W wigilijny poranek, przy przeglądaniu bożonarodzeniowych ozdób, przyplątała się gdzieś z dna pudła figurka Mikołaja z wosku. Mikołaj-świeczka. Stary już był ten Mikołaj, kilka lat, hmm, może nawet kilkanaście, przewijał się wśród różnych stroików, wianuszków świątecznych, aniołków do powieszenia i gwiazd do postawienia.
– Może go zapalimy? Już jest taki stary? –
– Jasne, może już mu wystarczy, już jakiś taki brzydki jest… –
W czasie wigilijnej kolacji na głowie woskowego Mikołaja pojawił się płomyk. Figurka stała obok wazonu z czerwonymi gwiazdami betlejemskimi (sztucznymi), ozdobionymi błyszczącym złotym (sztucznym) łańcuchem. Mikołajek stał na świątecznej serwetce, na wszelki wypadek, bo gdyby wylał się z niego wosk, to wtedy nie poplamiłby świątecznej wyszywanej serwety.
– No, Mikołaju, zaraz łebek ci się spali! –
I rzeczywiście po jakiejś chwili nie miał już główki i odchyliła mu się ręka pod wpływem temperatury i zniknął gdzieś w połowie worek z prezentami. Płomyk na woskowym Mikołaju palił się leniwie, a Mikołaj pomalutku przestawał istnieć. No i w sumie trochę smutno wyglądała ta mikołajkowa figurka z rozgrzaną, płynną parafiną w środku i resztkami czerwonego ubrania z niebieskimi ozdobami na zewnętrznych obrzeżach niknącej w oczach postaci Mikołaja…
Główna część kolacji się skończyła, więc postanowiliśmy zrobić sobie herbaty, kawy i inne trunki, a do tego jeszcze zjeść po kawałku ciasta, przede wszystkim zaś sernika. Bo upiekłam go własnoręcznie i samodzielnie, co nieczęsto mi się zdarza. Zostałam więc w kuchni, zajęta talerzem na ciasto. I nagle słyszę:
– Pali się! –
– ??? –
– Pali się! – i wiem, słyszę, że to wcale nie żarty, to nie żaden kawał, co przez sekundę, ach, przez ułamek sekundy przemknęło mi przez myśl. Rzuciłam nóż i pobiegłam do pokoju. Tego, co zobaczyłam nie spodziewałabym się i nie wymyśliłabym w najśmielszym śnie. Moim oczom ukazało się prawie na środku stołu płonące ognisko z jasnymi, żywo buchającymi płomieniami!!! Wielka okrągła pryzma, jeden wielki stos żywego ognia!!! Jarająca się kupa płomieni!!! Te płomienie wybijały się w górę, miały wysokość chyba z trzydziestu centymetrów! Byłam w szoku! Ogień, ognisko, pożar na środku stołu na środku pokoju! Byłam w szoku! To trwało sekundy.
– Idź po wodę! Idź po wodę! –
Pobiegłam do kuchni, wzięłam jakiś kubek, zaczęłam nalewać do niego wodę.
– Co ty tam tak długo robisz! –
Przybiegłam z powrotem do pokoju, chlusnęłam wodą w kulę ognia raz, drugi. Ogień zgasł, pojawiło się trochę dymu, w sumie nawet niewiele, ale najśmieszniejsze czy najdziwniejsze było to, że na pozostałości po woskowym Mikołaju, na kikucie świeczki nadal palił się, jakby nigdy nic, płomyk! I ten płomyk już po prostu delikatnie zdmuchnęłam…
Byłam oniemiała, byłam w szoku, jak to się mogło stać, i kiedy? Przecież nie było nas w pokoju jakąś nie aż tak znowu długą chwilę, może klika minut. Zaczęłam się domyślać, co się stało. Zapaliły się opary parafiny pod wpływem temperatury, a potem zajęła się od nich papierowa serwetka, a potem jeszcze serweta z materiału, płócienna. Cud, że żadna iskierka nie przeskoczyła na bukiet sztucznych gwiazd betlejemskich, które stały w wazonie tak niedaleko świecy. Nie wiem, czy wtedy wystarczyłby kubek wody…
Szok. Jak niewiele trzeba, by doszło do prawdziwego nieszczęścia. Może, gdybym postawiła mikołajkową świecę na talerzu, a nie na papierowej serwetce, nic by się nie stało? Ale dlaczego się stało? Przecież spływający wosk po świeczce powinien spłynąć na dół, na serwetkę, tam się zatrzymać i zastygnąć, prawda? Tak samo, jak spłynąłby na talerzyk i na nim zastygł. Nie rozumiem. Nie wiem, jak to się stało. Nie wiem, co to było. Może …zemsta Mikołaja.
PS. Dziś w jednym z dzienników telewizyjnych słyszałam, że w czasie tegorocznych Świąt Bożego Narodzenia zginęło w pożarach pięć osób, a dwadzieścia zostało rannych.
PPS. To nie jest opowiadanie, zmyślona opowieść, ta historia zdarzyła mi się naprawdę, dwa dni temu, podczas Wigilii 2019, a dowodem niech będą zdjęcia mojej „sfajczonej” świątecznej serwetki.
Ale przygoda!! Na szczęście dobrze się skończyła. A ja w tym roku, mam „choinkę” czyli trzy gałązki świerku w wazonie, prawie bez ozdób, bo wszystkie bombki i łańcuchy zostały na wsi. A świeczki dają bardzo romantyczne światło i pięknie pachną, ale , jak widać, bywają niebezpieczne. Pozdrowienia przedświąteczne świąteczne i poświąteczne.
PolubieniePolubienie
Widziałam Twoją choinkę, moja jest taka sama, tzn. podobna, czyli gałęzie w wazonie. Bardzo mi się Twoja podobała, co chyba jakoś pokazałam na FB, tak mi się zdaje??? 🙂
PolubieniePolubienie