Pablo Neruda

A w korfantowskim Domu Kultury jest biblioteka. Jest na tyle przyjazna czytelnikom, że mogłam się do niej zapisać!!! Mimo iż nie jestem korfantowianką!!! I chwała jej za to. Bibliotece. I tym, którzy nią rządzą.

I w tej właśnie korfantowskiej bibliotece znalazłam wybór wierszy Pabla Nerudy. To książka dość antykwaryczna, Wydawnictwa Literackiego, z 1980 r. Dwujęzyczna, w twardej oprawie. I tam wybór z prawie wszystkich tomików Nerudy, czyli trochę posiekana ta poezja, ale trudno. I tak coś wspaniałego dla przypomnienia wspaniałej poezji. Prze-piękne, prze-poetyckie wiersze miłosne, zwłaszcza z tomu „Dwadzieścia wierszy o miłości i jedna pieśń o rozpaczy” z 1924 roku. (Czyli piękna, prawdziwa poezja się nie starzeje, prawda?).

Neruda to też ody – ody do rzeczy wszelakich. Oprócz znowu poetyckich, jak np. „do pięknej nagiej” albo „do skrzydeł września” albo „do miłości”, to też ody do rzeczy zwyczajnych, wręcz anty- albo przynajmniej apoetyckich, np. krzesła, powietrza, cebuli, filiżanki czy po prostu …kilku żółtych kwiatów.

Zapomniałam o wielkim poecie, przecież kiedyś dawno czytałam go. Więc dobrze było go sobie przypomnieć, cudownie.

Ale „Oda do blizny” jest moja i jest wypadkową czytania ód Nerudy i pobytu mojego w szpitalu, gdzie zajmowałam się szczególniej i czulej niż zwykle chorym kolanem z bliznami po operacjach. No i powstał z tego wszystkiego taki wiersz, który dostał taki tytuł.

 

Oda do blizny

 

Blizno na mojej nodze

zanim przybrałaś obecny kształt

powstawałaś w bólach

W bólach łączyły się nerwy i tkanki

przy bolesnych ruchach scalały się mięśnie

powoli zrastała się skóra

 

Blizno na mojej skórze

nie pamiętasz swoich źródeł

tego że do twoich narodzin przyczynił się nóż chirurga

który wbił się w ciało

uważnie ale też – bezwzględnie

to on – chirurgiczny skalpel – powołał do życia ranę:

najpierw otworzył wszystkie warstwy skóry

potem wszedł w mięsień

dosięgnął kości

 

Blizno na moim kolanie

powstałaś by zamknąć ranę

oto i jesteś:

niczym prymitywny naskalny

rysunek na skórze –

łodyżka egzotycznej  paproci:

blizna po cięciu

(dwa nierówne lekko różowe centymetry

nierówności i grudki wyczuwalne pod palcem)

i po bokach kilka listków

(kreski po szyciu po drobnych szwach)

 

Niby taka mała

ale nie myślcie że jest płytka

że jest powierzchowna

bynajmniej – jest głęboka

sięga daleko pod skórę

 

Dlatego przemawiam teraz do niej

wcierając maści czule głaszcząc

blizno blizneczko

zagój się nie bol wygładź się złagodniej

przecież pozostaniesz ze mną

do końca życia

 

Pablo Neruda podobnie jak Czesław Miłosz był laureatem Nagrody Nobla, tyle że o wiele wcześniej, w 1971 roku. Wydaje się, że to strasznie dawno. Obaj mają wiele cech wspólnych, nie tylko o twórczości myślę, o poezji, ale też o życiu. Obaj część życia spędzili poza granicami swojej ojczyzny, obaj byli zaangażowani społecznie, politycznie, obaj byli erudytami, obaj kochali kobiety i obaj byli wspaniałymi poetami. To oczywiście tak w wielkim, wielkim uproszczeniu.

Ciekawe, czy teraz spotykają się gdzieś tam w niebieskich zaświatach i rozmawiają o wierszach, książkach, różnych swoich dawnych ziemskich namiętnościach, przypadłościach, cudownych słabostkach? Czy do nich tęsknią?

Blog o kotach

Namawiam, zachęcam do obejrzenia bloga o kotach: http://mojkotija-beata.blogspot.com/.

