Pod koniec grudnia ubiegłego roku, dokładnie 28 grudnia, w ostatni wtorek tego miesiąca, ale i ostatni roku, miałam spotkanie autorskie w Domu Pobytu Dziennego „Malinka” przy ul Piotrkowskiej 2 . W Opolu, oczywiście. Było to jedno z cyklu spotkań, organizowanych przez Stowarzyszenie Krajoznawców w ramach tzw. Spotkań z twórcą na bis. Ponieważ spotkania te odbywają się o godz. 10:30, więc są to – logicznie – nie wieczory, a poranki literackie przy kawie/herbacie.
Chyba pierwszy raz występowałam tak wcześnie, zresztą o takiej porze rzadko spotkania z literaturą są w ogóle organizowane.
Ale dlaczego wspominam o tym teraz. Przyszło mi to spotkanie na myśl, kiedy czytałam wiersze Doroty Kiersztejn Pakulskiej z jej tomiku „Gramatyka życia”. Szczególnie, kiedy przeczytałam wiersz zatytułowany „Jak w greckiej tragedii”.
Podczas tego literackiego poranku była wspaniała atmosfera, tak myślę; myślę, że sprzyjało temu także miejsce – biblioteka i półki z książkami wzdłuż ścian, myślę też, że wiersze się podobały. Podczas dyskusji jeden ze słuchaczy powiedział wiele miłych słów pod ich (i moim) adresem. I powiedział coś takiego: „w tych kilku czy kilkunastu wierszach przekazała nam Pani tyle treści, ile chyba w tych książkach razem wziętych się mieści”.
Kiedy czytałam ten wiersz „Jak w greckiej tragedii”, pomyślałam to samo – w tych kilku zwrotkach, kilkunastu wersach, ileż tam mieści się historii świata, ile treści, przecież to to całowiekowa, wielopokoleniowa historia kobiet, dzieje roli kobiet przez różne, wszystkie właściwie epoki, wręcz po dzień dzisiejszy.
Zobaczcie sami.
Dorota Kiersztejn Pakulska
Jak w greckiej tragedii
Cóż możemy ofiarować my kobiety naszym mężczyznom by byli z nas zadowoleni i by nie wzbudzać w nich gniewu Pragną naszego piękna brzęku kolczyków i bransolet szelestu sukien zapachu ud – dajemy im to Przebieramy się w ich wyobrażenia o kobietach w takich strojach równie prawdziwych jak bielizna kabaretowych tancerek doprowadzamy ich do największej ekstazy Powinnyśmy opanować sztukę odchodzenia gdy się nami znudzą bez roszczeń i nużących mężczyznę scen rozpaczy Należy zachwycać się wszystkimi ich dokonaniami naszym podziwem zagłuszamy ich wątpliwości A gdy nasi mężczyźni kochankowie synowie mężowie bawią się w wojnę zapominają o nas Nie przeszkadzajmy im Walczą o coś powabniejszego niż nasze wyrafinowane pieszczoty – o magiczną busolę Władzy Przebierajmy się wtedy w czarne wdowie welony okrywajmy nimi świat zawieszajmy na drzewach niech walczą w scenerii jak w antycznej tragedii Bo jak w niej – mamy w udziale tylko dwie role ofiary lub nagrody za ich wygrane bitwy
Kiedy czytam ten wiersz, mnóstwo myśli kłębi mi się i lata po głowie.
Przypomina mi się na przykład relacja Bryni ze spotkania, nie pamiętam z jakiej okazji, bo dobrych kilka lat temu, z Kazimierą Szczuką. Na tym spotkaniu pewien młody mężczyzna spytał, dlaczego kobiety nie mają na swoim koncie żadnych wielkich wynalazków, dlaczego nie wymyśliły żelazka czy żarówki. Wtedy K. Szczuka odpowiedziała mu, że dlatego po prostu – po prostu, z takiej banalnej przyczyny, że kiedyś nie wolno im było uczyć się czytać i pisać, chodzić do szkoły, studiować na uczelni, uniwersytet był dla nich zamknięty – więc jak miały działać w różnych dziedzinach nauki, nie mając dostępu do wiedzy?
I przypominają mi się różne z historii fakty o dyskryminacji kobiet, różnych zakazach – jak zakaz nauki czy udziału w głosowaniach (w części kantonów w Szwajcarii kobiety uzyskały prawa wyborcze dopiero w 1990 roku!), przychodzą na myśl różne haremy czy domy publiczne, gdzie kobiety znajdowały się niekoniecznie z własnej woli, stosy pełne czarownic z ich córkami (też czarownicami), które to stosy rzadko „gościły” mężczyzn, o tragedii bycia córką zamiast synem albo nie mniejszą tragedią bycia matką córki a nie syna. Nawet zgrabne powiedzonko mi się przypomniało: „jak się kobiety nie bije, to jej wątroba gnije”. Śliczne, prawda? No wiem, głupie. Ale jest też inne powiedzenie, a właściwie taki głęboki, niemal filozoficzny aforyzm, często przytaczany – mężczyzna powinien w swoim życiu zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. Pomijając wszelkie interpretacje i symbolizmy, jest powiedziane jasno: syna, nie dziecko, nie córkę…
Ja nie jestem jakąś zażartą walczącą feministką, wiem też, że mieszam różne kultury i epoki. Ale tak ogólnie patrząc, jakoś tak ten „ustawodawca” i „prawodawca” – obojętnie właściwie z jakiej epoki czy z jakiego kręgu kulturowego – trzymał te kobiety na odpowiednim miejscu…
Wracając do wiersza, myślę, że często kobieta nawet jeśli jest nagrodą za wygrane bitwy, to i tak jest w pewien sposób ofiarą.
Do wierszy Doroty Kiersztejn Pakulskiej będę zresztą częściej wracała. Lubię wiersze z treścią.
Może związek z Pani wpisem ma niewielki (poranek przy kawie) ale moim zdaniem genialne. Szczególnie refren – gitara po „ogromach miłości” od 2 minuty i 55 sekund trwania utworu. 🙂
PolubieniePolubienie