Listopad, miesiąc dramatyczny

Napisałam, że listopad to miesiąc dramatyczny. Bo taki właśnie – pełen smutku, przygnębiający, złowieszczy i złowrogi, dołujący, desperacki jakiś, czyli jednym słowem dramatyczny – taki właśnie jawi się listopad w wierszu Władysława Broniewskiego zatytułowanym „Listopady”.

Ile bólu w tym wierszu, zagubienia w świecie i w życiu, zagubienia w sobie, ileż w nim zatracenia, desperacji i niemocy, bezsilności jakiejś wobec …chyba człowieczego losu, przeznaczenia, istnienia.

Trudno jest, czytając ten wiersz, oddzielić w nim podmiot liryczny, jego bohatera, od jego autora, szczególnie jeśli zna się choćby pobieżnie życie Poety. Zawsze staram się to robić: nie identyfikować autora z bohaterem – przecież wiersz to też literatura, a autor nie zawsze pisze o sobie, zarówno autor kryminału, jak i autor utworu poetyckiego. Ale w wierszu „Listopady” wciąż widzę jego autora… Jednocześnie myślę jednak, że swoją wymową, swoim dramatyzmem, dotyka ten wiersz czy opisuje nie tylko samego autora, ale także wielu innych poetów, ba, wielu, bardzo wielu ludzi…

Za dużo gadam! Czytajcie, czytajmy, każdą zwrotkę dwa razy, trzy razy, cały wiersz raz, dwa razy, a potem jeszcze raz, po cichu i głośno, i znów, a czytając kolejny raz wchodźmy coraz głębiej, coraz głębiej w listopadowe krajobrazy…

Listopady

Władysław Broniewski

Całe życie zrywam się i padam,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi,
i chwytają mnie złe listopady
czarnymi palcami gałęzi.

Ja upiłem się tym tchem, tym szumem,
niepokojem, który serce zatruł –
to dlatego śpiewać już nie umiem,
tylko wołam wołaniem wiatru,

to dlatego codziennie się tułam
po wieczornych, po czarnych ulicach
i prowadzi mnie wilgotny trotuar
w mgłę wilgotną, która bólem nasyca.

Acetylen słów płonie na wargach,
płonie we mnie bolesna maligna,
chodzę błędny, jak ludzie w letargu,
zewsząd, zewsząd niepokój mnie wygnał.

Nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia,
muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej.
Jestem wiatr szeleszczący w liściach,
jestem liść zagubiony w wichurze.

Tylko w oczach mgła i oczy bolą,
tylko serce bije coraz częściej.
Jak błękitny płomień alkoholu,
płoniesz we mnie moje nieszczęście.

Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie,
w mgle za włosy mnie wloką wieczory,
lecą za mną, nieprzytomne, pospieszne,
moje słowa, moje upiory.

Muszę wiecznie zrywać się i padać,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi.
Pochwyciły straconą radość
nagie gałęzie.

Przelatują, wieją przeze mnie
listopady chwil, których nie ma…

To – tylko liście jesienne.
To – pachnie ziemia.

Dodaj komentarz