Chociaż bynajmniej nie jestem kociarą! Ale ten kot i ten koci blog są wyjątkowe, bo …literackie! Nie wiem, czy jest tak do końca, może i literackie i artystyczne, ale znalazłam wiele wspólnego ze mną… bo i o poezji, i malarstwie, książkach, fotografii, rysunku. Przede wszystkim trafiłam tam dzięki wierszowi Czesława Miłosza! (Do tego jeszcze wrócę.) Następnie zobaczyłam, że w notce obok jest ta sama, co u mnie kiedyś zamieszczona, ilustracja „google-doodle” z okazji urodzin szalonego rysownika Edwarda Greya – wielkiego kociarza. Znowu notka dalej pod tytułem „Pochwała kota w Dniu Kota”, gdzie autorka pisze o kotach i o poezji! Pisze, że poetka Urszula Kozioł powiedziała, że wiersz jest jak kot, że wiersz nie poddaje się tresurze. Wiersz ma więc coś z niezależnego kociego charakteru. Potem kilka notek dalej widzę przepiękne portery kobiet z lat 20. ubiegłego wieku, z kotami w objęciach oczywiście, w końcu znowu widzę bohatera bloga, czyli kota Tymka, jako wielkiego miłośnika książek, jak słodko się na nich wyleguje. Super zdjęcia!

No i jak tu nie polecać takiego bloga?!

Wracając do Miłosza. Przeczytałam jego „Portret z kotem”.

Portret z kotem

Mała dziewczynka ogląda książkę z wizerunkiem kota,
Który nosi kryzę puchatą i ma zielone ubranko.
Jej usta, bardzo czerwone, są półotwarte w miłym zapatrzeniu.
Dzieje się to w 1910 albo 1912, obraz nie ma daty.
Namalowała go Marjorie C. Murphy, Amerykanka,
Urodzona w 1888, tak jak moja matka, mniej więcej.
Patrzę na obraz w miasteczku Grinnell, w stanie Iowa,
Pod koniec stulecia. Ten kot ze swoją kryzą
Gdzie jest? A dziewczynka? Czy spotkałem ją kiedyś,
Jedną z uróżowanych mumii stukających laską?
Ale twarz: perkatość noska, okrągłość policzka,
Tak wzrusza mnie, zupełnie jak twarz, którą w środku nocy
Budząc się, widziałem na poduszce obok.
Kota nie ma, jest w książce, książka na obrazie.
Dziewczynki nie ma, choć jest tutaj, przede mną,
Nie utracona nigdy. Prawdziwe nasze spotkanie
W strefach dzieciństwa: podziw zwany miłość,
Myślenie o dotknięciu, kot w aksamicie.

 

I zaciekawił mnie obraz, który stał się dla poety inspiracją. Bo namalowała go amerykańska malarka Marjorie C. Murphy. Bo obraz ten oglądał autor w mieście Grinnell, w stanie Iowa. Bo przedstawia dziewczynkę, która z otwartą buzią ogląda książkę. Bo kot z tej książki nosi kryzę i zielone ubranko. Kot w zielonym ubranku, dziecko weń zapatrzone, może to to książka z bajkami?

Ten obraz „dzieje się” na początku XX wieku, wiersz jest pisany pod koniec XX wieku. Tyle czasu minęło. Autor pyta, co się stało z dziewczynką i kotem z portretu, z książką z portretu. Może to dziecko zdążyło być staruszką?, może już go nie ma?, może nie ma kota?, może nie ma książki? Choć wciąż są na obrazie.

I myślę, że ten portret i dziś można zobaczyć w Stanach Zjednoczonych, w miasteczku Grinnell w stanie Iowa. On jest. Trwa.

Zawsze mnie smuci to okrutne, myślę, zestawienie: nieodwracalna przemijalność ludzi (i zwierząt) i bezlitosna „pozostawalność” rzeczy.

Podglądanie przyrody

Ostatnia niedziela w TVP Kultura to był „Dzień z…”. Tym razem w miejsce trzech kropek trzeba było wstawić „Wisława Szymborska”. Jakimś przypadkiem włączyłam telewizor i jakimś przypadkiem trafiłam na ten kanał i na fragment filmu o Szymborskiej. Udało mi się zobaczyć kilka scen z filmów, pokazujących Szymborską, i kilka wypowiedzi o niej różnych ludzi bliżej lub dalej z nią związanych.

