Co ma wspólnego moja poetycka książeczka z kilkudziesięcioma wierszami miłosnymi o dziwnym tytule „Czarownica w sypialni” z poważną prozą Olgi Tokarczuk? Niewiele, oprócz tego, że kiedy zaczęłam podejrzewać, że mogę nie zdążyć wydać mój tomik we wrześniu, to pocieszałam się myślą, że ukaże się w październiku, czyli w tym samym miesiącu, kiedy światło dzienne ujrzy kolejna książka autorki niezrównanego moim zdaniem dzieła: „Bieguni”!
Tak to sobie wymyśliłam!… Na pocieszenie!… Blicharz i Tokarczuk w jednym miesiącu!… Obok kogo ja się stawiam!… Co za nieskromność!… Ale to na pocieszenie, bo coś podejrzewam, że i w październiku nie zdążę.
Bo właśnie na październik zapowiedziała Olga Tokarczuk wydanie swojej nowej książki na spotkaniu autorskim, na które wybrałam się do Brzegu, do biblioteki miejskiej i które miało miejsce 3 września. Mój Boże, jak ten czas leci. W bibliotece tej byłam pierwszy raz. Urzekł mnie budynek, stary, z wysokimi piętrami, wysokimi oknami, werandowym wejściem z malowanymi, witrażowymi szybami, z wnętrzami w drewnie, drewnianą balustradą schodów, drewnianymi półkami w wypożyczalni. Wypożyczalnia bardzo klimatyczna dzięki tym półkom, między którymi można krążyć. Więc rozczarowanie przynosi czytelnia, surowa, jakaś taka jakby „nowoczesna” w porównaniu z pomieszczeniem wypożyczalni, ale nowoczesna w niedobrym chyba znaczeniu. No i oczywiście – tzw. gołym okiem widać …niedofinansowanie. I budynek biblioteki, jak i kilka innych na tej ulicy (Jana Pawła II, tak na marginesie…) wymagają po prostu remontu. Remontu. I aż się serce kraje, że tyle pięknych budynków niszczeje, że jeszcze trochę i nie będzie można ich odnowić zgodnie z ich pierwotnym wyglądem, z ornamentyką, nadającą im ten niepowtarzalny urok starych kamienic, willi, domków.
W radiu podają, że marszałkowie, prezydentowie, burmistrzowie i inni urzędnicy stają się milionerami, posiadaczami ogromnych dóbr i posiadłości. Dzięki pracy, oczywiście, dla dobra różnych mniejszych i większych ojczyzn i rodaków. A tymczasem budynki w takim np. Brzegu popadają w ruinę, bo …urzędy nie mają pieniędzy!
Ale wracam do spotkania z Olgą Tokarczuk. Wracam do biblioteki. Będąc tam, pomyślałam, że chciałabym mieć tam swoje spotkanie autorskie. Może się to kiedyś ziści.
Niestety, wyszłam przed końcem wieczoru autorskiego, żeby zdążyć na pociąg do Opola wieczorny i nie musieć jechać nocnym. (Podróż pociągiem jest dla mnie stresującym przeżyciem, zwłaszcza po ciemnicy.) Poza tym w pewnym momencie to spotkanie wydało mi się po prostu …nie powiem, że nudne, bo to nieodpowiednie słowo do określenia tego, jakie ono było. Może raczej monotematyczne. Dotyczyło – przynajmniej do czasu, kiedy w nim uczestniczyłam – jednego tematu: najnowszej książki Olgi Tokarczuk, tej, która się jeszcze nie ukazała w momencie spotkania. A myślałam, że będzie bardziej „ogólne”, będzie dotyczyć całej jej twórczości.
Oczywiście, Olga Tokarczuk, jak to ona, według mnie jak zwykle na bardzo wysokim poziomie – erudycja, kultura, duża klasa, ale i naturalność, umiejętność opowiadania i zaciekawiania. Podobnie zresztą jak na wcześniejszym spotkaniu, na którym byłam w Opolu kilka lat wcześniej.
Ta nowa książka to „Księgi Jakubowe”, to wielkie tomisko, liczące ponad 900 stron, ale też „inkrustowane ilustracjami”, jak powiedziała autorka, które wyszukała gdzieś w bibliotekach, szukając materiałów do książki i które są uzupełnieniem czy dopełnieniem tekstu. Ja nazwałabym te książkę powieścią dokumentalną; nie wiem, czy coś takiego istnieje, ale skoro tak to określiłam, to istnieje od teraz (przy okazji nadaję sobie miano wynalazczyni nowego gatunku literackiego!!!). Bo to powieść, czyli beletrystyka, ale oparta na faktach, a zatem dokument, tak więc – powieść dokumentalna. W dodatku historyczna, akcja dzieje się w 17. chyba wieku. Znam ją tylko z opowieści samej autorki, która mówiła o pracy nad tą książką, o zmaganiach z ogromem materiału, z jakim się spotkała, z mnogością wątków, które pojawiły się w trakcie pisania, z językiem, przysparzającym czasem kłopotów, z postaciami wieloma i barwnymi męskimi, z niewieloma i historycznie, kronikarsko ubogimi kobiecymi. Z wielu rzeczy musiała zrezygnować, inne wątki wzbogacać, wykorzystując literacką wyobraźnię.
Pisała tę książkę jakieś 6 bodajże lat. Przyznam, że przeraża mnie ilość tych lat, a także ilość stron tej książki. Jeśli chodzi o tę pierwszą ilość, to zastanawiałam się, czy to nie szkoda czasu, cokolwiek by nie rozumieć pod tym pojęciem, jeśli chodzi o ilość druga, to nigdy nie lubiłam grubych książek…
Tak na marginesie, pomyślałam, że to podobnie jak Irving Stone, choć on chyba ponad 6 lat pisał biografię Michała Anioła „Udręka i ekstaza”, też liczącą jakieś 1000 stron w dwóch tomach, które przeczytałam, odczuwając to co w tytule, a więc udrękę, bo tyle stron, i ekstazę, bo świetnie napisana!
Przed chwilą sprawdziłam co się dzieje z najnowszym dziełem Olgi Tokarczuk. Jest październik, jest i książka. Od jutra zaczyna się wielka promocja „Ksiąg Jakubowych”.
Ale jeszcze trochę i świat ujrzy mój miłosny tomiczek.