystyczne kreacje, które można zobaczyć na dziesiątkach jej zdjęć oraz na teledyskach.

Podobnie jak wczoraj mamy dziś deszczową jesienną pogodę, więc w sam raz taką, żeby przy kominku (albo ciepłym kaloryferze), w wygodnym fotelu, może i z lampką wina, posłuchać tej – z lekka psychodelicznej, przyznać muszę, ale niesamowitej – muzyki.

Pooglądajmy, posłuchajmy, poodpływajmy.