Któryś z opowiadających mówił o tym, że i Szymborska i Miłosz byli świetnymi obserwatorami przyrody. Że potrafili się sprzeczać o to, jakim lotem lata jakiś ptak, jedno z nich twierdziło, że jakimś powiedzmy, zygzakowatym, drugie, że lotem prostym. Ta rozmowa musiała być dość ciekawa, znamienna, bo już kiedyś słyszałam o niej w czyichś wspomnieniach. Chodziło bodajże o zimorodka. Miłosz gdzieś lot tego ptaka opisywał. Ja się jeszcze na ten opis nie natknęłam.

Drugą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, było opowiadanie o innej rozmowie dwójki wielkich poetów, kiedy Miłosz pytał, czy jego nowy tomik może nosić tytuł „To”, a Szymborska uznała, że tak, że to tytuł świetny, idealny, jedyny.

No więc postanowiłam przeczytać „To” Miłosza, tomik z 2000 roku. No i jak tylko zaczęłam czytać, to zaraz też zaczęłam zazdrościć – czego? – wszystkiego! Wszystkich tych miłoszowych umiejętności, a właściwie talentów.  Ale nie o tym chciałam pisać, nie o zazdroszczeniu Miłoszowi.

Chciałam pisać o „obserwatorstwie” przyrody w tomiku „To”. I tu muszę przytoczyć wiersz pt. „Nad strumieniem”.

Nad strumieniem

Szmer przezroczystej wody na kamieniach
w jarze pośrodku wysokiego lasu.
Jaśnieją w słońcu paprocie na brzegu,
piętrzy się niogarniona forma liści
lancetowatych, mieczykowatych,
sercowych, łopatowatych,
językowatych, pierzastych,
karbowanych, ząbkowanych,
piłkowanych – i kto to wypowie.
I kwiaty! Białawe baldachy,
modre kielichy, jaskrawożółte gwiazdy,
różyczki, grona.
Siedzieć i patrzeć
na ujawnianie się trzmieli, loty ważek,
podrywanie się muchołówki,
w plątaninie łodyg pośpiech czarnego żuka.
Wydaje mi się, że słyszę głos demiurga:
,,Albo nieme skały jak w pierwszym dniu stworzenia,
albo życie, którego warunkiem śmierć,
i to upadające ciebie piękno”.

Zaczyna się jakby nigdy nic, zwykły opis przyrody, widoczku pośrodku lasu, gdzie rzeka. Ale już za chwilę te wszystkie liście, takie, siakie, owakie, przeróżne… Potem znowu trochę „zwykłego” opisu, ach, te kwiatuszki!, rzec by się chciało. No i mamy – liście, kwiaty, łodygi i do tego (trochę niepojęta dla nas) krzątanina w trawie robaczków i muszek – obraz łączki nad strumieniem. Trochę taki mini-makroświat. A tu nagle – taka pointa! Widzę niemal, jak jakiś Stwórca pyta, rozkazuje: no to, człowieczku, wybieraj! Widzicie ten dylemat?

Taki wiersz! Może nie powinnam go opisywać, bo to, bo tamto, bo coś tam jeszcze innego. Ale… nie mogłam się powstrzymać!!!

I takie liście…

Piękne słowo

Przeczytałam właśnie „Pieska przydrożnego” Czesława Miłosza. Tu też ileż do myślenia i przemyśliwania. Niemal przy każdym eseiku tej książki można by się zatrzymać i zadumać, a do tego jeszcze nieźle zasmucić nad kondycją naszego człowieczego jestestwa.

Ale dziś chcę powiedzieć o jednym tylko słowie, które mnie uwiodło. Znajdywałam u Miłosza różne nowe, stwarzane przez niego słowa, neologizmy bardzo ciekawe, ale ten wyraz ujął mnie po prostu. W tekście zatytułowanym „Argument” jest taki fragment: „Poeci zasługują na to, żeby ich wygnać z Republiki. Tylko jak to zrobić? Ich głosem odzywa się miękkość, ranliwość społecznego ciała.” Bardzo mi się spodobało „ranliwość”. Jakie to piękne, bogate słowo, jakie głębokie, jakie i ile zawiera w sobie znaczeń. Najbardziej podstawowe to to, że ktoś ma ciało podatne na zranienie, łatwo je zranić. A to oznacza, że to ciało jest delikatne, kruche, ma cienką skórę-powierzchnię, jest subtelne. A przecież nie tylko o ciele tu myślę, ale także o duchu, o duszy, o psychice. Myślę o człowieku, który jest w ogóle „ranliwy” – łatwo go zranić, prawda?

Jak się okazuje nie tylko mnie ujął ten wyraz. Znalazłam cały artykuł Jana Miodka poświęcony temu słowu, które profesor wyczytał w innym miejscu w twórczości Miłosza. „Ranliwe ciało” pojawia się także w wierszu „Ogrodnik” w tomie „To”, wydanym w 2000 roku. Oto fragment tego wiersza, jakże mądrego i głębokiego. (Jak to u Miłosza… Uśmiech )

Siwobrody ogrodnik (…)

Na dni i wieki patrzył niby przez lunetę,

Na całe swoje dzieło, tak dobrze zaczęte,

 

które z winy poznania obrócić się miało

w nienasycenie duszy i ranliwe ciało.

 

http://archiwum.wiz.pl/2000/00122500.asp <— to tu znajdziecie ten artykuł – Jan Miodek, Rozmyślajcie nad mową – miłoszowe ranliwe ciało.

Poema XXI. Świat Miłosza

Dostałam wczoraj przesyłkę-pamiątkę z projektu Stowarzyszenia Praktyków Kultury z Warszawy, który poświęcony był Czesławowi Miłoszowi. Tak był właśnie zatytułowany: „Poema XXI. Świat Miłosza według Rui Ishihara”. Był to projekt interdyscyplinarny, muzyka, poezja, fotografia, warsztaty dla dzieci. Brałam w nim udział, w części poetyckiej, wysyłając cykl „Pamięć”, składający się z czterech wierszy: „Dom”, „Dotyk”, „Jest”, „Album”. Dwa pierwsze wersy każdego z nich to cytaty, pochodzą z wierszy Cz. Miłosza z cyklu „Świat. Poema naiwne”.

Projekt miał miejsce w listopadzie 2011 roku, ale dopiero teraz organizatorzy mogli go „dopiąć na ostatni guzik”, czyli zamknąć i obdarować uczestników projektowymi „gadżetami”. Cudnymi zresztą! To płytka CD i książeczka.

Tak więc dostałam płytę z muzyką inspirowaną wspomnianym cyklem Miłosza. O tych dwudziestu wierszach mogę powiedzieć to, co w informacji o płycie powiedziane zostało o słowie, będącym japońskim tytułem płyty: „Będąc przeciwieństwem stylu wymyślnego i wyszukanego, stanowi zarazem szczyt wyrafinowania”. Takie są utwory w „Świecie. Poemach naiwnych”.

Dostałam też coś w rodzaju katalogu tej interdyscyplinarnej wystawy, który jest jednocześnie tomikiem  z wierszami Miłosza.

Wiersze przysłane przez kilkadziesiąt osób na ten projekt zostały zamieszczone w pięknym albumie, oprawionym jedwabnym materiałem z japońskim motywem. Niestety, jest tylko jeden egzemplarz tej pięknej książki, ale można go obejrzeć na stronie Stowarzyszenia w galeriach pod adresem: http://www.praktycy.org/milosz/swiat.swf

albo idąc trochę na skróty, bezpośrednio do galeryjki z samym albumem, można tędy:

https://plus.google.com/photos/109966445071962511462/albums/5707269393990921681

nieznośna …kruchość bytu

Pozwalam sobie wykorzystać „Nieznośną lekkość bytu” i …lekko tytuł ten zmodyfikować na potrzeby dzisiejszego wpisu. Od jakiegoś czasu uświadamiam sobie właśnie tę kruchość, ludzką kruchość fizyczną i psychiczną, i jej nieznośność – bo choć wielki, mocarny jest człowiek, to z drugiej strony jakże kruchy, nietrwały i ulotny.
Czasem bardziej nawet kruchy, nietrwały i ulotny niż jakakolwiek, a nawet byle jaka rzecz…
Nieznośna jest też świadomość – wiemy, że jesteśmy, wiemy, że w każdej chwili może nas nie być…
Co pozostaje po tej naszej kruchości? Pamięć.
Aż pamięć i tylko pamięć.
Pamięć to też tytuł cyklu wierszy, które napisałam jakiś czas temu, między innymi pod wpływem poezji Czesława Miłosza. Wykorzystałam w nich cytaty, pochodzące z wierszy Miłosza z jego cyklu „Świat. Poema naiwne”.
Teraz właśnie, kiedy piszę o tej kruchości przyszły mi na myśl te wiersze. Dedykuję je każdemu z nas!

 

 

 Dom

 

Ziemia to ziarnko – naprawdę nic więcej,

A inne ziarnka – planety i gwiazdy.

Czujesz to w nocy bezsennej i
gęstej,

Na balkonie stojąc, oddech
licząc każdy.

 

Najpierw w dół patrzysz. Śpi
wąwóz ulicy.

Rano zmartwychwstanie, aut
ożyje nurtem.

Kosmiczna otchłań wzywa cię i
krzyczy.

Poręcz balkonu masz jak
statku burtę.

 

Twój dom – statek żywy wciąż
po Ziemi płynie.

Teraz ty zapuszczasz w nią
korzenie własne.

Ziemia – ziarno maku w
konstelacjach ginie.

Świta. Dzień się łasi do
twych myśli jasnych.

 

 

 Dotyk

 

Jakie są dziwy, co się w księdze dzieją,

Dowie się, kogo Bóg czarów nauczy.

Więc kradniesz chwile, jakbyś
był złodziejem,

Zdążasz w świat liter, co
ponętnie mruczy.

 

Świat kart szelestu, zapachu
papieru,

Świat nierealny, a prawdziwy
do cna.

Tam Bóg – wróż – szaman miłośnie
zabiera,

Gdzie szorstkość stronic
codzienna, conocna.

 

Trik plastikowy i gładkie
tablety

Nie mamią tego, co zawierzył
głowie,

Co grzbiet księgi gładzi jak
skórę kobiety.

W opuszku palca tkwi Bóg,
żyje człowiek.

 

 


 Jest

 

Niektórzy mówią, że nas oko łudzi

I że nic nie ma, tylko się wydaje.

Ja wiem, że Ziemia jest
planetą ludzi,

Choć piekłem bywa, to bywa
też rajem.

 

To z niej wyrasta płytki
całun trawy,

Trwalszy niż kamień, sypany
na szaniec.

Ona pokrywa wszystkie ludzkie
sprawy,

Ale jest słowo, zawsze
pozostanie.

 

Jest wielka trójca żeńskiego
rodzaju,

Gdzieś z genów  – wiara, nadzieja i miłość,

Oddech i serce w naszym
ludzkim kraju

Są, będą – choćby niczego nie
było.

 

 

 

Album

 

Popioły twoje dawno się rozwiały,

Grzechów i szaleństw nikt już nie pamięta.

Odszedłeś z życia, śmiercią
ocalały.

W plikach, folderach zostałeś
zaklęty.

 

Pora pożegnań zawsze zbyt
wczesna.

Nic jest komputer, liść
leniwie spada.

Zbyt często życie – gonitwa pośpieszna

Żywym na oczy obole zakłada.

 

Stoisz w ogrodzie, wiążesz
pomidory,

Patrzysz na morze, siedzisz
na skałach,

Czytasz i piszesz w
zmierzchowe wieczory –

Taka w nas pamięć o tobie
została.

Epoka Miłosza

Od kilku miesięcy „trzyma” mnie Miłosz. Mówię, że nastała u mnie jego epoka, bo epok różnych pisarzy było wiele. Sięgając pamięcią do czasów najdawniejszych były w moim życiu epoki Zofii Nałkowskiej, Jalu Kurka, Ernesta Hemingwaya, Wisławy Szymborskiej, Federico Garcii Lorci, Borisa Viana, Gabriela Garcii Marqueza, Eriki Jong i paru jeszcze innych, których nie pamiętam. Czytałam jakąś jedną z ich książek, a potem szukałam, pożyczałam i zaczytywałam się wszystkim tego jednego autora, co było dostępne… Prawie mania 🙂
A wracając do Miłosza, to zaczęło sie od małej książeczki z wyborem jego wierszy „Esse”, którą odkopałam gdzieś z głębin mojej biblioteczki i zaczęłam czytać, czytać, czytać… No i też prawie mania…
I los odpowiedział na moją manię. Dostałam w prezencie urodzinowo-imieninowym dwa najwspanialsze prezenty, jakie mogłam sobie wymarzyć! Dwie przepiękne książki – „Wiersze wybrane” Wisławy Szymborskiej i „Wiersze wszystkie” Czesława Miłosza. Ta ostatnia to opasłe tomisko, po którym można dosłownie buszować! I czytam raz jednego, raz dugiego noblistę. Choc to nie ma znaczenia. Najważnoiejsze, że czytam piekne i mądre wiersze.
Jednym słowem – mam teraz poetycką ucztę na wyciągnięcie ręki!